Organek to wielkie objawienie muzyczne ubiegłego roku. Jego album „Głupi” jeszcze przed premierą zyskał status zjawiska na polskiej scenie muzycznej. Jego autorski projekt to proste, surowe i wyraziste granie, bez owijania w bawełnę, a w  osobistych tekstach i utworach, które znalazły się na płycie, zawarł całego siebie.

Podczas wywiadu dla SpodKopca.pl Organek opowiedział nam o początkach swojej kariery, zaproszeniu na Offsesję, trasie koncertowej „Głupi Tur”, najlepszych koncertach i dalszych planach. Jeśli jesteście ciekawi, co spowodowało wybór „Nie lubię” na pierwszego singla, czy Organek grał kiedyś na organkach oraz co zagra za kilka dni na koncercie w klubie Lizard King, zapraszamy do lektury.

Angelika Plich: Organek to Ty, czy Organek to zespół?

Tomasz Organek: Właściwie zespół, ale… No widzisz, z tym jest problem, bo Organek to oczywiście ja, ale też zespół. Cała muzyka jest moja, wszystkie teksty, cała wizja jest moja, ale chłopaki są jakoś tak nierozerwalnie ze mną. Pracujemy już razem ponad 10 lat, mówię o Robercie i o Adamie. Teraz doszedł Tomek, z którym po roku już sobie nie wyobrażam, żebym miał kiedyś nie pracować. Nie chcę umniejszać ich roli, bo oni mi bardzo pomogli na etapie aranżowania tych piosenek. Miałem oczywiście jakieś tam swoje pomysły na to wszystko, ale dopiero to się wyklarowało na wspólnych próbach. Bardzo dobrze się z nimi czuję i towarzysko i muzycznie, bo nie muszę im niczego tłumaczyć tak naprawdę. Mówię, że chcę to w takim i  takim stylu, i ten styl mam od razu.

Jakby byli w Twojej głowie.

Tak. I dlatego też mam wrażenie, że nie gralibyśmy tak dobrych koncertów bez ich wsparcia. Oni są po prostu świetnymi muzykami.

Twoja muzyka ewoluuje dzięki nim?

Pewnie, że się zmienia, bo to otwiera nowe możliwości. Te nasze koncerty są coraz lepsze dlatego, że my się nie trzymamy takiego schematu. Czasami idziemy w jakąś stronę, odpływamy w zupełnie nieznane rejony, ale możemy sobie na to pozwolić, bo wszyscy dotrzymujemy kroku. Jest z kim to robić i to najfajniejsze, że każdy ma tyle warsztatu w sobie i tyle fantazji, tyle pomysłów, że naprawdę można odkrywać jakieś nowe rejony.

Skąd w składzie wziął się Tomek?

Tomka poznałem przy okazji. Przy pracy nad czyimś albumem spotkaliśmy się w studio. Od razu poznałem jego biegłość pianistyczną, bo przede wszystkim jest świetnym pianistą, ale jest takim muzykiem całościowym – świetnie aranżuje, myśli bardzo abstrakcyjnie. Ale to co mnie tak najbardziej przekonało, tak z punktu do niego, to fakt, że jest po prostu świetnym człowiekiem.  Jest błyskotliwy, ma abstrakcyjne poczucie humoru i interesuje się wieloma rzeczami, na które ja też zwracam uwagę. Na przykład on recytuje z pamięci teksty Przybory, którego z resztą zrobił świetnie w Teatrze Muzycznym. To jest człowiek trochę starej daty, taki, którego czasem trudno spotkać pośród ludzi  tyle młodszych ode mnie. Dlatego od razu mnie kupił tym, jakim jest człowiekiem przede wszystkim, a później jakim jest muzykiem. No i Tomek zostanie z nami.

Na początku miał być tylko gościnnie, tak jest też napisane na płycie.

Bo na płycie on jest gościnnie. Nagrał te partie w momencie, w którym cały materiał był już zarejestrowany, ale ja gdzieś słyszałem, że tu, tu i tu powinien być klawisz. Zaprosiłem Tomka, i nawet w momencie gdy on już nagrał te dwie czy trzy piosenki, szukałem jeszcze, gdzie by tu go wlepić, bo wyszło tak fajnie, to może jeszcze gdzieś. No i został.

Twoja płyta jest bardzo osobista, teksty Cię bardzo odkrywają. Który z numerów jest Ci najbliższy?

„Nazywam się Organek” i „Italiano” pewnie, te dwa.

Czy nie ciężko się czasami wyśpiewuje przed ludźmi tak… wszystko?

Nie, bo to nie jest dla mnie jakieś przełamanie. Przełamanie nastąpiło o wiele wcześniej, w momencie, kiedy zacząłem pisać tę płytę i wyszedłem z założenia, że albo piszę ją naprawdę, na serio, albo bawimy się w jakieś konwencje, że teraz wyjdziemy i będziemy kogoś udawać. Ja nie chcę nikogo udawać, chciałem szczerze opowiadać o sobie, o tym co myślę, co widzę. Teraz nie mam z tym na scenie problemu, z resztą chyba nigdy nie miałem. Może jestem ekshibicjonistą po prostu.

Czytając teksty z tej płyty można się  dużo o Tobie dowiedzieć, to na pewno. Tak samo z przedkoncertowego intro. Dlaczego nie ma go na płycie?

To intro, to jest taka skrócona biografia, którą napisałem kiedyś, jeszcze przy okazji Sofy. Potrzebne było jakieś bio. Napisałem to w taki sposób, bo pomyślałem sobie, że inaczej nie chcę tego pisać. „Urodziłem się w Suwałkach…” itd., to mnie nudziło. Zacząłem tak pisać i mówię: nie, nie chcę takiej biografii. Napisałem „Urodziłem się w końcu…” i już tak pociągnąłem. Miałem to do dyspozycji i pomyślałem, że nagram to i będzie to wprowadzenie do koncertu. Z tego to się wzięło. Nie planowałem tego na płytę.

A fajnie by się to wpasowało.

Pewnie tak. I nawet myślałem o tym, żeby kolejną płytę nagrać w formie audiobooka. Żeby muzyka była dopełnieniem tekstów, pewnej całości narracyjnej, która by się przewijała przez całą płytę, a piosenki byłyby tylko takimi ilustracjami tego tekstu. Myślę o tym.

Myślałeś już jak by to wypadało na koncertach?

Nie wiem jeszcze, na pewno jakoś by wypadało. Tym się nie martwię.

Wieczorek recytatorski Tomasza Organka.

Nie no, oczywiście, że nie. Koncert jest koncertem. Koncert to jest zupełnie inna para kaloszy, koncert koncertem, a płyta płytą.

Mocną stroną tej płyty są teksty, które momentami brzmią trochę moralizatorsko, to było zamierzone, czy wyszło samo z siebie?

Chyba samo z siebie wyszło. Ja trzy lata byłem nauczycielem, to może dlatego. Ale nie mam w sobie na tyle buty, żeby kogoś pouczać, wejść na scenę i prowadzić jakieś zajęcia dydaktyczne. W ogóle nie o to mi chodziło. Nawet nie myślałem, że tak to może zostać odebrane. Moralizatorskie?

Bardziej może pokazujące, jak to wygląda z boku . Np. „Młodzież szuka sensacji” – pokazująca,  jak jest, jak to wygląda. Ktoś może pomyśleć „to jest jednak słabe, że my się tak zachowujemy”.

Nie chciałem, żeby to brzmiało moralizatorsko – to jest po prostu mój punkt widzenia. Nie chcę zmieniać świata albo organizować jakiś warsztatów, na których będę kogoś czegokolwiek uczył. Po prostu o tym myślę i chciałem to powiedzieć. Tylko tyle. Ale nie chcę nikogo pouczać.

Chciałabym wrócić do początków, do tego jak projekt Organek się narodził. Wiem, że myślałeś o tym już od dawna, od liceum, opowiadałeś o tym już w wielu wywiadach. Ale mi chodzi o ten moment przełomowy: czy zmęczenie graniem w Sofie spowodowało, że trzeba było szukać swojej drogi, czy właśnie Twoja autorska droga wybiła się na pierwszy plan i trzeba było zawiesić Sofę?

To jest trudne pytanie. Kolejne trudne pytanie.

Przepraszam. ;)

Nie no, bardzo dobre. Ludzie zwykle pytają o to samo. A to jest bardzo celne pytanie. Nie wiem, które wynika z czego, na pewno nastąpił taki moment chęci zrobienia kroku w bok. Pokazania własnej niezależności, w tym sensie jak ja bym chciał, żeby wyglądała muzyka, a nie nasza szóstka, czyli kompromis. Kompromis, na który się zgadzałem i ciągle się zgadzam, bo zespół jest zespołem. A to jest po prostu przestrzeń, gdzie ja mogę zrealizować swoją wizję w stu procentach. Tak samo jak ją realizuje Kasia, która teraz kończy swoją płytę, czy Bartek, w swoim zespole. Nastąpił taki naturalny moment, żeby to zrealizować. Bo jak nie teraz to kiedy? Kiedy będę miał 50 lat? Sofa się trochę zawiesiła, ale myślę, że coś z tej Sofy jeszcze będzie, nadal o tym rozmawiamy, tylko musi to przybrać nową formułę, to musi być nowa Sofa.

Musicie trochę odpocząć, żeby nabrać dystansu. Nie jesteście też już tymi dzieciakami, z początku działalności zespołu.

Tak, dokładnie. Sofa musi jakoś dojrzeć, już trochę dojrzała. I jednym z objawów tego dojrzewania jest to, że zrobiła sobie przerwę.

Pierwszy organkowy koncert, wrzesień 2013, Lizard. Pamiętasz jak to było? Był stres?

Tak. Słaby koncert i stresujący bardzo. Ja się stresuję właściwie tylko w jednym momencie: wtedy, gdy nie jestem pewien materiału, który mam w palcach. Najbardziej się stresuję jak nie wiem, czy pamiętam teksty dobrze. Bo wtedy skupiam się tylko na tym, żeby odkłapać tekst, a nie panuję nad całością koncertu. A teraz jest zupełnie inaczej, bo po roku grania jest to już naturalne, te wszystkie piosenki. Dzięki temu, to już jakiś czas temu się stało, weszliśmy na inny level, już mamy to w palcach, ja pamiętam teksty w końcu i można się skupić na czymś innym. I teraz te koncerty, mam wrażenie, są dopiero dobre.

Był duży stres, ale odbiór był pozytywny od początku.

Tak, pozytywny. To fajnie, że ludzie dali mi taki kredyt zaufania.

Bo to od początku szło w dobrą stronę. Jak powiedział Piotr Stelmach po Offsesji: „Nie spuszczać z tonu, bo takiej gitary i takiej jazdy po bandzie jeszcze nie było na naszym rynku”.  Powiedz mi, jak taki debiutujący zespół, bo to jednak był zupełnie nowy, debiutujący projekt, pojawia się nagle w Trójce na Offsesji? Nie było jeszcze płyty, był wtedy tylko jeden singiel.

Wiesz co, nie pamiętam, muszę sobie przypomnieć jak to było. Płyta była, ale jeszcze nie była wydana. I z automatu jeszcze nie wydana płyta poszła do dziennikarzy, to jest zwykła praktyka wytwórni, że się wysyła takie presspacki. I Piotrek zadzwonił, że mu się strasznie podoba i chce zaprosić nas na Offsesję.

Szok? Radość?

Szok nie. Radość, no można tak to jakoś ująć. Ja nie przeżywam tak skrajnych emocji, jestem bardzo stonowany. To było miłe uczucie i moment zrozumienia, że dobrze robię. Taka pierwsza jaskółka.

To był ten przełom, kiedy uwierzyłeś, że coś z tego może być?

Ja zawsze wierzyłem. Bo gdybym nie wierzył to bym tego nie robił. Ale tak, to wtedy pomyślałem sobie, że może coś z tego będzie więcej.

W trakcie tej Offsesji lajki na fanapage’u pojawiały się, jak grzyby po deszczu.

Rzeczywiście, to było jakieś takie przełomowe, bo po tej Offsesji się zaczęło tak szybko wszystko dziać. Zaczęły się zapytania o koncerty, zaraz był konkurs na Nowe Męskie Granie, Orange, te wszystkie festiwale. Zaczęliśmy grać i się przedzierać do świadomości ludzi.

Wtedy pojawił się też drugi teledysk, „Kate Moss”. Ale chciałabym nawiązać jeszcze do pierwszego singla, skąd pomysł na wybór na promowanie krążka utworem „Nie lubię”? On jednak trochę odstaje od płyty, nie jest taki w stu procentach reprezentatywny, nie jest taki „brudny”.  

Dla mnie to jest najważniejszy tekst na tej płycie i chciałem go wyeksponować. Co mnie cieszy bardzo, wytwórnia wybrała ten sam numer.  Jestem w bardzo fajnej wytwórni. Ale później w różnych rozgłośniach zdejmowano tę piosenkę.

Ale ona jest taka właśnie bardzo radiowa.

No jest, ale przez tekst mieliśmy duże problemy. Dlatego po jakimś czasie kolejnym „pierwszym singlem” była „Kate Moss”.

I ona już bardziej reprezentowała to, co było na płycie…

Tak, ale ona była taka mniej poważna. Nie chciałem przedstawiać tego, co zamierzam robić, od piosenki „Kate Moss”. Bo to takie rock’n’rollowe „hej, ho”. Chciałem, żeby to później nastąpiło.

Muszę przyznać, że to było dla mnie spore zaskoczenie, kiedy  usłyszałam pierwszy singiel. Ale może dlatego dotarłeś do trochę innej grupy odbiorców.

Właśnie o to mi chodziło, żeby z punktu zyskać uwagę ludzi, którzy szukają czegoś innego niż tylko „Kate Moss”. Wiedziałem, że ona się pewnie spodoba bardziej lub mniej, w Esce Rock była na pierwszym miejscu. Ale mi nie do końca też o to chodziło od początku.

Pojawiły się festiwale, o których już mówiliśmy, za chwilę wszyscy czekali na Twoje koncerty w dużych miastach. A Ty im zagrałeś na nosie i pojechałeś do małych miejscowości z trasą „Głupi Tur”.

I to był świetny wybór. Ograliśmy się przed dużymi miastami, przetarliśmy się koncertowo bardzo. Ja strasznie chciałem zacząć w Raczkach, czyli tej mojej miejscowości, a to był najlepszy moment, bo dostaliśmy zaproszenie na 500-lecie Raczek. I od tego się zaczęło całe rozmawianie o tym, żeby na początku pojechać na wieś, na wschód, na prowincję. Żeby zrobić to inaczej. To był świetny pomysł, doskonały. Wrócimy do niego w tym roku i będziemy do niego wracać chyba co roku.

Pojedziecie w te same rejony czy inne?

Nie wiem, jeszcze o tym rozmawiamy. Ale to była dla nas taka szkoła, też szkoła pokory. Dotarcie do takiej rozmowy z ludźmi na zasadzie – wychodzisz, śpiewasz im piosenkę i widzisz, czy Ty ich kupujesz, czy nie.

Cóż, to nie jest Palladium wypełnione po brzegi…

Nie, to nie jest Palladium. Tylko patrzysz na tych ludzi i oni patrzą i czekają, czy Ty chcesz ich zrobić w ch***, czy nie. To do tego się sprowadza. I to jest niesamowicie oczyszczające. Poza tym, poznaliśmy świetne miejsca. Jeść obiad w jurcie tatarskiej, grać w dawnej synagodze, czy jeździć po obrzeżach granicy białoruskiej, to jest niesamowite. Zrobiliśmy ten krótki film, teraz zbieramy pieniądze na długi film, już taki godzinny. Rozmawiamy z telewizją nawet, bo im się bardzo spodobał ten pomysł. Pracujemy nad tym i być może w tym roku się nam uda zrobić pełnowymiarowy dokument z trasy. I też pojedziemy najpierw do Raczek.

A z tych koncertów takich „tradycyjnych”, który był najbardziej pamiętny?

Najlepszy koncert zdaje się zagraliśmy na początku trasy, w Warszawie, w Stodole. Tam naprawdę coś nastąpiło, jakiś duch, to był świetny koncert. W Krakowie zabrakło prądu dwa razy. Koncert został przeniesiony z Zaścianka do Studio, czyli już do dużego naprawdę klubu. Przyszło dużo ludzi, wszyscy z oczekiwaniem w oczach co zobaczą, a dwa razy prąd strzelił. To z winy klubu, no ale trzeba było sobie poradzić. Bardzo dobrze wspominam koncert w Chorzowie w Leśniczówce. To jest na terenie parku i to jest takie nieduże miejsce, na 200-300 osób, taka leśniczówka rzeczywiście. Jest kominek, wszystko w drewnie, bardzo ciekawe. To jest miejsce kultowe, bo tam wszyscy bluesmani śląscy grywali, tam zagrał ostatni koncert Rysiek Ridel. To był świetny koncert. Są takie miejsca, które się zapamiętuje.

Powiedziałeś, że ludzie przyszli na koncert z oczekiwaniem w oczach. Myślisz, że ludzie przychodzą raczej z ciekawości, czy wiedzą, na co się piszą?

Jest dużo nowej publiczności. Praktycznie, w każdym mieście podwoiła nam się sprzedaż. Tak jak graliśmy np. w Poznaniu pierwszy raz dla 200 osób, to teraz graliśmy dla prawie 500. Tak samo w Bydgoszczy – otworzyli tę dużą salę, we Wrocławiu z małej sali na dużą, w Krakowie, wszędzie przenoszone koncerty. I część to są ludzie, którzy już byli, a część to byli ci, którzy nas nie widzieli. Jest publiczność i taka i taka. Ale mam wrażenie, że przyjdą jeszcze raz.

Powiedz mi, jak wygląda publiczność Organka? To jest jakiś konkretny przedział wiekowy, jakaś wyróżniająca się grupa?

Różne typy są. Średnia wieku to od 17 do 57. Są dziewczyny, które chcą słuchać „Kate Moss”, a są ludzie, którzy przyszli, bo usłyszeli „Tą naszą młodość”. Przedział wiekowy jest pełen, ale to jest fajne, bo jest takie wymagające. Mam wrażenie, albo też nadzieję, że nikt się nie nudzi na tych koncertach.

Że każdy znajdzie coś dla siebie…

Na pewno to są mądre oczy. I to jest najfajniejsze, że mało jest takich przypadkowych ludzi. Przychodzą ludzie, którzy chcą świadomie uczestniczyć w tych koncertach. Jak mówię do kogoś to wiem, że ktoś mnie słucha.

Brałeś też udział w koncercie Pamięci Grzegorza Ciechowskiego, a dzień później z projektem „Nowe Sytuacje” w Stodole. W toruńskiej Od Nowie wystąpiłeś jako laureat Nagrody Specjalnej i zagrałeś aż 7 autorskich numerów – nie przypominam sobie, w przeciągu ostatnich kilku lat laureata, który zagrał taką ilości piosenek. Zazwyczaj grywali raczej jedną, dwie…

Poproszono mnie o tyle, nie wiem jakie są formuły, bo co roku tam nie bywałem. Zadzwonił Jurek Tolak jako pierwszy i powiedział, że jest taka formuła, 20 minut miałem, może 25. Uważam, że to jest bardzo fajna możliwość pokazania ludziom, którzy pewnie w większej części nie wiedzieli kim jestem, kto dostał nagrodę i być może dlaczego. W przypadku osób o jakiejś stabilnej ogólnopolskiej karierze to wszyscy wiedzą, co kto robi, a w wypadku debiutu, tak jak u mnie to część z tych ludzi nie ma pojęcia co ja robię.

A granie z Nowymi Sytuacjami, to wzięło się tak przy okazji tego koncertu?

Tak, bo zadzwonił Leszek Biolik, powiedział: słuchaj, akurat gramy następnego dnia, to przyjedź, zagrasz gościnnie i wtedy powiemy, że wczoraj otrzymałeś nagrodę. Bardzo mi miło się zrobiło, że tak sobie pomyśleli Republikanie. To był świetny koncert. W ogóle Leszek Biolik zaproponował nam też udział w Otwartej Scenie i uważam, że bardzo fajnie to wyszło, oni to robią naprawdę na wysokim poziomie, porządnie to miksują, jest fajny obrazek.

Muszę przyznać, że świetne są te wszystkie wideo sesje. Najpierw Otwarta Scena, niedawno miałeś nagranie sesji akustycznej dla Uwolnij Muzykę. Często cię zapraszają do takich rzeczy…

Tak, to jest fajne, bo w ten sposób można tak naprawdę pokazać swoją muzykę, a nie tylko płytę czy jakieś obrazki. A tutaj jest formuła: bierz gitarę i graj.

Na Twoim koncie pojawiło się dużo nagród: dwie w plebiscycie Toruńskie Gwiazdy, Mateusze Trójki, Szczoty, Nagroda im. Ciechowskiego, ostatnio  Złota Kareta Nowości i nominacja do Fryderyków. Któraś nagroda jest dla Ciebie najważniejsza?

Nagrody są bardzo fajne, przyjemne, dobrze robią na ego. Ale też nie przeszkadzają jakoś specjalnie, że mnie to wybija z równowagi i teraz myślę czy dostanę Fryderyka. Fajnie, że się tam znalazłem, dostałem nominację spośród tak wielu płyt. Dobrze, że w końcu poszerzono formułę tych Fryderyków, że jest album roku – rock, a nie tylko jeden album roku i kropka. Nie umiem teraz powiedzieć, która nagroda jest najważniejsza, bo to chyba byłoby nieuczciwe. Każda nagroda jest przyznawana przez jakieś środowisko i czy to jest nagroda ogólnopolska czy lokalna, czy jest przyznawana przez trzy osoby czy przez trzysta tysięcy osób, to jest tak samo ważne. Tak mi się wydaje, że nieładnie byłoby je dzielić na ważniejsze i mniej ważne.

Wyróżnienia z Trójki, Offsesja, potem Offensywa the luxe, z drugiej strony TVP Kultura i występ na koncercie „Wszystko jest poezją”.  Polskie Radio i Telewizja Polska – to jest już wyższa półka, widać, że docenili Cię w środowisku.

I w to mi graj. Ja chciałem aspirować do tej półki. Dlatego też „Nie lubię” było moim pierwszym singlem, a nie „Kate Moss”. I powiem Ci więcej, za chwilę będziemy nagrywać „Made in Polska”, te programy na TVP Kultura, już jesteśmy umówieni na termin. I to mnie bardzo cieszy, ja w tym miejscu właśnie widziałem siebie ze swoją propozycją. Mogło mi się tylko tak wydawać i mamić w głowie, ale jeżeli druga strona to z chęcią realizuje to tym bardziej się cieszę. To znaczy, że nie przyśniłem sobie tego, tylko, że ktoś uznał, że to jest warte tego, żeby tam być.

„Nazywam się Organek i mam w sercu ranę” – czy Twoja rana się trochę zabliźnia kiedy  widzisz, ile dobrego się wokół Ciebie dzieje?

To odwraca uwagę od tego wszystkiego. Jak jest taki szum, chaos, który panuje, to się po prostu zapomina o niektórych rzeczach. Nie masz czasu tego wszystkiego rozpatrywać i dzielić włosa na czworo. Nie masz czasu pomyśleć, jakoś odetchnąć i to właściwie nie budzi żadnej refleksji, poza jakimś takim automatycznym zwrotem emocjonalnym „Tak? Świetnie!”. Dopiero po jakimś czasie, jak jest kilka dni spokoju, kilka tygodni, to człowiek zaczyna to jakoś trawić, rozpatrywać, myśleć o tym dopiero. To tak trochę zaburza pole widzenia na chwilę.

Wydarzyła się cała masa rzeczy, a minęło zaledwie 10 miesięcy od wydania płyty. Z pewnością dużo się dzieje na raz…

Dużo się dzieje na raz i to jest z jednej strony cenne, miłe, tylko, że też chciałoby się teraz mieć ze dwa miesiące spokoju, żeby myśleć już tylko o płycie.

No tak, jesteśmy prawie rok po płycie, więc w momencie przełomowym – czas myśleć o kolejnej i o tym co dalej.

A do tego potrzeba takie wycofania, zastanowienia się, takiej refleksji, co ja chcę teraz zrobić, co napisać, co powiedzieć. W momencie, kiedy jest taki chaos komunikacyjny, to trudno do tego dojść. Trzeba ograniczyć ilość bodźców i odciąć się trochę, zmienić temat na chwilę, żeby coś się urodziło.

Jesteśmy przed koncertem w Lizardzie, czy możemy się spodziewać, że coś nowego się pojawi? Albo niektóre numery będą przearanżowane?

Nie nagraliśmy piątej płyty, żeby się znudzić pierwszą. Publiczności ciągle przybywa i nawet jeżeli powtarzamy jakieś patenty to robimy to z rozmysłem. Zdaję sobie sprawę, że część ludzi będzie pierwszy raz na koncercie, to znaczy mam nadzieję, że tak będzie, że nie miało wcześniej okazji, tylko coś usłyszeli i chcą sprawdzić. Nie chcę jeszcze zmieniać koncertu, bo rok temu już graliśmy to samo. To nie szkodzi. Na pewno zagramy nowe rzeczy, bardzo naturalnie wkleiły się w nasz materiał te piosenki Stachury i je na pewno zagramy. A co dalej to jeszcze nie wiem, zobaczymy.

A koncerty „w domu” są bardziej stresujące, czy radosne?

To w ogóle nie ma znaczenia. Koncert jest koncertem i nie ma znaczenia, czy go gramy tu czy tam.

Ale tu jest więcej znajomych…

Oczywiście, ale to sprawia, że jest tylko fajniej. Nie ma jakiegoś specjalnego stresu z tego powodu, że gramy w Toruniu. To jest przyjemne, to są znajomi, to są ludzie, których się ich kojarzy, ale nie ma jakiejś spinki, żeby teraz coś udowodnić. W ogóle nie mam czegoś takiego w sobie, żeby coś komuś udowadniać.

I życzę Ci, żeby tak zawsze zostało. Mam dla Ciebie na koniec głupie pytanie: Czy Organek grał kiedyś na organkach?

Tak okazjonalnie, próbowałem, chciałem się nauczyć kiedyś. Jeżeli pytasz o sam fakt czy grał, to grał. Ale nic z tym dalej nie robił.

Partia na organkach zagrana przez Organka. Może to pomysł na kolejną płytę?

Może wykorzystam kiedyś marketingowo ten patent.

 

Najbliższy koncert Organka odbędzie się 12.03.2015 (czwartek) w klubie Lizard King. Start godz. 20:00, bilety w cenie 25zł, w dniu koncertu 30zł.
Szczegóły w wydarzeniu: https://www.facebook.com/events/1511889482408845/

[fot. Angelika Plich]