Kiedy przychodzisz do Biblioteki Głównej UMK, natychmiast po przekroczeniu jej progów ogarnia cię pożądanie. Narasta, im bardziej zbliżasz się do bibliotecznych szafek. Zaczynasz myśleć tylko o jednym. O NUMERKU. Jednak tak często okazywało się, że musisz obejść się smakiem, bo ktoś inny był szybszy. Znacie to uczucie?

Biblioteki kojarzą się z ciszą, spokojem i kurzem pokrywającym rzędy starych tomów. Może niektórym z was wydaje się, że studenci nie czytają, ale prawda jest taka, że Biblioteka Główna UMK zawsze tętni życiem. Złośliwi mogą powiedzieć, że to ze względu na mieszczący się w jej budynku bar Adaś, ale przecież wielu przychodzi tam w bardziej szlachetnych celach, niż napełnienie sobie brzucha makaronem. Niektórzy przecież przychodzą na kawę, niektórzy pograć w gry online na bibliotecznych komputerach, a niektórzy przespać się na wygodnych kanapach w wolnym dostępie. No dobrze, niektórzy przychodzą też wypożyczyć książki. W „dniach szczytu”, czyli podczas sesji, jest ich naprawdę sporo. Chyba każdy nieraz doświadczył sytuacji, w której musiał oczekiwać dobrych kilka minut, aż jedna z szafek stojących na parterze się zwolni. Po opróżnieniu jej przez dotychczasowego użytkownika będzie można w końcu przejąć klucz z doczepionym numerkiem i samemu z niej skorzystać, umieszczając w niej torby, książki czy nawet kurtkę. A każdy student wie, że obsługa biblioteki z tym balastem na górę, do wolnego dostępu nie wpuści… W takich chwilach klucz do szafki staje się największym skarbem. I można bez żadnej przesady powiedzieć, że wszyscy zaczynają marzyć o numerku w bibliotece.

Dla niektórych klucz z numerkiem jest jednak obiektem tak wielkiego pożądania, że wynoszą go poza szacowne mury świątyni wiedzy. Jeśli musimy wyjść na chwilę z biblioteki, to bezsensem byłoby wyciąganie naszych rzeczy z szafki, skoro wiemy, że i tak za chwilę je tam umieścimy po powrocie. W takiej sytuacji – OK, nie ma problemu. Niektórzy jednak pożądają kluczy z numerkami tak bardzo, że nie mogą się z nimi rozstać w ogóle i zabierają je do domu. Albo nawet robią sobie z bibliotecznych szafek swoje własne, prywatne schowki na książki, torby itp. Nie jest to nic trudnego. Wystarczy zabrać ze sobą kluczyk i jest się absolutnym panem i władcą szafki – kto skorzysta potem z takiej, której nie można zamknąć? Niestety, to praktyka bardzo częsta wśród studentów. Jedni powiedzą, że w życiu trzeba sobie jakoś radzić. Dla mnie to zwykłe chamstwo wobec kolegów, desperacko walczących o kluczyk do ostatniej wolnej szafki w „dniach szczytu”.

Niedawno znalazłem na moim wydziale na Batorego leżący na podłodze charakterystyczny kluczyk z czerwonym breloczkiem, a na nim numerkiem. Nie ulegało żadnej wątpliwości – to klucz z szafki w Bibliotece Głównej. Może nie wszyscy z Was wiedzą, ale Batorego to spory kawał drogi od kampusu. I jakimś magicznym sposobem znalazł się tam kluczyk z Głównej. Który zasadniczo nie powinien opuszczać murów biblioteki. Niezły nicpoń z tego kluczyka-podróżnika…

Jak powstrzymać migracje kluczy? Może, podobnie jak książki, powinny być zaopatrzone w kawałki magnetycznej folii, pikającej przy wyjściu? To chyba jedyne rozwiązanie problemu. Cała nadzieja w technice, bo na zwykłą ludzką przyzwoitość i studencką solidarność, w dobie studiów-wyścigu szczurów biegnących po dyplomy już chyba liczyć nie możemy.