Kapuś, konfident, donosiciel – tak okrzyknięto Kamila z warszawskiej SGH, który swoim zachowaniem poruszył środowiska akademickie w całym kraju. Uczelnia wydaje oświadczenie, studenci krzyczą z oburzeniem, a internetowa burza trwa w najlepsze. O co w tym wszystkim chodzi i kto ma racje? Przyjrzyjmy się temu wspólnie.

Najlepiej zacząć od faktów. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie to najstarsza uczelnia ekonomiczna w Polsce, a zarazem jeden z wiodących uniwersytetów w Europie. Od ponad 100 lat kształci kolejne pokolenia w zakresie ekonomii, zarządzania, ale i nauk politycznych. Szacuje się, że od momentu powstania, ukończyło ją 70 000 absolwentów. W ostatnich dniach uczelnia ukazana została w mediach w zupełnie innym świetle. Wszystko to za sprawą jednego ze studentów i jego nietypowego zachowania. Podczas egzaminu z języka niemieckiego Kamil zauważył, że jedna ze studentek wyciągnęła telefon i próbowała przepisać z niego gotowe odpowiedzi. Fakt ten natychmiast zgłosił prowadzącemu, żądając jednocześnie, by została ukarana za swoje zachowanie. Dziewczyna musiała opuścić salę, otrzymując przy tym ocenę niedostateczną. Wśród studentów SGH zawrzało. Na facebookowym profilu uczelni zaczęły pojawiać się nieprzychylne komentarze, w których jasno wyrażano potępienie dla zachowania studenta. „PODPIERDOLIĆ koleżankę z uczelni, dosłownie DONIEŚĆ na Nią to SBckie zachowanie!!!”, „Tępienie ściągania to obowiązek kadry akademickiej, nie studentów!”, „Takich jak ty trzeba tępić” – to tylko niektóre z zamieszczonych komentarzy. Stanowisko w sprawie zajęły także władze uczelni. „Cenimy uczciwość w życiu, pracy i w działalności akademickiej. Kształcimy profesjonalistów, a naszym priorytetem jest przekazywanie wiedzy i wpajanie postaw, które wpływają pozytywnie na życie w społeczeństwie.” – przekonuje kadra SGH w obwieszczeniu, opublikowanym na portalu Facebook. Choć nie chwali wprost postawy Kamila, zachęca do połączenia sił w walce z problemem ściągania na uczelniach wyższych. W tym celu postało nawet wydarzenie „Nie ściągaj. Bo to wstyd!”, do którego dołącza coraz więcej osób. Konkurencyjny fanpage „Nie donoś. Bo to wstyd!” cieszy się jednak równie dużą popularnością.

Czy studenci uczelni wyższych ściągają? To naturalnie pytanie retoryczne i z pewnością wszyscy czytający zdają sobie z tego sprawę. Studia, nawet te najbardziej wymarzone, to okres ciągłej nauki rzeczy (nie bójmy się nazwać tego wprost!) zupełnie niepotrzebnych. Bezużytecznych, idiotycznych wręcz. Matematycy uczą się filozofii, prawnicy historii, informatycy socjologii… Żaden z tych przedmiotów nie jest łatwy, każdy kończy się obszernym egzaminem pełnym dat i terminów. Zamiast potrzebnej wiedzy lub praktyki młodzi adepci dostają do wykucia stertę bezsensownych informacji. I wtedy najczęściej zapada decyzja: robimy ściągi! Tradycyjne papierowe fiszki, zdjęcia telefonem, sprytnie skompresowany plik – sposób nie jest ważny, liczy się efekt. Chcą „zaliczyć” szybko i bezproblemowo, a potem wrócić do tego co na ich kierunku naprawdę istotne. Czy należy ich potępiać? Przeciwnicy ściągania podczas egzaminów perorują, że nie każdy musi mieć wykształcenie wyższe. Że „jeśli komuś nie chce się uczyć to niech nie idzie na studia”. Ale czy lekarz, który odpisywał na egzaminie z filozofii będzie złym lekarzem? Czy architekt, który ściągał daty mało ważnych wydarzeń historycznych? To chyba oczywiste, że nic takiego nie będzie mieć miejsca. Sam fakt uciekania się do stosowania ściąg nie świadczy jeszcze o braku talentu, inteligencji czy pracowitości danej osoby. Pokazuje za to jej zaradność i determinację. Zdarzają się jednak sytuacje, w których tolerancja dla podobnych praktyk powinna być znacznie mniejsza. Wyobraźmy sobie bowiem, że wspomniany egzamin był z anatomii, a nie filozofii. Czy przyszły lekarz ściągający na anatomii, nadal powinien być lekarzem? Granica między tym jak student powinien się zachowywać, a co absolutnie nie powinno mieć miejsca, jest niezwykle cienka. Jej wyznaczenie to jednak kwestia indywidualna. Jesteśmy ludźmi dorosłymi – my, studenci. Działamy świadomie i sami bierzemy odpowiedzialność za swoje czyny. Ja też ściągam na testach (na historii byłam wręcz obklejona ściągami), ale nie uważam, by moja słabość do zapamiętywania dat czyniła mnie gorszym dziennikarzem. Gorszym studentem. Gorszym człowiekiem. Zagorzałym przeciwnikom ściągania radzę – przystopujcie, weźcie oddech, przypomnijcie sobie jak sami byliście na naszym miejscu. A jeśli nadal nie widzicie nic niewłaściwego w Waszym zachowaniu, to podpowiadam: to nasza decyzja, nasz los, nasza odpowiedzialność.

O ile rozumiem studentkę ściągającą podczas egzaminu (ach te języki obce, też ich nienawidzę!) to za nic nie potrafię zrozumieć zachowania Kamila. Nauczył się na egzamin? To bardzo dobrze, co więc mu przeszkadzało, że koleżanka obok też zda? Nie nauczył się, a sam nie lubi tego rodzaju praktyk? Nikt go do ściągania nie zmusza, nie musiał robić problemów innym. Studenci to społeczność istniejąca dzięki wzajemnej protokooperacji. Jedni robią notatki i udostępniają je reszcie, inni pilnują wygodnych terminów zaliczeń, jeszcze inni dbają o dobre relacje z wykładowcami. Są też tacy, którzy wegetują sobie leniwie, ale przecież nie robią reszcie krzywdy. Nikt nie traci, wszyscy zyskują – tak działa dobrze zorganizowany, studencki twór. Czasem jednak trafiają się tacy, których solą w oku staje się fakt, że innym także się udaje. Zawistni, egoistyczni, wyrachowani. Usuwają notatki ze wspólnych kont, podsuwają fałszywe informacje, donoszą na kolegów z roku – oto najgorszy z możliwych typów. Czy Kamil z SGH wpisuje się w ten schemat? Ja jakoś nie widzę w nim praworządnego idealisty, na jakiego próbują wykreować go niektóre media. Dostrzegam za to chłopaka bez cienia zrozumienia czy empatii. Ciekawe czy dziwi go atak na jego osobę? Moim zdaniem nie powinien.

W całej sprawie jest jednak jeden bardzo ciekawy aspekt. Pojawił się on wśród komentarzy zamieszczonych na stronach obu ze wspomnianych na początku wydarzeń. Co sprawia, że studenci ściągają podczas egzaminów? I kto powinien to kontrolować? „Jakby nie było opłat za powtarzanie przedmiotu, nikt by wtedy nie ściągał, droga Szkoło Główna Handlowa. Sęk w tym, że studenci ściągają po to, aby jak najmniej przedmiotów powtarzać, a tym samym jak najmniej płacić.”, „Może niech wykładowcy zaczną się przykładać do swojej pracy?”, „Może powinno zostać utworzone równolegle wydarzenie dla profesorów „nie zezwalaj”. Obawiam się, że gorszym problemem jest postawa znacznej części prowadzących, którzy nieomal dają studentom przyzwolenie…”. Wielu użytkowników serwisu, winy w, tak często praktykowanym, ściąganiu doszukuje się w wykładowcach i władzach uczelni. Zły program nauczania, nieumiejętność przekazania treści, wysokie opłaty za egzaminy poprawkowe – to tylko niektóre z wymienianych powodów. Równie często pojawiają się zarzuty o nieuważne lub lekceważące prowadzenie egzaminów albo jawne przyzwalanie na nieuczciwe praktyki. Z pierwszą częścią zarzutów mogłabym się zgodzić. Szczególnie przemawia do mnie kwestia źle opracowanego programu dydaktycznego, o którym wspominałam już we wcześniejszych akapitach. Jeśli chodzi o resztę – na szczęście nie miałam nigdy konieczności płacenia za powtórne przystąpienie do egzaminu lub powtarzanie semestru. Ominęły mnie też zajęcia ze szczególnie niekompetentnymi wykładowcami, ale rozumiem, że może to stanowić spore utrudnienie w zdobyciu i przyswojeniu wiedzy.

Podsumowując: ściąganie nie jest z natury złe. Jest odrobinę nieuczciwe, jest ryzykowne, ale w pełni wytłumaczalne. I z pewnością nie powinno wiązać się z tak agresywną nagonką i potępieniem. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w kwestii donosicielstwa. Złośliwe szkodzenie innym nie powinno być tolerowane. Wiele z komentarzy kierowanych w stronę Kamila – studenta SGH – jest niedopuszczalnie obraźliwych lub agresywnych i tego zdecydowanie nie pochwalam. Ale rozumiem osoby, które w spokojnym tonie wyrażały swoje potępienie dla takiego zachowania. Na ich miejscu pewnie zachowałabym się podobnie. Największą winę w całym tym ściągowym bałaganie ponoszą władze uczelni i osoby odpowiedzialne za układanie programów dydaktycznych. Bo studenci nie są aż tak leniwi i pozbawieni chęci do nauki jak przedstawiają to media. Lecz dopóki nic się nie zmieni, musicie nam wierzyć, ot tak, na słowo.

[źródło zdjęcia: sxc.hu]