Ocena redaktora

4
Obsada
2
Fabuła
9
Reżyseria
4
Muzyka

 Skrzypiące schody, pokryte kurzem meble, śnieg prószący przez dziurawy dach – Crimson Peak. Wzgórze krwi naprawdę robi wrażenie. Wystarczy jedynie wychylić się odrobinę do przodu i z kinowego fotela przenosimy się wprost w ośnieżoną scenerię. Po plecach przebiega dreszcz podniecenia, wzgórze pod stopami pokrywa się krwawymi plamami…A potem na ekranie pojawiają się bohaterowie filmu. I cały czar pryska.

Edith Cushied (Mia Wasikowska) nie ma łatwego życia. Przedwczesna śmierć matki, dorastanie u boku wiecznie zajętego ojca, sztywne ramy salonowych konwenansów, w które Edith za nic nie potrafi się wpasować…Sytuacji nie ułatwiają także upiorne zjawy, których widoku dziewczyna od lat nie może się pozbyć. Dopiero pojawienie się tajemniczego Anglika – Thomasa Sharpe (Tom Hiddleston) zdaje się być dla niej uśmiechem losu. Wraz z ukochanym mężczyzną przenosi się bowiem z dusznego i tłocznego miasta do położonej na bezludziu posiadłości – Crimson Peak. Sielanka nie trwa jednak długo. Dom i jego mieszkańcy kryją wiele tajemnic, a przebijająca spod śniegu czerwień nadaje całości upiorny, wręcz makabryczny wyraz.

Guillermo del Toro to postać, której nie trzeba przedstawiać. Produkcje jego autorstwa od lat zachwycają widzów, zapewniając mu przy tym stałe miejsce w panteonie hollywoodzkich twórców. Serca oglądających podbija niezwykłymi sceneriami oraz towarzyszącymi im efektami wizualnymi, które za każdym razem razem stanowią w pełni spójną i dopracowaną całość. Pisze też scenariusze, czasem staje za kamerą, innym razem obserwuje tylko ze stanowiska reżyserskiego – filmowy plan nie ma więc dla niego żadnych tajemnic. Czy w produkcji człowieka o takim doświadczeniu mogłoby się coś nie udać? Okazuje się, że tak.

crimson-peak-jessica-chastain-1

[fot. www.filmweb.com]
Co ciekawe, Crimson Peak. Wzgórze krwi ma nie jedną a całą listę niewybaczalnych wad. Pierwszy krok w dół twórcy zrobili już w momencie udostępnienia w sieci przygotowanego zwiastunu. Zlepek chaotycznie zestawionych scen, mający wywołać u oglądających poczucie nerwowego oczekiwania, już na wstępie zniechęcił mnie do seansu. Film jednak obejrzałam i mogę śmiało przyznać: dalej nie jest lepiej. Największą wadą całej produkcji jest fabuła, która z zasady powinna stanowić główną jej oś i maksymalnie angażować widzów. W przypadku dzieła del Toro tak się wcale nie dzieje. Historia o niewinnej Edith, mrocznym domostwie i ociekających krwią duchach już na starcie wydaje się mocno sfatygowana, a po upłynięciu połowy filmu jesteśmy już pewni jej zakończenia. Nie wychodzimy jednak z kina z nadzieją, że znany, hollywoodzki mistrz, specjalizujący się w błyskotliwych scenariuszach, zdoła nas jeszcze czymś zaskoczyć. Nic z tego, moi drodzy! Tym razem Guillermo del Toro poniósł sromotną klęskę. Z tematu, który pierwotnie wydawał się całkiem ciekawym pomysłem, stworzył do cna przewidywalną i oklepaną papkę. Reżyser próbuje szokować, stara się zajść widzów od najmniej oczekiwanej strony, może nawet nimi wstrząsnąć, robi to jednak w tak nieudolny sposób, że czujemy się nie tylko znudzeni – również zażenowani. Zapomnijmy więc o fabule, skupmy się na zaangażowanej do filmu obsadzie. Na plakatach dumnie jaśniały nazwiska takich gwiazd jak Mia Wasikowska, Tom Hiddleston czy Jessica Chastain. I choć brzmiało to obiecująco, twórcy po raz kolejny zawalili sprawę. A może zrobili to sami aktorzy? Tom Hiddleston, bliski memu sercu za rolę Lokiego w filmie Thor, w Crimson Peak. Wzgórze krwi wcielił się w postać tajemniczego Thomasa Sharpe. Poważny, zdystansowany, wyglądem i zachowaniem przywodzący na myśl filmowego gotyckiego wampira, zapowiadał się całkiem nieźle. Z biegiem czasu przyblakł jednak trochę, stracił cały mrok, stając się mdły i przewidywalny. Jeszcze gorzej wypadła jasnowłosa Mia, w jej kwestii wiele szkód poczynili jednak sami twórcy. Nie będę zdradzać nic więcej, obejrzyjcie i oceńcie sami!

Uczciwie muszę jednak zaznaczyć, że film posiada też wiele zalet. Mimo licznych niedociągnięć naprawdę nie żałuję, że obejrzałam tą produkcję. Crimson Peak. Wzgórze krwi okazał się wizualnym majstersztykiem i w tej części Guillermo del Toro okazał się niezawodny. Tytułowa posiadłość gra w filmie własną rolę, momentami przysłaniając nawet samych bohaterów. Dom jest piękny, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, a wrażenie które robi – nie do opisania. Sypiący się dach, mroczne korytarze, żelazna winda i pokryte pajęczynami sale – sceneria doprawdy przypomina te wyjęty z najwyższej klasy wiktoriańskich horrorów. W niesamowity sposób dopełniają ją także efekty specjalne, które momentami zdają się nieco przerysowane, ale całościowo komponują się bardzo dobrze. Wszechobecna czerwień krwi, kontrastujący z nią biały śnieg – twórcy przemyśleli każdy szczegół, wprawnie trącając odpowiednie struny serc widzów. Ogromne uznanie należy się im także za kreacje postaci duchów. Wbrew powszechnym oczekiwaniom nie pojawiły się one w formie mglistych, nijakich zjaw, zamiast tego na ekranie zobaczyliśmy ociekające krwią szkielety, z pustymi oczodołami i zakończonymi szponami dłoniach.

Wybierając się na film z reguły nie należy kierować się podanym przez producenta gatunkiem. Tak jest także w przypadku Crimson Peak. Wzgórze krwi. Choć film figuruje w zestawieniach jako horror to znacznie bliżej mu do klasycznego, gotyckiego romansu. Piękna, delikatna dziewczyna, mężczyzna z mroczną przeszłością, czyhające w ukryciu zagrożenie – stałe elementy tego typu produkcji z łatwością odnajdziecie także tutaj. Komu więc należy film polecić? Przede wszystkim fanom wizualnych efektów, smakoszom wyszukanych scenografii i pięknych strojów. Także tym, którzy mają ochotę obejrzeć coś niewymagającego, za to w ciekawym klimacie wiktoriańskim. I oczywiście wszystkim, którzy zechcą się przekonać na ile moja recenzja zgodna będzie z ich wrażeniami :)

gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS Od Nowa, Gagarina 37a)
kiedy: poniedziałek, 18 stycznia 2016
godzina: 19:00
bilety: 10 zł studenci/ 12 zł pozostali

[fot. filmweb.pl]