Daniel Espinosa („System”) zabiera nas w podróż w przestrzeń kosmiczną. Poznajemy międzynarodową grupę, która odkrywa ślady życia na Marsie. Szybko przekona się, że to co miało być wielkim sukcesem, przerodzi się w dramatyczną walkę o przeżycie. „Life” to mieszanka horroru, thrillera sf oraz długimi momentami – przeciętnego kina akcji.

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, w której skład wchodzą bezkompromisowa Rosjanka, szlachetny Japończyk, czarnoskóry doktor oraz troje Amerykanów, z których każdy ma swoje wewnętrzne problemy, odkrywa życie na Marsie. Nowa forma życia zostaje nazwana „Calvin” na cześć 30. prezydenta USA – Calvina Coolidge’a. Wielki triumf szybko zmienia się w morderczą walkę, a obcy szybko przekonuje załogę, że dysponuje ponadprzeciętną inteligencją.cc_master_black

Szwedzki duet, w którego skład wchodzą reżyser Daniel Espinosa oraz autor zdjęć Jon Ekstrand, spisał się znakomicie przy produkcji „System”. Teraz próbowali nam pokazać grupę ludzi, którzy bardzo się od siebie różnią, ale w obliczu największego zagrożenia potrafią się zjednoczyć. Najlepiej wypada tutaj Jake Gyllenhaal („Wolny Strzelec”, „Labirynt), który z autentyczną szczerością udowadnia nam, że na Ziemi nie ma specjalnie dla kogo żyć. Wśród obsady, w której znalazł się także m.in. Ryan Reynolds („Deadpool), wypada on najwyraźniej, choć i tak jego rola nie zmusza go do pokazania pełni potencjału.

Scenariusz filmu „Life” nie zrewolucjonizuje kina science-fiction. Mamy tutaj do czynienia z kolejną wariacją, która w długich fragmentach będzie przypominać mniej straszną wersję „Obcego”. Od momentu, w którym bohaterowie przekonają się o strasznej naturze Calvina, akcja przyśpieszy i widzowie nie będą narzekali na nudę. Każda kolejna pułapka, zastawiona przez nową formę życia spowoduje u większości widzów przyśpieszone bicie serca.

Jeżeli jest jedno słowo, które najlepiej odda podstawowy zarzut, skierowany przeze mnie do twórców „Life” to będzie nim przewidywalność. Za wyjątkiem jednej sceny, wszystko przebiega zgodnie z oczekiwaniami. Kamyczek do ogródka scenarzystów, Rhetta Reese’a oraz Paula Wernicka. Jak powiedział główny bohater „Superprodukcji” – scenariusz musi mieć tajemnicę. Tutaj, ma przede wszystkim gwarantować dobrą zabawę, bez szczególnego pola do własnych interpretacji.

Najnowsze działo Espinsosy poleciłbym przede wszystkim fanom gatunku. Miłośnicy walk ludzi z obcymi znajdą tutaj coś dla siebie. Natomiast ten obraz będzie stratą czasu dla tych, którzy nauczeni doświadczeniem z poprzednich filmów z Jakiem Gyllenhaalem, będą oczekiwać czegoś wybitnego. Pozostali powinni wygodnie rozsiąść się w fotelu. Calvin nadchodzi.

Ocena 7/10

„Life” i inne hity w toruńskich kinach Cinema City – zobacz repertuar —> https://www.cinema-city.pl/
Informacje o najnowszych premierach, konkursach i promocjach znajdziecie na stronie kina na Facebooku 

 
Recenzja powstała przy współpracy z siecią kin „Cinema City”