Ocena redaktora

5
Fabuła
6
Obsada
6
Reżyseria
8
Muzyka

W Śródziemiu wszystko po staremu. Elfy przemykają zwinnie wśród drzew, orkowie trwonią czas w kolejnych złowrogich misjach, a krasnoludzka kompania podąża wciąż naprzód ku raz obranemu celowi. Mimo to w filmie Hobbit: Pustkowie Smauga brakuje czegoś ważnego. Po sukcesie pierwszej części poprzeczka ustawiona została bardzo wysoko, a sprostanie temu wyzwaniu najwyraźniej przerosło reżysera. Co takiego umknęło Jacksonowi? Przekonajcie się sami.

Po pokonaniu Króla Goblinów i uniknięciu zasadzki zastawionej przez orków, kompania Thorina Dębowej Tarczy kontynuuje wędrówkę. Ich ścieżka wiedzie ku Mrocznej Puszczy – królestwu potężnego elfiego króla Thranduila (Lee Pace), trafiają także do Miasta na Jeziorze, będącego pozostałościami dawnego Dale. Powodzenie krasnoludzkiej wyprawy staje się jednak niepewne: do dnia Durina zostało coraz mniej czasu, tropem maszerujących podążają żądni krwi orkowie, a spotkane po drodze postacie wcale nie ułatwiają zadania. W Śródziemiu rodzi się także nowe zagrożenie, znacznie potężniejsze nawet od Smauga.
1
[foto. filmweb.pl]

Aby na podstawie 300-stronnicowej książeczki nakręcić 3-częściowy film, trzeba mieć nie lada odwagę. I ogromne wyczucie, aby w przepychu wprowadzonych wątków nie zgubić tego, co najważniejsze. Peter Jackson, mimo wieloletniego, reżyserskiego doświadczeniu, nie sprostał temu zadaniu. Pragnąc stworzyć dzieło na miarę Władcy Pierścieni zapomniał, że wcale nie taki był zamysł Tolkiena. Hobbit nie ma w sobie nic z epickości i rozmachu najsłynniejszego dzieła autora. I właśnie w tym leży jego piękno.

Technicznie film nadal trzyma wysoki poziom. Piękne krajobrazy Nowej Zelandii, które widzieliśmy w pierwszej części, także tutaj cieszą oczy oglądających. Z zielonych stepów przenieśliśmy się wprawdzie w gęstwinę lasu, i nad skute lodem jezioro, nie jest to jednak zmiana na gorsze. Zachwycające wnętrza lokacji (pałac Thranduila, dom Beorna, wnętrze Ereboru) stanowią tło, które uprzyjemnia każdą minutę seansu. W tej scenerii pojawili się też dobrze wykreowani bohaterowie. Mistrzowscy Martin Freeman i Richard Armitage utrzymali poziom, aktorsko ponownie wybijając się ponad pozostałych. Scenarzyści wprowadzili drobne zmiany w kreacji obu postaci, dostosowując je do zaplanowanej fabuły. Bilbo nie jest już beztroskim, niczego nieświadomym hobbitem, marzącym o płonącym kominku i kapciach. To teraz posiadacz Pierścienia, zaprawiony w boju członek kompanii. I choć wolałam go w pierwszej odsłonie, to muszę przyznać – zmiana jest bardzo korzystna, a pan Baggins nie traci przy tym za wiele ze swojej wyrazistości. Przemiana Thorina Dębowej Tarczy to z kolei pomysł samego Tolkiena. O szaleństwie powodowanym złotem Ereboru, słyszymy już od pierwszej części filmu, teraz jednak widz może na własne oczy obserwować zmiany zachodzące w zachowaniu krasnoluda. Ale o tym cicho sza! Ten aspekt filmu nie wymaga zachęty – scenarzyści już o to zadbali. Wielkim rozczarowaniem okazał się natomiast Gandalf, tak chwalony przeze mnie w poprzedniej recenzji. Ian McKellen, znudzony najwyraźniej chwilowym odstępstwem od normy, wrócił do wypracowanych, filmowych chwytów i na ekranie po raz kolejny zobaczyliśmy jego kreacje z Władcy Pierścieni.

52bc32222ccd0_o
[foto. polskatimes.pl]

W filmie Hobbit: Pustkowie Smauga pojawiło się kilka postaci nieobecnych w pierwszej części dzieła. Dłuższą chwilę warto zatrzymać się przy Thranduilu (w rolę wcielił się Lee Pace). Wyniosły, apodyktyczny, niechętny głównym bohaterom – wśród znacznej części publiczności, władca Leśnego Królestwa nie zyskał sobie sympatii. Mi jednak przypadł do gustu. Stanowiąc swoistą przeciwwagę dla pewnego siebie Thorina, nadał toczącym się wydarzeniom powiewu świeżości. Wspominając o elfach, nie sposób pominąć dwoje aktorów, którzy na publiczności wywarli największe wrażenie. Orlando Bloom w roli Legolasa i towarzysząca mu Evangeline Lilly jako Tauriel na kilka chwil skradli ekran na wyłączność. Salta, powietrzne piruety, grad wypuszczanych strzał i sprawne ciosy miecza – twórcy nie poskąpili tej dwójce kaskaderskich trików. To jednak nie wystarczyło, by zatuszować braki w kreacji obu postaci. Legolas jest nijaki, średnio rozgarnięty i potwornie sztuczny. Brawurowe akcje na polu bitwy maskują fakt, że podczas całej produkcji nie wypowiedział ani jednej sensownej kwestii. Za to Tauriel wyrównała rachunek, mówiąc za dwóch: długo, patetycznie i bez krzty sensu. Rudowłosa elfka to chyba największa z porażek Jacksona. Postać stworzona od podstaw okazała się najmniej wartościową w całej serii, dodatkowo niepotrzebnie odciągając uwagę od prawdziwie istotnych wydarzeń. Przy opisie bohaterów pojawiających się w produkcji, nie można zapomnieć o Smaugu – najważniejszym i najbardziej wyczekiwanym elemencie. Ogromny, złoty smok to komputerowy twór technicznego zespołu zaangażowanego do produkcji filmu. Mimiki i głosu użyczył mu jednak Benedict Cumberbatch, szerszej publiczności znany głównie z roli serialowego Sherlocka. Smaug to kwintesencja tego, czego brakowało w Hobbicie do tej pory – porządnego czarnego charakteru. Inteligentny, okrutny, mściwy, do tego niebywale zwinny i poruszający się z zachwycającą gracją – o smokach reżyser musi wiedzieć całkiem sporo, bo temu zadaniu sprostał na medal.

Desolation-of-Smaug-Movie-Dragon
[foto. lotr.wikia.com]

Hobbit: Pustkowie Smauga to radosna wizja Petera Jacksona, tylko luźno oparta na dziele Tolkiena. Podczas trzech godzin filmu na ekranie zobaczymy niewiele z tego, co znalazło się w książce. Kilka scen pominięto, wiele drastycznie skrócono, inne sprowadzono do roli mało znaczących epizodów. Powstałe luki reżyser zapełnił tym, co jego zdaniem miało poprawić jakość dzieła. „Waleczne” popisy podczas walki, nic niewnoszące dyskusje, „chwytający za serce” wątek miłosny – z takiej mieszaniny nie mogło powstać nic dobrego. Zamiast lekkiej historii o wyprawie krasnoludów, do kin trafiła epopeja o niezrównanych w boju elfach, czającym się w górach Sauronie i relacji elfio-krasnoludzkiej, od której popcorn staje w gardle. Jeśli więc jesteście zagorzałymi wielbicielami Tolkiena to nowa część filmowej trylogii na pewno nie trafi w wasz gust. Mimo to pojawia się w niej kilka naprawdę dobrych scen. Rozmowa Bilbo i Smauga to prawdziwy majstersztyk, fenomenalnie zobrazowana została hipnotyczna magia Mrocznej Puszczy, nie można sobie odpuścić także wszystkich scen z królem Thranduilem. Wielki plus reżyser zdobywa też za wprowadzający fragment, w którym przedstawiono rozmowę Thorina i Gandalfa. Tej części zabrakło mi w książce, tutaj w końcu poczułam się ukontentowana.

Tych, którzy film oglądać będą w internecie, po raz kolejny zachęcam do znalezienia wersji rozszerzonej. Wzbogacono ją o sceny, których żaden fan Tolkiena nie powinien przegapić. Przezabawny moment odwiedzin u Beorna został w niej odpowiednio rozbudowany, wydłużono wędrówkę krasnoludów, błądzących w gęstwinie Mrocznej Puszczy, pojawiły się również momenty z Thrainem – ojcem Thorina. Także jeśli macie taką okazję – obejrzyjcie koniecznie! Na kolejną recenzje zapraszam w najbliższy wtorek. Wspólnie przyjrzymy się ostatnie części trylogii i temu, jak zakończą się losy hobbita i dzielnych krasnoludów.