Jestem dinozaurem? Nie. Dziwadłem? Chyba niekoniecznie. Należę do innego modelu kobiet. Pora na mały coming out.

Nie jestem sympatyczką jęków. O wiele bardziej wolę krzyknąć, wydawać rozkazy, a czasem mam aspiracje na smagnięcie batem, gdy widzę ogromną opieszałość. Przyznaję, lubię zbiorówki – najlepiej jedenastka na jedenastkę na zielonej murawie.

Konfesja mundialoholiczki

W tej chwili wszystkim kobietom wyznaję swój grzech, a mężczyznom opowiadam o odczuwanych przyjemnościach. Oglądam tegoroczny Mundial od początku. Przegapiłam jedynie kilka meczów. Mimo iż mistrzostwa przypadły na czas, gdy tworzyłam dzieło podsumowujące moje studia, to nic nie przeszkodziło mi w tym, by telewizor był wciąż włączony. Zdarzało mi się siedzieć w nocy i oglądać ten trzeci mecz, z którego dużo osób zwyczajnie rezygnowało. W trakcie tegorocznego Mundialu doszłam do wniosku, że być może jestem trochę dziwna. Zapewne powinnam być wdzięczna kochanemu bratu, który zainteresował mnie telewizyjnymi transmisjami oraz nauczył grać w Fifę (tak, zdarza mi się zagrać i lubię to).

Pewnego wieczoru oglądałam kolejne rozgrywki z wypiekami na twarzy, natomiast mój współlokator siedział w swoim pokoju tworząc stan permanentnej ciszy. Kiedy przyjeżdżałam na weekendy do domu, to właśnie ja darłam się do telewizora, a w trakcie przerw nerwowo chodziłam po całym domu tak, jakbym czekała w teatrze na drugą część znakomitej sztuki. Moja samotność była uwarunkowana: ojciec nienawidzi piłki nożnej. Natomiast matka czasem mi towarzyszyła, gdy widziała, jak trudno mnie odciągnąć od tego sportowego matrixa. Dodam, że  nawet zdarzało jej się rzucać opinie o tym, kiedy powinna być kartka dla jakiej drużyny. Inne kobiety patrzą na mnie z niedowierzaniem, gdyż zdradziłam swoją płeć. Okej, słucham ich rozpaczliwych lamentów o tym, że straciły facetów, bo mężczyzna nawet w trakcie seksu robi przerwę, by zobaczyć tę świetną akcję, ale często nawet nie dochodzi do igraszek. One nie potrafią uwierzyć. Jak mogę spokojnie oglądać mecz (i to nie z perspektywy kuchni) popijając piwko (ewentualnie wódkę lub sok) i nie złorzeczyć na cały świat? JAK JA MOGĘ WIEDZIEĆ, CO TO JEST SPALONY?

I że Cię nie opuszczę…

Przyznaję, jako ogromna fanka hiszpańskich długich podań i świetnego zgrania, czułam smutek, gdy El Lobo (przyp. Sergio Ramos) ze łzami w oczach żegnał mnie ze szklanego ekranu. Nie zawodziłam, nie nosiłam żałoby. Niestety, La Roja nie była tym razem za bardzo Furia. Nawet mój Mały Rycerz (jak nazywam Iniestę) nie miał w oczach tej pasji, którą widać było chociażby w czasie EURO 2012. To zwykłe zmęczenie czy poczucie, że osiągnęło się wszystko, tak zablokowało piłkarzy? A może coś się właśnie kończy i pora podać dłoń młodszym sportowcom? Muszę stwierdzić, iż Chile okazało się doprawdy świetnym przeciwnikiem. Piłkarze tej reprezentacji mieli w oczach ten ogień, którego szukałam.

Moi cudowni (słabi tym razem) Hiszpanie odeszli, a ja zostałam w skomplikowanym związku z telewizorem. Ślubowałam przecież wierność. Wiecie, jak to leci: „i że Cię nie opuszczę aż do końca Mundialu” itd. Byłam świadkiem historycznej chwili, gdy Suarez odkrył przed publicznością całego świata swoje inspiracje Hannibalem Lecterem i ugryzł przeciwnika. [Informacja dla kobiet: może pora obejrzeć czasem mecz i nauczyć się od najlepszych dobrej gry wstępnej?]

Ogień i woda

Ćwierćfinał nie rozpoczął się jakoś porywająco. Być może ze względu na to, że ostatnio odkurzam swój język francuski i tłumaczę sportowe newsy publikowane w „Le Figaro”, serduszko pikało mi troszkę ku Francuzom. Niestety, znów nie darłam szat, gdyż okazało się, że Trójkolorowi nie stworzyli zbyt wiele okazji. Niemcy za to po „główce” Hummelsa w 13 minucie niczym mnie nie zachwycili. Oczywiście, próbowali. Zastanawiałam się wręcz, gdzie jest Mesut Özil? [wcale nie mówię o czasie po 84 minucie, gdy piłkarz zszedł z boiska] Przyznaję, że w 77 minucie oczy powoli zachodziły mi bajeczną mgłą, lecz niestety, okazało się, ze strzał Paula Pogby okazał się niewystarczająco zaskakujący. Niestety, Francuzi budowali swoje akcje zbyt spokojnie. Brakowało mi w tej rozgrywce dynamiczności po obu stronach. Zapowiadało się fascynująco, a smakowało mdło. Gra poprawna, ale bez fajerwerków – dlatego nie będę komentować tego jakoś dosadnie.
Francja 0 – 1 Niemcy 

O wiele bardziej zawładnął mną południowy żywioł brazylijsko-kolumbijski. Pierwsze 20 minut wyglądało jak agresywna corrida – piłkarz ścielił się malowniczo. Następnie atmosfera uległa lekkiej modyfikacji, lecz walka wciąż była agresywna. Rozgrywka w tym przypadku szybko zaowocowała piękną bramką w 7 minucie. Neymar wielokrotnie zagrażał Ospinie, lecz bezskutecznie. Brazylijska gwiazda nie poraziła tym razem swoim geniuszem. Uznaję, iż dobrą decyzją reprezentacji było oddanie strzału w 69 minucie przez Davida Luiza – to właśnie jego siły potrzebowała Brazylia. Wcześniej nie wykorzystano tej okazji, ponieważ w podobnej sytuacji postawiono na Neymara. Wielkie brawa dla Ospiny, który bronił dzielnie kolumbijskiej bramki, chociażby przed ogromnym Hulkiem. Natarcie Brazylijczyków zakończyło się tuż po 69 minucie Davida Luiza – wtedy Canarinhos zaczęli grać na czas i zupełnie stracili swój zapał. Nagle zaistniała druga połowa boiska. Wcześniejsze próby Kolumbijczyków były dość nieśmiałe, oddawane strzały nie zaskakiwały bramkarza przeciwnej drużyny. Los Cafeteros przeszli jednak do ofensywy. [Trzeba przyznać, iż w tej drugiej połowie sędzia Carlos Velasco również się przebudził – świadczą o tym 4 żółte kartki.] W 80 minucie padła ładna bramka kontaktowa. [okej, niektóre kobiety widząc ogromnego owada na ramieniu Jamesa Rodrigueza krzyczałyby tak głośno z przerażenia, że nikt juz nie usłyszałby do końca meczu Szpakowskiego. Trauma murowana – po obu stronach] Szkoda jedynie, że Kolumbijczycy nie wykazali się takim zapałem wcześniej. Pierwsze połowa definitywnie należała do Brazylijczyków. Może gdyby Los Cafeteros włożyli więcej energii w tę rozgrywkę od samego początku, wynik wyglądałby inaczej. Nie mogę jednak krytykować tego meczu – piłkarze walcząc o piłkę, często wręcz latali nad murawą!
Brazylia 2 – 1 Kolumbia 

Superbohater Navas

Po szalonej nocy z brazylijsko-kolumbijską energią (okupioną kontuzją Neymara – pękniętym trzecim kręgiem lędźwiowym) czas na ładną piłkę. Poprawną, stonowaną grę. Ciekawym zjawiskiem tych ćwierćfinałow jest etap początkowy, gdyż w tym meczu pierwsza bramka również padła szybko, bo już w 8 minucie. Strzelił Gonzalo Higuain [ewenement – to jego pierwszy gol podczas tegorocznego Mundialu]. Mimo interesującego początku, Argentynę dotknął mocny cios: Angel di Maria po 32 (ciekawie rozgrywanych przez niego) minutach musiał zejść z boiska z powodu kontuzji po akcji brzmiącej jak nazwa przedsiębiostwa „di Maria Kompany”. Przyznaję, zabolało, gdyż działania piłkarza zapowiadały świetną grę Argentyny. W pierwszej połowie to właśnie Biało – Błękitni dominowali. Mimo wszystko piłka chodziła od punktu A(rgentyna) do B(elgia). Ogniste stroje wskrzesiły jedynie małego belgijskiego diabełka w drugiej połowie meczu.  Origi jakoś się nie pokazał, zresztą później w ogóle zszedł z boiska. Świetnie ustawieni Argentyńczycy nie pozwolili rywalom nic ugrać, ale nie można zaprzeczyć – w drugiej połowie ćwierćfinału Belgowie byli bardziej widoczni. To jednak nie wystarczyło.
Argentyna 1 – 0 Belgia

Pierwsze 20 minut meczu Holandia – Kostaryka wiało ogromna nudą. Po tym magicznym okresie stagnacji rozpoczął się pokaz umiejętności kostarykańskiego bramkarza. Mimo pomarańczowej dominacji oraz momentów szturmowych na bramkę, to właśnie Navas okazał się największym bohaterem tego meczu. Wielu moich znajomych uznawało wyższość Holandii. [Dodam, nawet mój ojciec anty-fan piłki nożnej wie, iż ta drużyna bardzo dobrze gra.] Okazuje się jednak, że Kostaryka to zbiorczy Braveheart tego Mundialu. Nie było tu może ogromnej energii, jak w meczu Brazylia – Kolumbia, niektóre momenty tych rozgrywek zupełnie nie porywały, ale widowisko mimo wszystko należało do emocjonalnych. Któż by się spodziewal rzutów karnych? Przyznam, obudziła się we mnie kobieca, wrażliwa natura – widok klęczących Kostarykan rozbudził moje kanaliki łzowe po północy. Serce mi się leciutko rozrywało. Mimo wszystko, mogę bezapelacyjnie stwierdzić, iż to właśnie ten mecz okazał się ciekawym widowiskiem. Ta rozgrywka była w tych ćwierćfinałach jedyną zakończoną dogrywką i rzutami karnymi.
Holandia 0 (4) – 0 (3) Kostaryka

Myślę, że w dobie anonimowego Internetu muszę to powiedzieć. Ja naprawdę istnieję. W trakcie Mistrzostw Świata żadna ze mnie femme fatale. Do 13 lipca jestem Femme Mundial.