To będzie krótki felieton wyborczy, choć będzie nim właściwie tylko z nazwy. Bo wyboru, przynajmniej tego dokonanego pomiędzy kandydatami, nie będę dokonywał.

Dlaczego? Wymienię trzy najważniejsze powody, żaden z nich nie odnosi się bezpośrednio do jednego lub drugiego kandydata. Pierwszy z nich, to fakt, że obydwie strony politycznego sporu doprowadziły do zorganizowania wyborów, które należało unieważnić. Ujmując to inaczej, wciągnęły miliony ludzi w oglądanie cyrku, który nawet nie przyjechał na miejsce.

Drugi z powodów wiąże się bezpośrednio z trzecią, najważniejszą przyczyną. Wybory prezydenckie w 2020 roku będą pod kilkoma względami się zdecydowanie wyróżniać. Na szczęście, także z powodu wysokiej ponad 60-procentowej frekwencji. Będą jednak także wyróżniały się tym, że nie doszło do debaty z udziałem dwóch najważniejszych kandydatów. Po raz pierwszy od 1990 r. Debatą w żaden sposób nie można nazwać odpowiedzi na pytania obywateli lub zaproszonych mediów. Także, panowie (i ich sztaby) Duda i Trzaskowski, dokonaliście tego. Nie potrafiliście porozumieć się w sprawie jednej, ważnej w toku kampanii wyborczej, rozmowy.

Jak więc mam uwierzyć, że będziecie w stanie porozumieć się ze swoimi obywatelami czy z rządem i instytucjami państwa, z którymi sprawując urząd prezydenta RP będziecie rozmawiać? Tutaj rysuje się mój trzeci powód, dla którego nie poprę w zbliżającej się turze wyborów nikogo. Zbyt wiele razy kandydaci na prezydenta z dwóch największych partii przekonywali, że wcale, mimo powtarzanych codziennie słów, nie chcą prowadzić dialogu opartego na serdeczności, życzliwości i zrozumieniu. Nie poprę tego żadnymi sformułowaniami, choć zapewne większość z czytających te słowa nie tak trudno potrafiłoby sobie przypomnieć słowa, którym daleko do chęci szczerego porozumienia. Zrobię to specjalnie. Dlaczego miałbym to zrobić, skoro nawet w toku kampanii kandydaci żadnego ze swoich postulatów nie uczynili tym głównym, wybijającym się ponad inne. Takim, którego realizacji obywatele mogliby oczekiwać od jednego z kandydatów.

Dodam, że żaden z tych postulatów nie byłby tym, czego wymagam od najważniejszej osoby w państwie. W zasadzie wymagam niewiele, bo tego, żeby swoimi działaniami łączył Polaków. Obserwując wiece wyborcze i dyskusje w mediach społecznościowych, nie trzeba być szczególnie przenikliwą osobą, by stwierdzić, że żyjemy w czasach, gdy powiedzenie, na którą partię się głosuje często przyszywa nam łatkę, niezależnie od tego, że za naszą decyzją stoi szereg różnych powodów a także to, że nie zawsze z decyzjami polityków danej opcji się zgadzamy. Staje się to nieważne (oczywiście nie zawsze i mam nadzieję, że jak najrzadziej) zbyt często, jesteśmy w oczach tych, którzy nas nie znają, tacy jak partia i jej politycy. Staram się tego unikać i nie chciałbym, żebyśmy jako obywatele pozbawiali się postrzegania siebie nawzajem jako pełnych niuansów. Słysząc wypowiedzi kandydatów, trudno mi wyzbyć się odczucia, że starają się oni polaryzować społeczeństwo. Także tych, którzy nie są zwolennikami dwóch głównych sił politycznych.

To tak, jakbym słyszał: nie głosuj za, głosuj przeciw.

Kilka lat temu być może bym tak zrobił. Obecnie nie chcę głosować tylko przeciw, bo nie mogę, niestety, zagłosować za. Uwierzcie, starałem się siebie do tego przekonać. W zgodzie z własnym sumieniem i tym, czego oczekuję od prezydenta (łączenia Polaków, jakkolwiek górnolotnie to brzmi) nie mogę w tych wyborach zagłosować za kimś.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z jednej strony z pragmatyki wyborczej, z drugiej wielkiej roli emocji, na których politycy starają się grać. I to na wszystkich akordach. Lecz nawet od strony pragmatycznej, osoba głosująca tylko „przeciw”, powinna poczuć się wykorzystana. Dwie główne siły mogą wcale nie formułować postulatów interesujących ich „żelazny elektorat”. Bo, skoro wyborcy głosujący w pierwszej turze na innego kandydata niż dwaj główni w drugiej i tak zagłosują przeciw naszemu kontrkandydatowi, to właściwie dlaczego mamy mu coś zaoferować, mamy się starać spełnić jego oczekiwania?

Głosując przeciw, w zasadzie nie powinniśmy niczego oczekiwać od osoby, przy której nazwisku postawimy krzyżyk. Wystarczy przecież, że ta osoba nie jest „tym drugim”. Nic więcej nie musi ona robić. Od prezydenta kraju jednak każdy czegoś wymaga. Trochę głupio nie oczekiwać niczego. To oczywiście przejaskrawiony opis, bo oczekiwania zawsze się pojawiają. Także wtedy, gdy wybieramy sos z dwóch, których szczerze nie znosimy. Wybierzemy wtedy ten, który mniej nam nie pasuje. Tylko czy prezydentem powinien być ktoś, kogo tylko mniej nie lubimy?

To pytanie retoryczne służy tylko zachęcie, by przemyśleć swoją decyzję najbardziej jak się da. Jeśli znajdziecie jeden, ale ważny, istotny powód (dokonania kandydata, jego poglądy, kompetencje), by oddać ważny głos, zróbcie to. Gdy ten powód sprowadza się do ładnego uśmiechu i mocnych/pięknych słów, za którymi czujecie, że nie kryje się za wiele proszę o jedno. Nie głosujcie tylko przeciw.

Ja tak zrobię. Na wybory pójdę, oddam głos nieważny, lecz nie zagłosuję przeciw.

W tym miejscu mam tylko nadzieję na wyrozumiałość członków komisji, gdy przeczytają: głos świadomie nieważny.

Mam też, mimo wszystko, nadzieję, że w tym wszystkim się mylę i ktokolwiek nie zostanie prezydentem sprawi, że Polacy różniący się między sobą będą potrafili z szacunkiem się do siebie odnosić.