Ocena redaktora

8
Fabuła
8
Obsada
9
Reżyseria
7
Muzyka

Piękne scenerie, fantastyczne efekty specjalne – dzisiejsze kinowe produkcje to perfekcyjnie dopracowane arcydzieła wizualne. Producenci serwują je niczym wykwintne potrawy, ułożone na srebrnych półmiskach. Widzowie dostają dokładnie to, co podświadomie chcieliby zobaczyć na ekranie. Sicario jest jednak inny. W oparach dymu i śmierci, wśród brzydoty i rozlewanej krwi próżno szukać choćby odrobiny piękna. Denis Villeneuve prezentuje bowiem światu to, czego usilnie staramy się nie zauważać. Film nie jest piękny i w tym właśnie tkwi siła jego wyrazu.

Kate Macer (Emily Blunt) to idealistka. Wierząc w triumf sprawiedliwości i konieczność walki ze złem od lat zwalcza przestępczość pracując dla FBI. Jednak gdy podczas akcji po raz kolejny dokonuje makabrycznego odkrycia, a sprawcy wciąż pozostają nieuchwytni, zaczyna wątpić w sens swojej pracy. Niespodziewanie dostaje propozycję dołączenia do zespołu prowadzącego czynną walkę z meksykańskimi kartelami narkotykowymi. To bowiem ich szefowie odpowiadają za popełnione w Stanach zbrodnie, a ich wytropienie zdaje się drogą do rozwiązania problemu. Zgadzając się na udział w tajnych misjach CIA Kate znajduje się jednak na granicy – linia między tym co właściwe, a tym co brutalne i skuteczne jest bowiem bardzo cienka.

Temat narkotykowych bossów, policyjnych pościgów i tajemnic przestępczego półświatka w amerykańskim kinie poruszany był już nie raz. Jednak wszystkim, którzy uważają, że w kwestii tej nie da się już powiedzieć nic nowego, oznajmiam: nic bardziej mylnego! W swoim najnowszym dziele Denis Villeneuve zabiera nas bowiem na wyprawę w samo serce czającego się w Meksyku zła, zmuszając tym samych do zadania sobie najważniejszego pytania: jak daleko jesteśmy gotowi się posunąć?S_D045_11529.NEF[fot. www.filmweb.com]

Sicario to produkcja-niespodzianka, przynajmniej dla mnie. Czytając opis zamieszczony w internecie przez producenta byłam bardzo niechętnie nastawiona. Narkotyki, śledztwo, dzielna policjantka – elementy składowe filmu zdecydowanie nie brzmiały zachęcająco. Zmusiłam się jednak do zajęcia miejsca przed ekranem i szybko przestałam żałować tej decyzji. Już pierwsze sceny wbiły mnie w fotel, sprawiając, że świat dookoła przestał istnieć. Mocne pierwsze wrażenie potem trochę przybladło, uczucie napięcia i niepokoju nie minęło jednak aż do samego finału. Denis Villeneuve doskonale wiedział jak powinien wyglądać jego film, w których momentach powinien robić wrażenie, a kiedy dogłębnie wstrząsnąć widzami – i to widać na ekranie. Nie potrzebował do tego spektakularnych efektów specjalnych czy wymyślnych scenerii w tle, wystarczyła garstka dobrych aktorów i odpowiedni pomysł. Bo tak naprawdę Sicario nijak ma się do tego co zapowiadają producenci. Wprawdzie pojawia się i policjantka, i narkotykowi bossowie i emocjonujące pościgi, jednak prawdziwa istota filmu leży zupełnie gdzie indziej. To opowieść o rzeczywistości, która nas otacza: ponurej, pełnej przestępczości i czających się zagrożeń, pozbawionej za to czegoś, co zapewniłoby nam bezpieczeństwo. Sicario z okrutną prostotą ukazuje, że w starciu z bezwzględnymi oprawcami nie ma przepisów zdolnych opanować sytuację i pomniejszyć liczbę ofiar. W walce ze złem może poradzić sobie tylko zło, a dobro…Dobro tak naprawdę dawno wyginęło.

Emily Blunt, obsadzona w głównej roli, to swoista zagadka. Po zakończeniu seansu byłam przekonana, że to najsłabsze ogniwo całej filmowej obsady. Z biegiem czasu uzmysłowiłam sobie jednak, że tak naprawdę zaoferowanej roli nie mogłaby odegrać lepiej, bo sama postać Kate Macer jest już wystarczająco kiepska. Gdy jednak obejrzałam film raz jeszcze, doszłam do ostatecznego wniosku: to tak naprawdę nieistotne. Blunt i jej bohaterka w filmie są tylko symbolem, ich rola i wygląd są bez znaczenia. Zupełnie inaczej wygląda sprawa dwóch utalentowanych panów, którzy z łatwością przejęli ciężar rozegrania całej produkcji. Benicio del Toro w roli tajemniczego Alejandro i Josh Brolin, jako Matt Graver, dowódca całej akcji, wynieśli film na wyżyny artyzmu. Są sprawni, autentyczni, no swój sposób hipnotyzujący. A przede wszystkim nadążają za wizją reżysera, sprawiając, że my – widzowie, nie gubimy się w tym co rozgrywa się na ekranie.

Wbrew pierwszemu wrażeniu film nie należy do szczególnie brutalnych. Krwi jest w nim niewiele, większość scen przemocy znamy jedynie z opowieści, a to co widzimy na własne oczy wcale nie zniesmacza. Klimat grozy budowany jest przez ponure scenerie, stonowane kolory i ciągłą niepewność co dalszych wydarzeń. Scenarzyści bowiem tkają intrygę niczym pajęczą sieć – pozornie niedbale zarysowaną, naprawdę zaś bardzo skomplikowaną. Niesamowite wrażenie robi także praca wykonana przez operatorów kamer. Nie ograniczali się oni do standardowych metod, dzięki czemu widzowie mogą podziwiać nagrania wykonane z lotu ptaka czy z kamery umocowanej na kasku.

Sicario to prawdziwa perła wśród ubiegłorocznych premier filmowych. Choć twórcy zaszufladkowali go jako połączenie dramatu i kryminału, to doskonale sprawdzi się także jako kino akcji. Dobrze budowane napięcie, świetna męska obsada oraz nietypowe ujęcie tematu sprawiają, że film jest gwarancją udanego wieczoru, po którym zostaniecie z głową pełną przemyśleń i refleksji.

gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS Od Nowa, Gagarina 37a)
kiedy: poniedziałek, 11 stycznia 2016
godzina: 19:00
bilety: 10 zł studenci/ 12 zł pozostali

[fot. film.com.pl]