Atmosfera wigilijnego stołu skłania do leniuchowania. To także okres, gdy odcinamy się od złych informacji czy tematów roztrząsanych przez opinię publiczną. Stajemy się dla siebie sympatyczniejsi i milsi – zupełnie inaczej niż bohater poniższego opowiadania. A to publikujemy dla wszystkich, którzy lubią w święta poczytać. 

Często słyszał, że jest kompletnie wyzuty z moralności. Inni mówili mu nawet, że jest strasznie brutalny. Wiele razy był adresatem wszelkich „zimnych drani” czy „pieprzonych bydlaków”. Z początku krew w nim buzowała, gdy słyszał takie obelgi, jednak z czasem przyzwyczaił się do nich i starał się udawać, że te nie docierają do niego. Taką miał pracę i zwyczajnie nie mógł nic na to poradzić. Nawet jeśli był to zawód na granicy prawa. A gdy nie można nic na to poradzić, to z zimną obojętnością, godną zimnego drania, należy to po prostu olać.

W końcu nastała taka chwila, gdy on sam począł o sobie myśleć, jak o takim „pieprzonym bydlaku”. Tak jakby właśnie trochę teraz. Stał nad swoją ofiarą, lekko zaciskając na niej ręce i zastanawiał się. W jego pracy zdarzało się to doprawdy rzadko. Czysty automatyzm i niezwykła precyzja. Dostawał rozkazy i działał według wytycznych. Był jak skrzypek w orkiestrze, któremu podsuwali utwór do zagrania. Chociaż z jego posturą bliżej mu było do korelacji z kontrabasem. Niemniej i on mógł pochwalić się specyficzną wirtuozerią brutalności, pełnego wyczucia, ale także bez jakiegokolwiek uczucia. Może i faktycznie moralność puścił ze swoim pierwszym młodzieńczym papierosem, czy wyrzucił wraz ze swoją pierwszą opróżnioną butelką po piwie. Może istotnie był tylko egzystencjalną pralką zaprogramowaną na wirowanie w ludzkich życiach. Jednak tak, a nie inaczej, potoczyło się życie, więc nie mógł teraz tego zmienić. Z resztą nie był jedynym, który tak postępował. Takich ludzi było doprawdy wielu. Ponadto całe społeczeństwo cicho akceptowało takie rzeczy.

Ręce lekko przyciskały i puszczały przegub ofiary. Ta wierciła się niemiłosiernie, próbowała się wyrwać, rysując przy tym boleśnie ręce ciemiężyciela. Choć ruchy te były gwałtowne, pokrzywdzony zdawał się być jednocześnie pogodzony. Choć Zimny Drań widział to często, dopiero teraz ten paradoks go zastanawiał. Jakby ofiara już ze zniecierpliwieniem czekała, aż w końcu mu złamią kark, choć jednocześnie od niego uciekała. Kata jednak, po raz pierwszy od wielu lat, gryzło coś niemiłosiernie, więc nie śpieszno mu było, by pozbawiać życia strwożonego delikwenta. Z każdą zatem chwilą skazaniec z coraz większym rozjątrzeniem szarpał się w rękach swojego oprawcy.

Był zimny, grudniowy wieczór. Srebrzysta kołdra śniegu przykryła szczelnie każdą część rozłożystego miasta, usypiając je przy tym nostalgiczną atmosferą. Samochody pochowały się do zasypanych śniegiem garaży, a ludzie uciekli do swoich ciepłych domów i równie ciepłych kubków z kawą czy herbatą.

Zimny drań wrócił do domu właśnie takimi pustymi ulicami, zostawiając za sobą piętno butów na puchowym pasażu. Przez cały ten czas targał ze sobą swoją ofiarę. Zarówno poszkodowany, jak i kat cali się trzęśli. O ile powody tego pierwszego okazywały się niezmiernie łatwe do odgadnięcia, o tyle w przypadku tego drugiego było już więcej problemu. Oprawca, choć swoją ofiarę zaciągał do miejsca egzekucji jawnie, lecz nie trząsł się ze strachu. Wręcz przeciwnie. Choć w opinii publicznej nie powinno go to ruszać, to jednak dokuczał mu mróz. Ale najwyraźniej nawet Zimnym Draniom, mordującym z zimną krwią jest w zimę, zwyczajnie zimno.

Dodatkowo ten Pieprzony Bydlak się wahał.

Nie chciał go zabijać. Czuł dziwne kłujące uczucie w mostku – w serialach nazywają to chyba współczuciem, a niejedna z jego kwilących ofiar, w swych ostatnich chwilach gorliwie wierzących, nazywałaby to miłością do bliźniego. Niemniej czyn musiał nastąpić, a skrupuły należało odsunąć na bok. Jak zawsze w takich sytuacjach, niewykonanie zadania wiąże się z łańcuchem konsekwencji. Nie było zatem wyboru.

Mimo wszystko było mu cholernie szkoda tego karpia. Jednak co to za Boże Narodzenie bez karpia.