To chyba taka polska specjalność. O czym mówią Polacy na przełomie października i listopada? Jedni krytykują Halloween, drudzy cmentarną rewię mody. A chyba nie o to w tym święcie chodzi, ani nawet, jakby się zdawało, o śmierć.

Sam Dzień Wszystkich Świętych to uroczystość jedna z bardziej ruchliwych. Pociągi pełne wracających studentów, drogi również pełne ludzi zmierzających do rodzin, często na drugim końcu Polski. Poranne msze na cmentarzu, także zaganiane. Odwiedzić trzeba przecież groby wszystkich bliskich i znajomych. A tych żyjących, których się spotka na cmentarzu spytać jak się żyje. Stąd, nomen omen, rodzi się kolejne zjawisko – przegadane msze.

Chociaż to ostatnie mnie akurat razi, to nie będę tego wszystkiego krytykował. Ma to wszystko swoje dobre strony. W pociągu w mega tłoku (kontrowersyjna zaleta, ale już w tłoku na parkingu plusów znajdować nie będę) można potem docenić domową wygodę, której daleko do stania między przedziałami. Nareszcie ludzie mają czas ze sobą porozmawiać, już trudno, że także na cmentarzu i potem przy nalewce. Zmarli też pili, nawet w ten dzień.

Ale można lepiej. Jak myślicie, dlaczego jesteśmy tak zalatani, na co dzień i w dzisiejszy dzień? Żeby uciec od myślenia o rzeczach ważnych, istotnych i wykonywania ich. Prof. Tadeusz Gadacz w zaduszkowym wywiadzie dla „Polityki” słusznie zauważa, że formuła „ się żyje” jest bardzo popularny w języku polskim. „Żyje się” , „pracuje się”, zamiast powiedzieć ja żyję, ja pracuję. Ta forma bezosobowa obrazuje to jak uciekamy od spraw, myśli ważnych. Ja też zanim zabrałem się pisania tego tekstu, przejrzałem tablicę na Facebooku. Nie znaczy to tego, że ten tekst jest dla kogoś poza autorem ważny (choć byłoby dobrze, gdyby się tak okazało), ale zmusza do uporządkowania myśli, do pewnego wysiłku, powiedzmy, że intelektulnego. To jest właśnie przejaw życia, na pewno pełniejszego od tego przeżytego na niebieskim portalu.

I już chciałem napisać, że Wszystkich Świętych nie jest świętem życia, ale byłaby to nieprawda. Wszędzie mówi się tylko o śmierci? Nie wszędzie, nawet w tych złych mediach pełno jest historii czyjegoś życia. To, że oni zmarli jest jakby pretekstem do mówienia właśnie o życiu. Gdy idziemy na cmentarz, także nie myślimy o momencie czyjejś śmierci. Myślimy raczej o jego życiu, o tym co by było, gdyby żył.

Zastanawiałem się dziś czemu nie boję się własnej śmierci. Brzmi patetycznie, prawda. Właściwie to nie wiem, prof. Gadacz twierdzi, że śmierci boją się ludzie niepogodzeni ze sobą. Być może ma rację, ale jakoś nie widzę, żeby ludzie naokoło przejmowali się nią. Może dlatego, że nie mają kiedy w ciągłym braku czasu, ale może właśnie nie ma się czego bać. Śmierć jest ostateczną granicą i  to dzięki świadomości, że w końcu nas ona dopadnie możemy przeżywać „tu i teraz”. Bez ciągłego odkładania czegoś na jutro. Róbmy rzeczy ważne, tak żeby wypełnić życie najlepiej jak się da, najlepiej dla nas samych.

Zamiast ars moriendi mówmy o ars vitae. Poświęcajmy czas bliskim nie dopiero przy ich grobie, tylko już za ich życia. Nie odkładajmy tego na jutro. Bo jak mówi przywoływany profesor:

„Wolę dać kwiaty bliskiej osobie i powiedzieć, że jest dla mnie ważna, niż nie mieć dla niej czasu, a potem nosić kwiaty na jej grób. Śmierć powinna uczyć nas o życiu, a nie o odchodzeniu”.

[Fot. Wikipedia Commons]