Z Igorem Nowickim rozmawiał Sławek Orwat.

Sławek: Mark Olbrich powiedział o Tobie następujące słowa: „On jest muzykiem klasycznym, który żyje z muzyki i utrzymuje rodzinę z grania na pianinie. Igor nie ma zespołu. On jest członkiem wielu zespołów, ale jak tylko z nami zaczął, to nie mógł skończyć i powiedział – this is this what I want to do. Wiesz… blues is the devil’s music, a w nim jest dusza diabła, he’s got it! (śmiech).”

Igor: (śmiech) Z ekipą Marka jakoś od razu udało mi się znaleźć wspólny język. Rewelacyjnie gra się też z bardzo młodym Alessandrem Cinellim, znakomicie gra mi się również z Eddiem Angelem, który jest absolutnym wirtuozem. Mark jakoś trzyma to wszystko i… zadziałało.

Sławek: Ponoć potrafisz odnaleźć się w każdym gatunku.

Igor: Podobno, jeśli ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego (śmiech).

Sławek: Od czego zaczynałeś? Z tego, co wiem, nie jest ci obca także muzyka klasyczna.

Igor: Z muzyką klasyczną zetknąłem się na studiach. Dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miałem wielkie szczęście, że tak się wtedy stało. Zaczynałem natomiast od bluesa i to były absolutnie moje początki, jeśli chodzi o muzykę rozrywkową.

Sławek: Ile wtedy miałeś lat?

Igor: Chyba 16. To wszystko zatoczyło koło, bo gdzieś tam, po drodze, były fascynacje jazzem, potem jazzem elektrycznym i w końcu wróciłem do korzeni.

Sławek: Toruń to jedno z najbardziej muzycznych miast, jakie poznałem w życiu i mimo, że nie jest to miasto ogromne, ilość imprez, koncertów i muzyków przerasta niejedno o wiele większe. Gelo z Rejestracji wysnuł kiedyś na ten temat następującą hipotezę, cytuje: „Myślę, że to dlatego, że Kopernik tutaj ostro urzędował i zostawił swoje nasienie (śmiech).”

Igor: (śmiech).

Sławek: Coś w tym, co twierdzi Gelo, musi być na rzeczy, bo o rzekomym istnieniu kobiety Kopernika wspomina Marta Landau (link)

Igor: (śmiech) Dobra, to od razu powiem, że nie jestem z Torunia. Mieszkam w Toruniu i rzeczywiście czuję się tu wspaniale i wydaje mi się, że udało mi się jakoś zgrabnie wejść w toruńskie środowisko muzyczne. Pochodzę z zupełnie innej części Polski – z Mierzei Wiślanej z Mikoszewa. W Toruniu poznałem wielu fantastycznych muzyków. Z niektórymi z nich gram, że tak to określę, na poletku toruńskim i około-toruńskim, a z niektórymi z nich zjeździłem też kawałek Polski i nie tylko. Faktycznie, jest tu tygiel, w którym ciągle wrze i to jest arcyciekawe doświadczenie – być tu i czerpać z tego, co się tu dzieje, bo dzieje się dużo i dzieje się bardzo różnie.

Sławek: Kiedy poznałeś Asię Czajkowską-Zoń, bo chyba wasze kontakty są znacznie wcześniejsze, niż wspólne występy podczas Soul Behind?

Igor: Z Asią zetknąłem się jakieś 15 lat temu. Graliśmy wtedy w Toruniu coś, co nazywało się talent show, czyli sekcja przygrywała tym, którzy chcieli zaśpiewać na scenie w towarzystwie żywego zespołu, co w tamtych czasach wcale nie było takie oczywiste. Były nagrody, były finały miesiąca, były finały roku. Rzeczywiście, działo się tam i właśnie tam poznałem Asię. Ona jeszcze jako podlotek przychodziła do klubu, w którym graliśmy i już wtedy było widać, że kiedyś zajdzie daleko. A jeśli chodzi o Soul Behind, to zawsze wspominam nasz pierwszy koncert, który zagraliśmy tylko w duecie. Okazało się, że managerowie klubu nie przewidzieli wtedy, że przyjdzie tak wielu ludzi i musieliśmy na szybko uruchomić dla widzów drugie piętro.

Sławek: Jesteś muzykiem, który dużo gra dla innych artystów. Czy oprócz tej działalności masz także jakiś własny projekt, w którym spełniasz się bardziej jako Igor Nowicki?

Igor: Rzeczywiście współtworzę bardzo wiele różnych projektów, natomiast jeśli chodzi o rzeczy bardziej autorskie, to jakoś tak jestem bardzo nieśmiały i myślę, że ciągle jestem muzykiem poszukującym.

Sławek: Za to udaje ci się szczęśliwie wyżyć z muzyki, co jak dobrze wiesz, w Polsce jest nie do osiągnięcia dla wielu popularniejszych artystów od ciebie. Jak udało ci się osiągnąć taki stan rzeczy?

Igor: (śmiech) Zdecydowanie tak. Żyję z muzyki i nie narzekam. Nie wiem, co mam powiedzieć. Mógłbym teraz opowiadać, że to wszystko przez ciężką pracę, albo przez to, że gdzieś tam trafiłem w odpowiedni czas i w odpowiednie miejsce…

Sławek: A może po prostu masz to w palcach?

Igor: Myślę, że to jest wypadkowa różnych rzeczy. Przede wszystkim na studiach spotkałem fantastycznych ludzi, z którymi gram do dziś. Są to między innymi Marcin Grabowski i Waldek Franczyk – fenomenalna sekcja. Zawsze powtarzam, że jestem szczęściarzem, że gram z lepszymi od siebie i dlatego to tak działa. Są to ludzie, którzy mnie niesamowicie inspirują i tak naprawdę od grania z nimi wszystko się zaczęło i od tej pory robię to, co kocham.

Sławek: Marzy ci się kariera w stylu Leszka Możdżera, że tak cię rymem zapytam (śmiech)?

Igor: Myślę, że to jest mistrz i to jest poziom nieosiągalny. Takich ludzi jest bardzo mało.

Sławek: Pochodzi z Pomorza, tak jak i ty…

Igor: Ale pamiętajmy, że ja wiem, kto to jest Możdżer, ale Możdżer nie wie, kto to jest Nowicki (śmiech).

Sławek: Miałem dwukrotnie okazję rozmawiać z Leszkiem Możdżerem. Sądzę, że jest to artysta totalny, który żyje w jakimś własnym, zamkniętym świecie. Zadając mu pytania, odnosiłem momentami wrażenie, jakby był zaskoczony istnieniem czegokolwiek innego poza fortepianem i muzyką.

Igor: Myślę, że tak właśnie jest, i że z punktu widzenia takiej osoby, która gdzieś tam mocno stąpa po ziemi, jest to życie pełne wyrzeczeń, ale nie wiem czy koniecznie tak samo wygląda to z punktu widzenia takiej osoby, jaką jest Leszek Możdżer. Wydaje mi się, że dla niego jest oczywiste, że robi to, co robi, i robi to fenomenalnie, ale podkreślam, że takich ludzi nie ma wielu.

Sławek: Jaki jest Mark Olbrich w odbiorze muzyków, którzy z nim grają?

Igor: Mark cały czas jest zagadką.

Sławek: Jaki jest jako lider?

Igor: Z jednej strony bywa bardzo zdecydowany, czyli bardzo jasno daje do zrozumienia, że to co mówi, jest ostateczne i tak ma być. Z drugiej strony są takie momenty, w których daje nam bardzo duży margines i bardzo duże pole manewru, i pozwala dojść do celu pobocznymi drogami. Myślę, że to jest dobre. On gdzieś tam to wszystko wyważa i stara się być pomiędzy pozycją lidera, a osobą, która nie przeszkadza w tym, żeby to co się dzieje, było bardzo żywe i żeby cały czas mieniło się różnymi kolorami.

Sławek: O roli pianisty w swoim zespole Mark powiedział mi następująco: „Jimmy śpiewa na w miarę wysokich rejestrach, gitarzysta z zasady jest wysoko, harmonijka jeszcze do tego, tej żylety dodaje i jakoś trzeba było to wszystko uspokoić. Organy wypełniają te wszystkie herce, te częstotliwości pomiędzy tym wszystkim. Definicja muzyki pokrywa się dokładnie z tym, co powiedział Muddy Waters: you’ve got it or you ain’t got it i to nie ma nic wspólnego z techniką”. I na koniec dodał: „Igor has got it!”. Czym jest to tajemnicze COŚ, co rzekomo posiadasz?

Igor: (śmiech) Chyba to nie ja powinienem odpowiadać na to pytanie. Jest mi oczywiście bardzo miło, że Mark tak powiedział i jeszcze raz podkreślam – mam szczęście grać z muzykami lepszymi ode mnie i uważam, że jest to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu muzyka.

Sławek: Jak to jest usiąść do organów, kiedy przy mikrofonie stoi człowiek, który śpiewał dla Ike’a Turnera w epoce świetności rock and rolla? Ręce ci czasem drżą?

Igor: Jimmy… przyznam szczerze, że… tak, drżały mi zdecydowanie na naszym pierwszym wspólnym koncercie, natomiast potem okazało się, że on daje z siebie tyle i to daje nie tylko publiczności, ale i muzykom na scenie, dzieli się po prostu tak nieprawdopodobnie ogromną energią, że wszelkie obawy szybko ustępują.

Sławek: Przyznasz sam, że w zachowaniu Jimmy’ego Thomasa nie widać tych jego 76 lat…

Igor: Ależ absolutnie nie, a wszelkie moje obawy, a może nawet kompleksy ustąpiły już po pierwszym utworze. Czerpię nieprawdopodobnie dużo od Jimmy’ego i to jest znów to, o czym przed chwilą mówiłem, to jest właśnie to moje wielkie, wielkie szczęście grać z muzykami lepszymi

 

Wywiad przeprowadził:
Sławek Orwat
Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska – Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 – 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull. Sławek prowadzi bloga Muzyczna Podróż: (link).

Fotorelacja z koncertu Asi Czajkowskiej-Zoń z zespołem, w którym gra Igor Nowicki:

[fot. Agata Jankowska]