12 lipca w Toruniu, w ramach trasy Lato Zet i Dwójki, wystąpiły największe gwiazdy polskiej muzyki pop. Wśród nich był kultowy Papa D., dawniej znany jako Papa Dance. Grupa świętuje w tym roku 30. urodziny, ale wciąż jest kochana przez wiernych fanów, a ostatnio zyskała duże grono nowych zwolenników wśród słuchaczy muzycznej alternatywy. Przed koncertem na Motoarenie, lider zespołu, Paweł Stasiak opowiedział nam, jak to jest być autorem polskiej płyty wszech czasów i jak się czuje, będąc odznaczonym nagrodą ministra kultury.

Dziś zagracie w Toruniu koncert przed ogromną publicznością. Jakiego typu występy artyści lubią bardziej – na stadionach przed wielką, różnorodną widownią, czy przed gronem wiernych fanów w kameralnym klubie?

Przede wszystkim najlepiej jest, jak się gra długo i można jak najwięcej z siebie pokazać. Tutaj nie mieliśmy możliwości zagrać pełnego koncertu, ale zagramy specjalny miks naszych największych przebojów. Z koncertami jest różnie – te duże mają swój wielki urok, bo ze strony publiczności wyczuwa się ogromną energię, którą ładujemy się na scenie. Z drugiej strony są koncerty klubowe, kiedy spotykamy się z publicznością bliżej, gdy możemy się porozumiewać, rozmawiać wręcz, są czymś niepowtarzalnym. Nie można jednoznacznie powiedzieć, który typ występów jest lepszy dla artysty. Dziś mamy możliwość wystąpienia na dużej scenie, w świetle reflektorów, co jest zawsze pragnieniem każdego wykonawcy – ale kochamy też koncerty klubowe blisko widowni.

Z pewnością na żywo świetnie sprawdzają się utwory z waszej ostatniej płyty, Papa Loves Dance, gdzie nagraliście covery światowych hitów z lat 80. Czy usłyszymy je na Motoarenie?

Nie, to będzie nasze wyjście jubileuszowe, na którym podsumujemy trzydziestolecie działalności zespołu. Dzisiaj będą tylko nasze piosenki autorskie, wszystkie te, które były przebojami od lat 80., które najbardziej lubią nasi fani.

Wspomniał pan o trzydziestej rocznicy powstania Papa D. Z tej okazji spotkało was wyróżnienie wyjątkowe – zostaliście uhonorowani tytułem „Zasłużony dla Kultury Polskiej” nadanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jak przyjęliście wieść o nominacji do tego odznaczenia?

Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu honorów. Zazwyczaj nagrody otrzymywaliśmy od publiczności i to one są dla nas najważniejsze, bo to dla publiczności gramy koncerty i nagrywamy płyty. Natomiast miłe jest, że zostaliśmy zauważeni przez bardziej poważny resort kultury. Może wśród osób pracujących w ministerstwie są też nasi fani? (śmiech) Na pewno jest to dla nas bardzo miłe i cieszymy się, że to, co robimy jest zauważane w tak poważnych instytucjach.

Niedawno Papa Dance doczekało się jeszcze jednego wyróżnienia, tym razem ze strony krytyków – album Poniżej krytyki zwyciężył w rankingu portalu muzyki alternatywnej Porcys na „Najlepsze polskie płyty XX wieku”.

Z takimi rankingami jest zawsze niebezpiecznie, bo nigdy nie wiadomo, ile osób bierze udział w takim głosowaniu i co biorą pod uwagę. Na pewno fajnie jest znaleźć się w rankingu płyt wszech czasów w czołówce, a co dopiero na miejscu pierwszym, natomiast ja nie wiem, czy bym umieścił tę płytę na takim miejscu (śmiech). Mam do Poniżej krytyki ogromny sentyment, bo była to moja pierwsza płyta nagrana z Papa Dance. Mimo że jest tam dużo piosenek, które powstawały w bólach, ponieważ były to moje pierwsze profesjonalne nagrania w studiu – to zawsze będzie to dla mnie płyta specjalna. I cieszę się, że dla innych też jest specjalna, skoro ją w taki sposób uhonorowali. Ale ja do wszystkich rankingów mam zawsze ogromny dystans. Liczy się to, by ludzie sięgali do takich płyt – to, że się mówi w 2015 roku w ogóle o płycie, która wyszła w roku 1986.

Na podium tego rankingu Papa Dance prześcignęli Klausa Mitffocha i Krzysztofa Komedę, a w uzasadnieniu Łukasz Konatowicz napisał: Piosenka po piosence, „Poniżej” pokonuje praktycznie wszystkie klasyki new popu, new romantic czy synth popu. „The Lexicon Of Love”, „Dare!”, „Cupid & Psyche 85” pokonane. Jak czuje się pan czytając, że pańska płyta jest lepsza od arcydzieł zespołów ABC, Human League i Scritti Politti?

Zawsze trudno mówić za kogoś – to ta osoba, która to napisała powinna się wytłumaczyć, skąd jej to przyszło do głowy (śmiech). Ja uwielbiam i ABC, i Scritti Politti. Uważam, że muzyki nie można oceniać „na punkty”. To są bardzo subiektywne odczucia – albo ktoś czuje muzykę, chce do niej wracać, albo nie. Przyznawanie punktów to statystyka – ja uwielbiam statystykę, ale w muzyce trzeba się kierować czymś zupełnie innym.

Papa Dance nie byli pupilkami mediów – nawet tytuł albumu, Poniżej krytyki, to właśnie ironia pod adresem dziennikarzy muzycznych i ich recenzji. Dzięki mediom alternatywnym zespół został wreszcie zrehabilitowany. Czuje pan, że dziś media inaczej postrzegają Papa D.?

(śmiech) Największa rehabilitacja, jeśli jest w ogóle potrzebna, to jest potrzebna nam samym. Albo my wychodząc na scenę zdajemy sobie sprawę, że mamy dla kogo to robić, dla kogo śpiewać i czujemy, że umiemy to robić, albo potrzebujemy dodatkowych opinii z zewnątrz, co oznacza, że powinniśmy pójść do psychiatry albo porozmawiać z psychologiem (śmiech). Nie znaczy to, że należy być przesadnie pewnym siebie i uważać, że jest się Bóg wie kim. Trzeba czuć pasję i chcieć się w tym realizować w poważny sposób. Przeszliśmy bardzo dużo, począwszy od lat 80., a dziś już wiemy, że jesteśmy pełnowartościowymi muzykami, którzy wykonują piosenki, które są przebojami – i są na to dowody. Robimy to z wielką przyjemnością, a do tego nie narzekamy na zamówienia na koncerty.

W ostatnich latach wasza publiczność poszerzyła się o chyba dość nieoczekiwany segment słuchaczy – fanów muzyki alternatywnej. Jak przyjęlibyście propozycję występu na sztandarowej imprezie miłośników takiego grania, OFF Festivalu?

Myślę, że to byłby ciekawy pomysł. Pewnie musielibyśmy dać tam koncert trochę inny, niż nasz standardowy, z przebojami. W takiej sytuacji sięgnęlibyśmy zapewne po materiał z jednego albumu w całości, na przykład Poniżej krytyki albo pierwszej płyty Papa Dance, która miała fajne brzmienie i była bardzo nowatorska na naszym rynku. Myślę, że taki pomysł byłby bardzo fajny. My sami często tęsknimy za tymi piosenkami, bo umówmy się – koncerty są dla publiczności. Śpiewamy takie utwory, które są znane i których publiczność od nas oczekuje. A taki koncert dałby nam znacznie większe możliwości i okazję do „pogrzebania” w tych starych piosenkach. Gdyby taka możliwość się nadarzyła, na pewno chętnie byśmy do tego przystąpili.

A może cała trasa w rodzaju „Papa D. gra Poniżej krytyki”?

Lubimy jeździć, lubimy grać, jeśli się zdarzą takie propozycje – będziemy na tak.

Jednak jako zespół nie spoglądacie wyłącznie w przeszłość i nadal nagrywacie płyty. Kiedy możemy się spodziewać od was nowego materiału? Ostatni album zawierał covery, a na nowe autorskie piosenki Papa D. czekamy od siedmiu lat.

Rzeczywiście, nasza ostatnia płyta nie była premierowa – ukazał się jeden nowy, stylizowany na lata 80. numer (Out of this world – przyp. mk). Pracujemy nad nowymi rzeczami w tej chwili. Jesteśmy w momencie pewnego rozdwojenia. Może powinniśmy stworzyć coś z tego, co drzemie w nas, co nas inspiruje obecnie, i może zmienić coś w całym brzmieniu – bo jesteśmy teraz przecież inni niż Papa Dance, którzy śpiewali w latach 80. A może powinniśmy stworzyć coś, pamiętając o naszych korzeniach z tamtej dekady i o tym, czego oczekują nasi słuchacze i widzowie. Prace trwają, nie doszliśmy jeszcze do ostatecznego brzmienia, ale piosenki się tworzą. Czasami to jest moment – to nie jest tak, że to się robi na akord. Niekiedy warto poczekać na odpowiednią chwilę.

Na zakończenie – czego życzyć Papa D. na 30. urodziny?

Myślę, że najważniejsze dla zespołu jest to, by zachować własną publiczność i tożsamość, oraz by mieć siłę dalej jeździć. Chcielibyśmy móc dotrzeć do wszystkich miejsc, gdzie jeszcze nie dotarliśmy – bo chociaż gramy 30 lat, to mimo wszystko nadal takie są.

[fot. Angelika Plich]