Na ekrany kin weszła kolejna wersja opowieści o Spider-Manie. Można by zadać pytanie – „ale po co?” Przecież wszyscy to już przerabialiśmy. Odpowiedź jest jednak równie prosta – bo Marvel ma nam do powiedzenia coś ciekawego. „Spider-Man: Homecoming” jest rozdziałem, który jest powiewem świeżości, w już przecież nieźle rozwiniętym kinie superbohaterów.

Za kamerą staje Jon Watts („Cop Car”) i snuje domysły na temat życia Spider-Mana, po pierwszym, wspólnie dzielonym polu bitwy z Avengersami. Peter Parker (Tom Holland) chciałby na stałe dołączyć do zespołu i z bólem znosi szkolenie, które odbywa pod okiem Tony’ego Starka (Robert Downey Jr.). Oprócz groźnego przestępcy Vulture’a (Michael Keaton), czyhają na niego zwyczajne problemy, związane z dorastaniem i szkolnym otoczeniem.

Watts, który współtworzył również scenariusz, zabiera nas w tę długą podróż i nie zostawia ani sekundy na nudę. W tym filmie jest wszystko. Efektowne sceny walk, moralizatorskie dialogi, pełny ciętych ripost humor, który doskonale znamy z poprzednich filmów z Avengersami w roli głównej oraz wreszcie – co najważniejsze – wzniesienie historii o Spider-Manie na nowy –  nieosiągalny dla poprzednich reżyserów obrazów o przygodach Człowieka-Pająka – topowy poziom dla kina rozrywkowego. Nie będzie tutaj prostej historii, w której Thor, Hulk, Czarna Wdowa, czy Kapitan Ameryka pojawią się w decydującym momencie i w efektowny sposób uratują świat. Ta historia ma mieć bohatera, który troszczy się o zwykłych ludzi, przede wszystkim swoich najbliższych. Po drugiej stronie, mamy do czynienia z czarnym charakterem, który wyznaje zasadę – „rodzina przede wszystkim”, znaną z czołowych filmów o tematyce gangsterskiej. Na złą stronę przechodzi, gdy paskudna klasa wyższa odbiera mu prawa do wykonywania prostej pracy.

Złośliwi powiedzą, że cały ten galimatias nadal nie przekona ich do sięgnięcia po komiksową historię i pewnie Watts niespecjalnie próbuje ich namówić, by nagle spojrzeli na superbohatera z innej perspektywy. Całej reszcie pokazuje jednak, iż w Hollywood nie wyczerpała się pula pomysłów, a ostatnimi czasy można było mieć co do tego wątpliwości.

cc_master_black

„Spider-Man: Homecoming” – dzieło kompletne

Nagłówek może wydawać się przesadą, ale nie jest on specjalnym nadużyciem. Aktorzy robią w Homecoming co mogą, aby rozrywka stała na nadzwyczajnym poziomie. Kapitalny Michael Keaton w roli Adriana Toomesa, potwierdzający swoją przydatność do Marvela Robert Downey Jr. i w końcu, najlepszy Spider-Man w historii kina – Tom Holland. Rewelacyjnie wypada zwłaszcza w scenach, kiedy wspólnie z nerdowatym przyjacielem Nedem (Jacob Balaton) starają się „przestać być przegrywami”. Drugi plan to przepiękna Marisa Tomei oraz słodka Laura Harrier. Uzupełniają się koncertowo.

Watts nie zapomniał przy okazji, że superbohaterowie mają dostarczyć przede wszystkim efektownej rąbanki. Masa świetnych efektów specjalnych przekona każdego, kto zamierza spędzić nieco ponad dwie godziny na niespecjalnie angażującej mózg rozrywce. Jak połączymy to z odpowiednią obsadą, to z tego równania wyjdzie nam najlepszy film o Człowieku-Pająku w historii. Tak też własnie go postrzegam.

Jeżeli choć w małym stopniu lubicie kino Marvela, to „Spider-Man: Homecoming” jest dla was pozycją absolutnie obowiązkową. Przy okazji, nie będzie żadnym wstydem zaprosić na seans kogoś, kto na co dzień nie obcuje z tego typu propozycjami. Bo chociaż napisałem wcześniej, że reżyser niespecjalnie chce przekonywać niedowiarków, to z jego autentyczności wyszło w ostateczności coś, na czym i tamci mogą chętnie zawiesić oko.

PS. Zostańcie na scenę po napisach. Warto!

 

Ocena autora – 8+/10

„Spider-Man: Homecoming” i wiele innych hitów w toruńskich kinach Cinema-City, zobacz repertuar na https://www.cinema-city.pl/

Chcesz być na bieżąco z eventami, które odbywają się w Cinema-City? Zapraszamy do polubienia strony kina na  Facebooku oraz Instagramie

 

**Recenzja powstała przy współpracy z siecią kin Cinema City