Nazywam się Slaanesh i będę dla Was pisać opowiadania. Mógłbym stwierdzić, iż mam nadzieję, że wszystkim się będą podobać, ale z góry wiem, że temat, jaki będę w nich poruszać, nie każdemu pójdzie w smak. Będę miał zaszczyt, dostarczyć przyjemności tym, których erotyka i seks nie peszy. Te opowiadania będą również dla tych, którzy chcą odkryć coś nowego i zatrzymać się na chwilę, by pozwolić krwi na nieco szybsze krążenie. Delikatność tej mojej misji sprawia, że pozostanę anonimowy, jednak chętnie dowiem się co sądzicie o efektach moich rozważań erotycznych, więc zachęcam do pisania na mojego maila (slaanesh@spodkopca.pl). Zawczasu życzę dużo przyjemnych chwil podczas lektury.

 

Karaiby, rok 1757 

Wzburzone morze unosiło okręt w górę i dół, a spienione fale raz za razem, z całą siłą, uderzały w burty, zalewając górny pokład słoną wodą. Gęste chmury zakrywały gwiazdy, ciemna noc rozświetlana była tylko co jakiś czas blaskiem błyskawicy. Okręt miał zerwany maszt i dryfował, zdany na łaskę żywiołu. James Brooks, który był kapitanem statku, leżał nieprzytomny na dolnym pokładzie. Migotliwe światło oliwnej lampki rzucało na jego spoconą twarz żółty poblask, a wraz z kołysaniem się całego pokładu, jasność ześlizgiwała się i wracała z powrotem, by ukazać kolejny grymas bólu starego kapitana. Był on piratem i nie obce były mu rany w boju. Wielokrotnie wymykał się śmierci, ale tym razem ugodziła go zatruta strzała, wypuszczona przez jednego z najemników, jakich inne załogi bandyckie rekrutowały jako wsparcie w walce z konkurencyjnymi okrętami. Na morzu nie było przyjaźni. James sam wielokrotnie zdradzał i wykorzystywał współbraci w fachu. Teraz leżał niemal bez sił i czuł jak powoli ucieka z niego wola walki o życie. Pierwszy oficer – Martin Hayes kucał tuż obok swojego kapitana. Pokładowy zapas leków nie uwzględniał remedium na nieznane toksyny. Wyspiarskie gatunki zwierząt miały cały arsenał jadów do walki z drapieżnikami. Tubylcy o tym wiedzieli i często zatruwali groty strzał i ostrza noży, by nawet lekkim draśnięciem, pognębić przeciwnika, choćby zza grobu.

– Widać ląd! Zaraz dobijemy do brzegu. Wynieście kapitana! Trzeba znaleźć kogokolwiek, kto zna się na leczeniu. – Głos bosmana przebił się przez szum fal i dźwięk uderzeń mas wody o burtę.

Martin Hayes uniósł się i wybiegł z dolnego pokładu. Rzucił okiem na żałosne szczątki masztu. Naprawa potrwa kilka dni. Zaklął cicho pod nosem. Część łupu będzie musiała pokryć straty. Dobre i to, ale utrata kapitana to co innego. Stary pirat trzymał dyscyplinę w załodze i bardzo często ratował swoim doświadczeniem skromny statek, który uciekał Posejdonowi już nie raz spod trójzębu. Teraz gdy James Brooks leżał nieprzytomny, trzeba było prędko znaleźć lekarstwo. Śmierć kapitana, byłaby tragedią i Hayes wiedział o tym.

Gdy tylko statek dobił do piaszczystego brzegu, Hayes błyskawicznie zeskoczył na ląd i razem z grupką zaufanych ludzi, mimo środka nocy, rozpoczął rozpaczliwe poszukiwania jakiegokolwiek śladu osoby znającej się na sztuce leczenia. Tuż za linią piasku rozciągały się chaty i niewielkie budynki magazynowe dla osadników. Dość liczne jak na tę część świata. Szanse na odnalezienie wybawienia z kłopotu, wyraźnie poprawiły nastrój wśród piratów. Prędko ruszyli w głąb osady, rozdzielając się. Martin wybrał najbardziej prawdopodobne miejsce na spotkanie kogokolwiek – karczmę.

Zapach smażonych ryb i słonej wody unosił się w powietrzu, a z komina karczmy bił w górę białawy dym, dobrze widoczny na tle ciemnego nieba. Z wnętrza gospody dobiegał wesoły gwar, brzęk naczyń oraz głośny śmiech kobiet do towarzystwa. Hayes uśmiechnął się delikatnie. Wszedł do środka i natychmiast uderzyła go w nozdrza przyjemna, ciepła fala pozostałych karczemnych zapachów. Był bardzo głodny, ale nie było czasu. Musiał ratować kapitana.

Zbliżył się do karczmarza, który dość podejrzliwie przyglądał mu się od momentu wejścia, ale rozjaśnił twarz uśmiechem, gdy tylko Martin położył na blacie dwie złote monety.

– Szukam kogoś kto zna się na leczeniu trucizn, najlepiej teraz. Człowiek w potrzebie, jeśli nie damy mu nic, nie przeżyje dwóch dni. – Marin widział niechętną reakcję an te słowa, nie poddawał się jednak.

– Dostaniesz jeszcze pięć takich – wskazał na monety – jeśli kogoś znajdziesz.

Pirat popatrzył na karczmarza z nadzieją. Ten zaś szybko zgarnął monety do kieszeni i wskazał palcem na rudowłosą kobietę siedzącą na kolanach jakiego łysego grubasa, który powoli kołysał się w tył i przód, zasypiając lekko. Co jakiś czas tylko sięgał ręką do piersi młodej kobiety, aby sprawdzić czy jeszcze aby na nim siedzi. Był kompletnie pijany, a dziewczyna nawet nie starała się już uśmiechać. Czekała, aż typek zaśnie. Martin widział jak co jakiś czas wykorzystywała moment nieuwagi i zręcznym ruchem smukłej dłoni, sięga do sakiewki grubasa, by wydobyć jedną lub dwie monety. Mężczyzna był zupełnie nieświadomy i dalej kiwał się, mrucząc coś niezrozumiale. Martin Hayes zawiesił wzrok na dziewczynie, po chwili spostrzegła to i bezczelnie patrzyła na młodego pirata, uśmiech wrócił jej na twarz i powoli zsunęła się z kolan łysego pijaka, który obudził się. Chciał chwycić kurtyzanę za rękę, ale ta szybko odwinęła się i zdzieliła go dłonią w ucho. Grubas zaryczał i ruszył na nią. Rudowłosa kobieta schowała się za Martinem, trzymając dłonie na jego ramionach spoglądała zaniepokojona, widząc jak grubas odpina pas i z obleśnym wyrazem twarzy, okręca go wokół dłoni. Trzymając w ręku coś na kształt ciężkiego bicza, uniósł rękę i popatrzył na Hayesa.

– Puść ją szczeniaku i oddaj albo oboje zarobicie po grzbietach, tak że nawet leżeć będzie wam przykro. No już kurwa! Odsuwaj się i oddawaj rudą, bo Cię zatłukę gówniarzu! – Grubas opluł się cały, a oczy wychodziły mu z orbit, gdy wydzierał się coraz głośniej. Pozostali goście karczmy nie zwracali uwagi na awanturę. Widocznie przywykli. Martin stał nieruchomo i zaciskał rękę na swoim kordzie. Był gotów dobyć go błyskawicznie i strzelić w twarz spoconego grubasa, który powoli i uważnie zbliżał się do nich. Kurtyzana mocno ścisnęła dłonie na ramionach młodzieńca.

– Pomóż mi… – wyszeptała mu wprost do ucha głosem słodszym od miodu. Martin jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi i w pełnym skupieniu obserwował ruchy łysego z ciężkim pasem w ręku. Musiał zachować dystans. Młoda kobieta cofała się, z każdym krokiem jakie grubas robił w ich kierunku. Nagle Martin spostrzegł niespodziewany błysk w oku grubego, nie pomylił się. Mocno popchnął kobietę do tyłu. W tym samym momencie grubas rzucił się i zamachnął się pasem na wysokości ich głów. Ruda natychmiast padła na ziemię, dzięki Martinowi uniknęła spotkania twarzy z ciężkim pasem. Młodzieniec skoczył do przodu i wykonał zręczny przewrót, turlając się obok zaskoczonego łysola, przejechał ostrzem korda po łydce. Gruby zachwiał się i krzyknął niespodziewanie wysokim głosem. Martin nie czekał i kolejnym uderzeniem rozrąbał mu łydkę. Grubas padł na ziemię, a pasem próbował jeszcze zdzielić Martina, ale ten szybkim ruchem uniósł ostrze, na którym  zawinął się ciężki pas, oplatając je. Skóra zawinęła się wokół Korda bardzo ciasno, a Hayes mocnym ruchem wyszarpał pas z dłoni rannego awanturnika. Łysy wył z bólu i upokorzenia. Młody pirat, nie czekając na reakcję gości czy karczmarza, chwycił za rękę rudowłosą kurtyzanę i uciekł przez frontowe drzwi. Kobieta śmiała się chicho, gdy, mijając leżącego grubasa „przypadkiem” nadepnęła mu obcasem na dłoń. Poszkodowany jeszcze raz zawył i zacharczał. Uciekli prędko, lawirując między małymi uliczkami osady. W końcu, ciężko oddychając, zatrzymali się przy starym magazynie.

– No nieźle! Rozumiesz, że teraz będę miała kłopoty. Gruby, owszem, był kompletnie pijany, ale raczej będzie pamiętał kto mu to zrobił, a na pewno będzie pamiętał mój w tym udział. Lepiej żebyś miał więcej argumentów niż tylko ten kord. – Po chwili dodała – Ale dzięki! Miałam już i tak go dosyć, może nie dojdzie do siebie za szybko, wtedy złość mu przejdzie. Jestem Cathrina. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń po damsku, jak do pocałowania. Martin chwycił ją i obrócił jej dłoń wierzchem do góry, po czym nasypał tam kilka złotych monet.

– Jestem Martin Hayes. – powiedział dość chłodnym tonem – Karczmarz zasugerował, że znasz się na truciznach, a ja mam przyjaciela w potrzebie, muszę znaleźć jakieś remedium. Nie zwlekaj jeśli możesz pomóc, a kilka nowych monet znów wpadnie Ci do kieszeni. – Zamknął jej palce, chowając w nich zimne złoto, a dziewczyna popatrzyła na niego zmieszana.

– No co ty?! Ja jestem kurwą, nie znam się na truciznach, o czym Ty… – Przerwała widząc surowy wzrok pirata. Po chwili dodała.  – No… ale znam kogoś kto będzie w stanie pomóc Twojemu kumplowi. Jeśli tylko nie boisz się czarów. – Uśmiechnęła się tajemniczo, a Martin prychnął.

– Czarami chcesz mu pomóc? Niby jak? – Oburzył się Martin.

– Ja nie. Morska wiedźma. – Powiedziała całkiem poważnym tonem Cathrina, po czym obróciła się lekko i wskazała palcem na migocące światło w oddali na skale, górującej nad osadą.

– Będziesz musiał się nieco powspinać, ale to chyba jedyna nadzieja z tą trucizną. Tylko ona może coś poradzić. Nie ma sensu nawet pytać reszty. – stwierdziła dobitnie rudowłosa kobieta.

Martin z niepokojem popatrzył na strome skały, na których stała chata wiedźmy. – Da się tam w ogóle wejść? Próbowałaś kiedyś?

– Kilka razy. Wiedźma nie tylko zna się na truciznach, umie bezboleśnie usuwać… nieprzewidziane wypadki, a mojej profesji zdarzyło się kilka razy. Nie jestem gotowa na bycie matką, sam rozumiesz. – Uśmiechnęła się słodko, a Martin dopiero teraz zwrócił uwagę na niezwykłą urodę Cathriny. Jej rude włosy spięte w bezładny kok z boku głowy, układały się lekkimi falami. Zielone oczy śmiały się bezczelnie, a lekko za długi nos dodawał jej twarzy nieco zadziornego charakteru. Usta pomalowane karminową szminką lśniły lekko i kusząco, gdy kobieta uśmiechała się zalotnie. Martin, nieco wbrew sobie, oddał uśmiech, po czym znów popatrzył na wysokie skały.

– Jaka ona jest? Ta wiedźma.

– Sam zobaczysz. Całkiem normalna, na pewno bardziej przypomina człowieka, niż ten spasiony łysol z karczmy. Nie bój się jej. Jeśli nie masz złych zamiarów, nic ci nie grozi. Ale uważaj, co robisz i co mówisz. Bywa nieco drażliwa. – Ostatnie słowa wypowiedziane przez kurtyzanę przywołały na jej twarzy nieprzyjemny grymas. Martin zapamiętał go dobrze. Skinął głową i ruszył w stronę skał.

– Poczekaj! – Zawołała za nim Cathrina – Znajdź mnie, gdy wrócisz. Chętnie odwdzięczę się za pomoc z łysym, pro bono ma się rozumieć. – Uśmiechnęła się ślicznie i pocałowała go lekko w policzek, po czym nieco mocniej w usta. Martin oddał pocałunek. Jej usta były miękkie, a włosy pachniały miętą i tatarakiem. Poczuł przyjemne mrowienie w kroczu, gdy obróciła się i oddaliła kręcąc biodrami. Pomachała mu jeszcze raz i zniknęła w ciemności, chowając ukradkiem zdobyte monety, które zniknęły z kieszeni Hayesa. Pirat nawet nie poczuł jej zgrabnych palców, które uszczupliły jego trzosik o kolejne kilka dukatów. Wciągnął morskie powietrze do płuc i ruszył w stronę chatki wiedźmy.

Skały były śliskie, ale ścieżka prowadząca do góry była wyraźnie widoczna i Martin z ulgą trzymał się wyznaczonego szlaku. Wspinaczka nie zajęła zbyt długo, a każda minuta mogła decydować o powodzeniu jego misji. Martin liczył na to, że nie jest za późno. Gdy pokonał ostatnią skalną półkę i wychylił się, podciągając do góry, zobaczył niewielką drewnianą chatę, oświetloną delikatnym światłem lampki, którą dostrzegł tuż za oknem. Wokół panowała cisza, a młody pirat wpatrywał się w drzwi chatki. Wciąż pozostając w pozycji półleżącej podnosił się z ziemi, gdy stanął na nogi, usłyszał szelest sukna targanego wiatrem. Jego nos natychmiast wyczuł zapach świeżej bryzy, a na plecach poczuł dziwne łaskotanie, wzdłuż kręgosłupa. Powoli zbliżył się do drzwi i zapukał, jednak nikt nie poruszył się wewnątrz, a chata zdawała się być pusta. Niebo przeszyła błyskawica i z czarnych, nocnych chmur zaczął padać deszcz. Hayes zaklął pod nosem. W domku nie było żadnej wiedźmy, a teraz  czekała go wspinaczka w dół, po coraz bardziej zwilgotniałych skałach, na dodatek zrobiło się niezwykle chłodno.

– Może powinienem zacząć wołać? – Pomyślał Martin, ale gdy rozbłysła kolejna błyskawica poprzedzająca ogłuszający huk, zrezygnował ze zdzierania gardła. W świetle pioruna zobaczył jednak zarys postaci. Odziana w przewiewną, czarną suknię kobieta, stała na najbardziej wysuniętej ku morzu skale i pozwalała, by wiatr targał jej odzieniem na wszystkie strony. Czarne fragmenty sukna, opadały i unosiły się, jak czarne skrzydła, omiatając przestrzeń wokół nieruchomo stojącej sylwetki. Twarz miała zwróconą ku niebu i lekko uśmiechała się, rozkoszując się kroplami deszczu uderzającymi z dzikością sztormu. Martin patrzył jak sparaliżowany. Nie dostrzegł jej wcześniej, a z pewnością stała już tam od dłuższej chwili. Otrząsnął się jednak i powoli zbliżył się do tajemniczej kobiety. Był już o kilka kroków od niej, odezwała się melodyjnym, dziewczęcym głosem.

– Nie podchodź bliżej. Muszę się tobie przyjrzeć.

Młodzieniec znieruchomiał i zobaczył jak kobieta, bardzo powoli obraca się w jego kierunku.

Pierwszym na co zwrócił uwagę, był nieziemski kolor i rozmiar jej oczu. Mimo ciemności nocy, jasnoniebieskie oczy zdawały się rozświetlać przestrzeń między nimi. Jej wzrok odebrał Martinowi resztkę woli i jakąkolwiek kontrolę nad ciałem. Stał jak sparaliżowany, a tajemnicza istota zaglądała mu, zdawałoby się, do samej duszy. Ponownie czuł mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Mógł jedynie patrzeć na nią, nie mógł ruszyć nawet palcem. Jej twarz była piękna, choć delikatny uśmiech miał w sobie nutkę drwiny. Wyglądała na bardzo młodą, ale jej wzrok budzi odmienne wrażenie, jakby całe wieki zaglądały teraz w oczy młodego pirata. W jej oczach była siła żywiołu, a także jego nieskończone piękno. Ciemne włosy, delikatne zmoczone od kropel deszczu, okalały jej twarz z obu stron, unosząc się na wietrze, by odsłonić fantazyjne kolczyki z morskich muszelek i bursztynów. Z lewej strony, na skroni, miała pasmo krwistoczerwonych włosów, delikatnie mieniących się jakby wewnętrznym blaskiem. Jej ciało było schowane pod niezliczonymi fragmentami czarnej sukni, ale krągły biust, unosił się przy każdym głębokim oddechu.

– Przyszedłeś tu po pomoc dla swojego kapitana. – Stwierdziła po chwili, gdy mrowienie ustało – Nie masz złych zamiarów, więc i z mojej strony nie grozi ci niebezpieczeństwo. – Jej głos przebijał się przez szum rozszalałego morza, a nie podnosiła nawet głosu. Martin bardziej czuł, niż słyszał to co do niego mówi.

– Trucizna jaką zastosowali wasi wrogowie, nie może być zneutralizowana. Śmierć, to jedyne wyjście, a Ty możesz jedynie skrócić męki swojego kapitana. Nie pomogę ci, przykro mi.

Martin był zdruzgotany, ale sam nie mógł dojść, jak ta kobieta dowiedziała się o tym wszystkim, już miał ją pytać, ale uświadomił sobie, jak głupio by się poczuł. Tajemnicza istota wiedziała, zdawałoby się o wszystkim. Nie uśmiechało mu się jednak uśmiercać kapitana, nawet przez wzgląd na mękę i nieuniknioną śmierć. Padł na kolana.

– Błagam cię, na pewno jest sposób, by uratować go przed śmiercią. Potrzebujemy go, bez niego zapanuje chaos na pokładzie i pewnie zginą kolejni w walce o jego miejsce.

– Więc zabij go i zyskaj należną Ci pozycję. Czyż to nie siła decyduje o pierwszeństwie na morzu? – Odpowiedziała zimnym tonem stojąca przed nim ciemnowłosa kobieta. Martin milczał przez chwilę i nie podnosił się z ziemi, bał się dobyć głosu, ale w myślach błagał wciąż o ratunek dla kapitana. Ciszę znów przerwał zimny ton morskiej wiedźmy.

– Jeśli bardzo tego pragniesz, skrócę męki twojego kapitana i jeszcze dziś zaśnie uśmiechnięty, bez bólu i trosk, by już nigdy się nie obudzić. Jednak musisz przysiąc, że spełnisz moją prośbę. Wszystko ma swoją cenę, a pirat wie o tym najlepiej, czyż nie, Martinie Hayes?

Młody pirat zamarł, wciąż wpatrywał się w oczy morskiej wiedźmy. Kapitan był dla niego jak ojciec, a każda minuta jaka upływała, uświadamiała mu o koszmarnym bólu, jaki musi znieść jego przełożony. Był gotów oddać wiele, by choć skrócić cierpienie bliskiej mu osoby.

– Jaka jest Twoja cena? – Wyszeptał niemal, opuszczając wzrok w oczekiwaniu na wyrok.

Wiedźma uśmiechnęła się tylko i zbliżyła się do młodego mężczyzny. Przysunęła usta do jego ucha i elektryzującym głosem wymruczała mu wprost do ucha.

– Ceną za jego ból będzie moja rozkosz. – Przylgnęła mokrymi ustami i delikatnie wysunęła język, prześlizgując się z góry po małżowinie, aż do szyi Martina, który zadrżał, nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Ręce wiedźmy chwyciły go mocno za poły kubraka i gwałtownym ruchem uwolniła go z odzienia, odrzucając zerwane fragmenty materiału na ziemię. Była niesamowicie silna i władcza. Po chwili Martin Hayes stał już cały nagi, na targanej sztormem skale, a ręce tajemniczej kobiety błądziły po jego ciele. Usta pirata odnalazły drogę do warg czarnowłosej, która namiętnie oddała mu pocałunek. Ich mokre włosy splatały się teraz ze sobą, a ramiona Martina objęły kobietę, przysuwając ja całą do siebie, jakby chciał się z nią scalić w jedno. Szalony pocałunek trwał i trwał, a pirat czuł jak fala gorąca zastępuje w jego ciele uczucie chłodu. Krew zawrzała, gdy poczuł jej dłoń na swojej męskości. Momentalnie nabrał dzikiej ochoty, by oddać się przyjemności i dać upust wszystkim chowanym pragnieniom. Czarnowłosa wiedźma działała jak afrodyzjak, nie panował nad sobą. Jej druga dłoń spoczęła na jego głowie i zaplotła mu palce na włosach. Wyraźnie zwolniła tempo pocałunku i stanowczym, ale bardzo powolnym gestem zmuszała go, by znów padł na kolana. Jej ręka ciągnęła go delikatnie, a on poddawał się jej dotykowi i po chwili był już w powrotem u jej stóp. Wiedźma uśmiechnęła się delikatnie i podniosła swoją suknię, by stanąć tuż nad nagim Martinem. Jej zgrabne nogi i kusząca kobiecość ukazały się oczom młodzieńca. Nie czekając na rozkazy, przysunął się ku niej i dotknął ją ustami między nogami, które rozsunęła nieco szerzej. Wysunął język i prędko odnalazł łechtaczkę, obdarzając ją intensywną pieszczotą, chwycił dłońmi jej pośladki, przyciągnął i jeszcze mocniej przywarł do niej. Czarnowłosa kobieta zakryła go całego swoją suknią, a Martin klęczał okryty nieprzebytą czernią i wciąż dostarczał jej przyjemności, nie przerywając ani na moment. Kolejna błyskawica uderzyła w pobliżu i rozświetliła całą scenę. Stojąca wiedźma i młody mężczyzna klęczący u jej stóp, całkiem okryty materiałem jej sukni. Kobieta wplatała teraz dłonie w swoje włosy i wyginała się z przyjemności, gdyż czuła jak pirat odnalazł właściwy rytm i miejsce dla swojego języka. Jej oddech przyspieszył, a nogi zacisnęły się na ciele Martina, unieruchamiając go w tej pozycji. Po chwili głośny jęk przeszył okolicę, ginąc jednak w szumie fal, ale młodzieniec wiedział, a raczej czuł co dzieje się z morską wiedźmą. Przerwał pieszczoty i poczuł natychmiast jak kobieta uwalnia go, odsłaniając go z powrotem i podnosząc na nogi. W jej oczach wciąż lśniło pożądanie. Położyła mu dłoń na klatce piersiowej i popchnęła w stronę najbliższej skały. Martin zachwiał się, ale utrzymał się na nogach. Próbował odnaleźć oparcie, ale zaraz poczuł jak wiedźma, całym swoim ciężarem, opada na niego i dosiada jak wierzchowca, zarzucając czarną suknie, wokół jego bioder. Był niesamowicie podniecony i momentalnie odnalazł właściwą pozycję. Chwycił ją za talię i pewnym ruchem opuścił całą na penisa spragnionego kobiety. Czarnowłosa wiedźma przymknęła oczy i pozwoliła Martinowi unosić się i opadać w rytm jego pchnięć. Położyła mu ręce na ramiona i dostroiła się do jego tempa. Ujeżdżała go zapamiętale, a Martin ponownie ogarnięty dzikim, seksualnym szałem napierał na nią od dołu z całych sił, dostarczając przyjemności rozkoszującej się seksem kobiecie. Nieprzyjemna szorstkość skał, nie przeszkadzała w żadnym stopniu. Jedyne, co czuł Martin to niepohamowane pragnienie spełnienia. Obserwował jak czarnowłosa opada na niego raz za razem, jęcząc coraz głośniej. Dzika chuć odbierała mu zmysły. Był tylko dotyk, jej dotyk i jej ciało. Tylko to miało teraz znaczenie. Młodzieniec wydał z siebie głośny jęk i podniósł się wraz z ciągle penetrowaną przez niego wiedźmą. Mocno objął ją ramionami i przystawił do skały. Teraz to on posuwał swoją kochankę, a ta z nie mniejszym entuzjazmem oddawała się mu, również oplatając go rękami i nogami. Uniesiona w powietrzu kobieta opadała coraz szybciej i szybciej na naprężoną męskość Martina. Jej paznokcie odznaczały się na jego plechach krwawymi pręgami, gdy bez opamiętania i nie zważając na ból, napierał na nią z całych sił. Ich usta znów się połączyły, na jedną małą chwilkę. Martin podniósł oczy i spojrzał wprost na nią. Jeden rozbłysk błyskawicy, to światło w jej jasnych oczach, jeszcze jedno pchnięcie, jeszcze jeden oddech i momentalnie całym ciałem wstrząsnął najpotężniejszy orgazm w jego życiu, rozwarł usta w bezgłośnym krzyku, wciąż jednak dziko napierał na czarnowłosą, która również jęczała z rozkoszy, czując rozlewające się w jej środku ciepło. Oboje patrzyli długo na siebie, a Martin widział jak powoli przygasa pożądliwy blask w jej oczach, zastępowany przez wesołe iskierki i uśmiech spełnienia. Palce Martina sięgnęły teraz ku jej sukni. Pozwoliła mu na to. Uniósł wiedźmę delikatnie do góry i stojąc za nią, powoli zdejmował z niej mokrą sukienkę. Jej blada skóra na całym ciele lśniła teraz lekko, mieniąc się różnymi rozbłyskami. Gładkość była wręcz dostrzegalna okiem, jednak pirat nie dał sobie za długo czekać i z ochotą wyciągnął ku niej ręce. Stojąc wciąż za nią, pocałował ją w szyję, przenosząc usta raz w jedną, raz w drugą stronę odsłoniętego karku. Odgarniał czarne włosy dłonią, a druga jeździła po jej nagich ramionach, brzuchu i piersiach. Kobieta delikatnie pocierała pośladkami o jego krocze, prowokując do dalszych pieszczot i unosząc znów nabrzmiewającego penisa. Martin wsadził jej go pomiędzy uda, a wiedźma zacisnęła nogi, trzymając go przesuwała się do przodu i do tyłu, czując jak Martin znów robi się twardy. Nie przerywała więc ruchów i sama odbierała kolejne hołdy w postaci kolejnych pocałunków, składanych chaotycznie na szyi i karku. Młodzieniec chwycił mocno piersi czarnowłosej i lekko ugryzł ją w szyję. Kobieta jęknęła zaskoczona i mocniej zacisnęła nogi na naprężonej męskości pirata. On naparł na nią i pochylił się do przodu, odsłaniając jej zgrabny tyłeczek, uwolnił się z zacisku jej ud i momentalnie naparł od tyłu, wsuwając się zgrabnym ruchem, ponownie dosiadł ją i na nowo rozpoczęli oddawać się przyjemności. Martin chwycił jej ręce za nadgarstki i rozchylając ręce do granic, rozłożył jej ramiona jak skrzydła. Nie przestawał jej jednak mocno posuwać, czując jak kobieta traci kontrolę nad jękami. Przyspieszył i przyciągnął jej ręce do siebie. Teraz nadziewał ją jak na pal, odginając jej ręce, unieruchomił i podporządkował swoim ruchom. To jednak nie przeszkadzało jej wcale, czarnowłosa wiedźma odchyliła głowę do tyłu dysząc z przyjemności. Ręka Martina chwyciła za jej ciemne włosy, które zawinął w pięść i przyciągnął ją stanowczo ku sobie, jednocześnie mocno napierając biodrami, ponownie ograniczył jej swobodę. Czuł jak wzbiera w nim fala kolejnego orgazmu. Znów przyspieszył mu oddech, a oczy zasnute mgłą dostrzegły, jak jej ciało drży. Martin nie wytrzymał, ryknął głośno wkładając całe siły w ostatnie pchnięcie. Czarnowłosa wiedźma pisnęła po dziewczęcemu i wygięła się mocno. Młodzieniec po chwili opadł z sił i z błogością padł na ziemię, obok delikatnie kładącej się kobiety. Ich nagie ciała leżały obok siebie, omywane przez deszcz, który studził mocno rozgrzaną krew. Na niebie znów pojawiały się gwiazdy. Czarne burzowe chmury przenosiły się dalej na morze. Światło księżyca oświetliło szczyty skał. Czarnowłosa wiedźma wstała i palcami przesunęła po jedynym krwistoczerwonym fragmencie jej włosów. Włożyła sobie ich końcówkę do ust i possała ją mocno. Jej wewnętrzny blask rozjarzył okolicę jasnym światłem. Martin przez chwilę nie widział nic. Gdy odzyskał wzrok, widział jak naga kobieta stoi znów na tej samej skale co na początku, jednak tym razem naga i arcypiękna. Nagle z niesamowitą prędkością, czarnowłosa wiedźma zrobiła kilka kroków i runęła w dół, ku morskiej toni. Martin zerwał się na nogi i podbiegł do krawędzi skały. Może było już spokojne, a głośny plusk upewnił go, że tajemnicza istota zanurzyła się. Pirat patrzył w ślad za nią, widział jedynie wodne kręgi, coraz słabiej odznaczające się na powierzchni. Błysnęło mu jeszcze coś… Przetarł oczy i zauważył, że to nie może być pomyłka. Na przybrzeżną skałę podpłynęła nieco odmieniona czerwonowłosa kobieta, z małym czarnym kosmykiem na prawej skroni. Była zanurzona do pasa, a jej nagie piersi unosiły się nad powierzchnią wody. Spojrzała na niego w górę i mógłby przysiąc, że uśmiechnęła się szeroko. Po chwili odwróciła się i dała mocnego nurka w dół. Ponad miejscem zanurzenia zatańczył jeszcze pokaźny srebrny, rybi ogon.