Ci co mnie znają, nazwaliby mnie zapewne osobą tolerancyjną. Ci, którzy mnie nie znają po tym tekście tak raczej by mnie nie nazwali.

Kiedy wróciłem późnym piątkowym wieczorem do domu, włączyłem telewizor i zobaczyłem permanentnie, przez całą noc (wiem, bo zasnąłem przy włączonej relacji telewizyjnej) żółty pasek informacyjny… nie czułem nic. Po prostu patrzyłem, nawet nie wiem, czy nie dowierzałem. Bo przecież w obecnych czasach to znowu nie takie trudne do wyobrażenia. Po prostu obserwowałem kolejne doniesienia.

Następnego dnia dopiero wieczorem mogłem zapoznać się z fejsbukowymi komentarzami i trójkolorowymi zdjęciami profilowymi. Było tam wiele bredni, ale i dużo mądrych myśli. Kogo, na co było stać.

Mnie było stać tylko na odrobinę wyobraźni, może zbyt wybujałej. I tak oczyma wyobraźni zobaczyłem bliżej nieokreślonego człowieka o wschodnich rysach twarzy. I nie ważne czy byłby muzułmaninem, katolikiem czy prawosławnym. Jednak wiemy, że w tym wypadku był muzułmaninem. Zobaczyłem zaślepionego nienawiścią człowieka, nienawiścią nawet nie do zachodniego świata, ale do wszystkiego. Co gorsza, całkowicie przy tym zdrowego na umyśle człowieka. Tutaj wyobraziłem sobie jak ten człowiek strzela beznamiętnie do mojej dziewczyny albo mamy.

I jedynego co sobie dalej wyobrażam, chyba lepiej tutaj nie opisywać, bo równie dobrze Wasz monitor pokryłby się cały krwią odpryśniętą z tego człowieka głowy. Nie interesowałaby mnie wtedy jego przeszłość, cała mnogość czynników, która go do tego czynu zaprowadziła, może nawet bezalternatywność, która nim owładnęła.

Nienawiść zrodziłaby u mnie nienawiść. Przeraziłem się. Przeraziłem się tego świata, który z przeciwnika kary śmierci, jakim jestem, stworzył człowieka, który z równym okrucieństwem zemściłby się na zabójcy, zakładając, że dorwałbym go przed jego samobójstwem. I to w sytuacji, kiedy jedynym bezpośrednim związkiem łączącym mnie z tym wydarzeniem jest to, że wśród ofiar ataku na klub Bataclan byli znajomi ze studiów znajomego bliskiej mi osoby, których zresztą on nie znał jakoś bardzo dobrze.

Postanowiłem sobie niczego pozostającego w związku z krwawym paryskim wieczorem dalej nie wyobrażać. Bo do niczego konstruktywnego by to nie doprowadziło.

Nie apeluję, żeby wstrzymywać się od komentarzy, bo sam go niniejszym formułuję. Jeśli jednak myśląc o tych wydarzeniach, pogrążacie się jedynie w nienawiści do ludzi stojących za zamachami, pomyślcie… pomyślmy raczej o ofiarach, o bezgranicznym smutku ich bliskich.

Pozostawmy realne działania tym ludziom, którzy mają realny wpływ na świat. Bo sami sprzed monitorów komputerów niewiele możemy zdziałać, no chyba że sami wyszlibyśmy na ulice, żądając np. zbrojnej interwencji w Państwie Islamskim. Ale nie zrobimy tego, bo nie dotyczy to Polski. Na szczęście.

Zdając sobie sprawę z bezsensu tego, co zaraz napiszę, pozwolę sobie na jedyną moją refleksję dotyczącą sposobu na to, żeby paryskie wydarzenia już nigdy więcej się nie powtórzyły.

John Gray w swojej książce „Al Kaida i korzenie nowoczesności” odmawia fundamentalizmowi islamskiemu bycia zabobonnym tradycjonalizmem. Twierdzi on, że sposób działania islamistów jest na wskroś nowoczesny, ponieważ najlepiej jak tylko się obecnie da, realizują hasła postępu ludzkości. Oczywiście we właściwym sobie rozumieniu. Bo nie ma, co z bólem obserwujemy, niczego skuteczniejszego do wywołania powszechnego strachu, niż terroryzm, sprawiający, że wróg jest niewidzialny i właściwie niemożliwy do zidentyfikowania.

Pomyślałem sobie, dlaczego świat Zachodu nie mógłby postąpić podobnie. Oczywiście nie czyniąc celem swoich działań ludności cywilnej. Dlaczego by nie wyszkolić paru, co byłoby niewątpliwie trudnym zadaniem, muzułmanów, którzy przeniknęliby do Państwa Islamskiego i tam w paru miejscach (tak jak w Paryżu) największego skupienia islamistów wysadziliby bombę. Zapewne zaprezentowałem powyżej naiwne spojrzenie, ale chyba najlepszym sposobem na zmniejszenie fali terroryzmu, byłoby podobne do islamistów działanie, tylko wymierzone w przeciwnym kierunku. I nie mające na rękach niewinnej krwi.

Idąc spać, pomodlę się za Paryż. Wolę sobie już niczego nie wyobrażać.

[Fot. Flickr.com/ João André O. Dias]

 P.S. Powyższy tekst nie odzwierciedla poglądów redakcji portalu, a jedynie autora komentarza.