Przypadł mi zaszczyt rozpoczęcia listy ulubionych polskich płyt redaktorów portalu Spod Kopca. Starałem się wybrać płyty, które nie do końca mogą być znane każdemu słuchaczowi ze względu na ich alternatywny kształt. Gwarantuję jednak, że jest to porcja dobrej muzyki.

 

Lenny Valentino – Uwaga! Jedzie tramwaj

Szczytowe osiągnięcie Rojka, który po udanym zarówno pod względem komercyjnym, jak i artystycznym albumie Myslovitz Miłość w czasach popkultury postanowił dać ponieść się emocjom i stworzyć istne opus magnum swojej twórczości. Po pozycjach kierowanych do szerokiego grona odbiorców zebrał mieszankę alternatywnej sceny (Maciej Cieślak, Jacek Lachowicz czy Mietall Waluś) i stworzył coś niszowego, lecz jednocześnie bardziej ponadczasowego. Ta płyta to powrót do czasów dziecięcych, do spokoju i troski, rodzinnego domu, ciepła. Muzycznie stara się krążyć po okolicach slowcore’u i alternatywnego rocka aczkolwiek przy użyciu specyficznego instrumentarium. Weźmy przykładowo Karuzele skutery rodeo, które porywa dość orkiestrowym rytmem pokrywając się z klawiszami, aby przejść w gitarową ucztę i na koniec połączyć obydwa czynniki, które powodują u słuchacza istne katharsis. Z drugiej strony Jesteśmy dla siebie wrogami stara się przedstawić oszczędną wizję gitary, tak dobrze znaną z folkowych klasyków. I właściwie cała płyta jest taką walką emocji. Warto również wspomnieć, że na początku lat dwutysięcznych była jedna taka osoba, która ustawiła całą muzykę alternatywną do pionu i wyznaczyła nowe trendy. To właśnie Maciej Cieślak, producent albumu, tak dobrze znany nam ze współpracy z zespołami ŚciankaKobiety czy Kristen. Jego produkcja również nadaje specyficznego klimatu i kto wie, czy bez jego udziału ta płyta nie brzmiała zupełnie inaczej. Wyobrażacie sobie przykładowo Remain in Light z repertuaru Talking Heads bez ingerencji Briana Eno? No właśnie. Posłuchajcie również demówek Lenny Valentino, aby zobaczyć jak te utwory dorastały, by eksplodować w ostatecznej wersji. Wybaczcie – mógłbym godzinami o tym dziele. Wielki sentyment, szacunek i miłość do tej płyty.

 

Ścianka – Dni wiatru

Podobnie jak w powyższej pozycji, muzycy Ścianki po dobrze przyjętym Statku Kosmicznym postawili odciąć się od przypiętej im łatki. Dostaliśmy w rezultacie krążek melancholijny i refleksyjny. Przesterowane gitary i wokale pozwalają poczuć klimat Dni wiatru. Łamanie stereotypu zwrotka-refren tak dobrze znane z płyt Velvet Underground. Przepełnione tajemnicą utwory jak Piotrek, psychodeliczny ***, atakujący słuchacza Spychacz, czy spokojny Latający Pies to tylko stożek góry lodowej na tym niesamowitym albumie. Specyficzna sfera muzyczna, gdzie oprócz instrumentów został położony nacisk również na odgłosy ludzkie, czy właśnie wiatru. Ścianka pokazała, że pomimo pochodzenia, można śmiało stawiać ją na równi z tak wielkimi zespołami jak Godspeed You! Black Emperor tudzież Sigur Rós. A, że niedługo 19 listopada, to nie zapomnijcie tego dnia włączyć utworu 19 XI. Najlepiej smakuje.

 

Papa Dance – Poniżej krytyki

Jest rok 1986, środek PRL-u. Wszystkie zespoły buntują się i narzekają na otaczającą ich rzeczywistość. Tymczasem trafiamy na wyjątek – Papa Dance. W Wielkiej Brytanii rozkwit muzyki new romantic – Duran DuranUltravoxJapan. Dlaczego więc nie w Polsce? Po dobrze przyjętym self-titled debiucie do grupy dołączył Paweł Stasiak i Kostek Yoriadis, którzy swoimi wokalami rozgrzewali ówczesne nastolatki do czerwoności. Już od początku In Flagranti jesteśmy atakowani chwytliwymi melodiami. I tak jest w rzeczywistości, dostaliśmy coś na kształt Greatest Hits, niczym hmm. Bad Michaela Jacksona, czy Like a Virgin Madonny. Esencja eightiesów – syntezatory. Teksty miłosne, lecz niebanalne. Nie usłyszycie na tej płycie prostych słów w stylu „kocham Cię”, za to momentami możecie mieć niezły problem z rozszyfrowaniem chociażby tego kim była ta słynna Ola ;) Nie zanudzicie się, bo dzieje się tu dużo. Za dużo.

 

Ksieżyc – Księżyc

To najprawdopodobniej najmniej znana płyta z tego zestawienia. W latach 90 wyszło wiele zespołów kiczowatych oraz rozkwitała muzyka disco polo. W tym czasie również wyszedł debiut zespołu Księżyc i do tej pory ich jedyny album. Został on wydany raptem w 333 sztukach, więc gdyby nie wyszukiwanie obecnych 'niezalowych’ dziennikarzy oraz reedycja w poprzednim roku, pewnie mało kto do dzisiaj by o tym albumie pamiętał. Jednakże sam album łamie stereotypy polskiej muzyki folkowej. Do trzech śpiewających dziewczyn dorzucono dwóch klawiszowców, którzy zadbali o unikalne brzmienie tej płyty. A jakie ono jest? Powtórzę słowa jednej pani redaktor – Małgorzaty Halber: gdyby ktoś zmiksował Steve Reicha ze słowiańskim folklorem, to mogłoby coś takiego wyjść. Tekstowo jest bardzo poetycko, co w połączeniu z taką muzyką, nie mogło dać innego rezultatu. Nie ma drugiej takiej płyty w polskiej muzyce – z całym szacunkiem do innych folkowych kapel.

 

Ewa Braun – Stereo

Zagubiony diament polskiego post-rocka. Chłopacy z Ewy Braun na każdym swoim albumie trzymali poziom i od początku lat 90 przyzwyczaili nas do świetnych płyt. Ta płyta to 50 minut esencji muzyki gitarowej. Ciężkie kompozycje instrumentalne pojawiają się tu naprzemiennie z wokalnymi, gdzie teksty stwarzają depresyjny klimat. Utwory takie jak Upadek systemu swingu, czy Koniec nowego roku, przenoszą odbiorcę w klimat mocnego grania, zaś Muzyka z księżyca, która serwuje nam takie linijki jak „Stoję pod Twoim domem i słucham muzyki z księżyca”, czy zamykające Wzmocnione światła z wersem „To było jak wspomnienie, jak wejście do lodowatej wody” poddaje słuchacza refleksji, gdzie spokojne instrumentale spotykają się z poetyckimi tekstami. Fani wyczekują powrotu tego genialnego składu, zespoły takie jak Gówno oddają tribute na koncertach, a w rezultacie jedyne, co możemy, to po prostu słuchać tego genialnego albumu.