W związku z trwającym tygodniem bibliotek przygotowaliśmy dla was mini cykl, w którym nasi redaktorzy zaprezentują Wam swoje ulubione książki. Tegoroczne hasło brzmi: wybieram bibliotekę, zachęcamy więc Was do zapoznania się z pozycjami, których być może jeszcze nie znacie, a które mogą się okazać interesujące.

Przyznam, że w ostatnich latach studia i praca sprawiały, że na książki nie miałem zbyt wiele czasu. Bardzo mi z tym źle, bo książki są nieodłączną częścią mojego życia odkąd pamiętam. Już kiedy byłem dzieciakiem, słowo drukowane towarzyszyło mi wszędzie – w łóżku przed snem i po obudzeniu, przy jedzeniu, no i naturalnie jako rytuał sam w sobie. Nie mam wątpliwości, że ten częsty kontakt ze słowem pisanym zaowocował, że sam zapragnąłem je tworzyć. Już jako szkrab próbowałem pisać własne powieści – nic to, że najczęściej miały objętość czterech stron zeszytu, albo kończyły się na pierwszych kilku zdaniach. Z tych pisarskich próbek wyrosła potem pasja dziennikarska, bo stwierdziłem, że styl prasowy bardziej mi pasuje niż literacki, ale – kto wie, kto wie, co w przyszłości… :) Ale nie będzie o książkach dla dzieci – przynajmniej nie tylko. Zdecydowałem się przedstawić pięć książek, które mnie w życiu najbardziej poruszyły. Tylko beletrystyka – bez książek o muzyce, historii, sporcie itd. ;)

Philip Pullman „Zorza Północna (Złoty kompas)/Zaczarowany nóż (Magiczny nóż)/Bursztynowa luneta”

Nie jestem miłośnikiem fantasy. Opowieści o rycerzach, krasnoludach i księżniczkach to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. A jednak zaczynam od fantasy – lecz w zupełnie innym wydaniu. Kultowa trylogia angielskiego pisarza Philipa Pullmana dzieje się na pograniczu dwóch alternatywnych światów – naszego i jego odpowiednika, odmalowanego przez autora w konwencji steampunkowej – a więc nowoczesna technika bez użycia elektryczności, a jedynie konstrukcji opartej na parze. W obu tych światach żyją dzieci, które wkraczają na trop tajemniczego Pyłu, który okazuje się kluczem do odkrycia tajemnicy Boga i absolutu. W ogóle nie brzmi jak opowieść dla dzieci, prawda? Tym bardziej, że głównym nemezis okazują się w powieściach przedstawiciele Magisterium, czyli Kościoła… Nie dziwi więc, że książki Pullmana przez wielu uznawane są za antyreligijne czy heretyckie, a pierwszy wydawca ich w Polsce przestraszył się wydania tomu trzeciego, z ostateczną rozgrywką. Ten anarchizm i antyautorytaryzm trylogii Anglika może wielu razić, ale, cóż – dla mnie to sprawia, że jest najciekawszym cyklem książek dla dzieci, jaki znam. I który wywarł na mnie ogromne wrażenie w dzieciństwie – robi to zresztą nadal.

Sylvia Plath „Szklany klosz”

Ta powieść dla literatury była tym, czym dla muzyki płyta Joy Division Closer. Wstrząsająca wiwisekcja na bijącym sercu nadwrażliwego człowieka, brutalnie szczera spowiedź osoby owładniętej autodestrukcją, nienawiścią do samego siebie, nie potrafiącej odnaleźć swojego sensu i miejsca. Jej bohaterka, Esther, jest zdolną młodą dziennikarką, podoba się mężczyznom, ale nie daje jej to szczęścia. Wciąż czuje niewytłumaczalną niechęć do życia, która owocuje kilkukrotnymi, naturalistycznie opisanymi próbami samobójczymi. Nie jest to autobiografia, ale wiemy skądinąd, że dokładnie te wszystkie uczucia były udziałem autorki. Miesiąc po wydaniu książki Sylvia Plath, znana także jako autorka wybitnej poezji (także utrzymanej w bardzo minorowym klimacie) popełniła samobójstwo. Ta książka wywrze wpływ na każdym czytelniku. Szczególnie na wrażliwym, któremu depresja nie jest niestety obca.

Anthony Burgess „Mechaniczna pomarańcza”

Lubicie czasem włączyć sobie program w telewizyjny w języku, którego nie znacie? Dla czystej radości posłuchania obcych na co dzień dźwięków i słów. W przypadku literatury czytanie książek w nieznanym języku mija się z celem, ale wielką frajdą jest „porozmawianie” z książką w sposób, w jakim na co dzień tego nie robimy. Dlatego bardzo doceniam pisarzy, których znakiem rozpoznawczym jest inwencja językowa. A perfekcję w tym względzie osiągnął Anthony Burgess. W swoim najsłynniejszym dziele każe przemawiać swoim bohaterom mieszanką angielskiego, ulicznego slangu i rosyjskiego, a efekt jest piorunujący. Na wysokości zadania stanął polski tłumacz Robert Stiller, który stworzył właściwie nową jakość i sprawił, że w miarę czytania nie tylko przestajemy się gubić w języku bohaterów, ale sami zaczynamy w nim myśleć! Jednak powieść Burgessa to nie tylko język. Należy do bardzo lubianego przeze mnie gatunku antyutopii – wizji przyszłości w krzywym zwierciadle. W tym wypadku jest to opowieść o bandzie zdegenerowanych małolatów, fascynujących się przemocą, rozbojem i gwałtem, żyjących w pozornie zanarchizowanym państwie. Pochwycony przez policję lider bandy staje się obiektem brutalnej, nieludzkiej „reedukacji”, która sprawia, że zaczynamy trzymać stronę psychopatycznego dzieciaka. Przewrotna to książka, kochana przez filologów i punkowców w równej mierze.

Dorota Masłowska „Paw królowej”

A propos języka, a propos punka. Nie mógłbym nie wspomnieć w tym miejscu o Dorocie Masłowskiej, która dziś zresztą wizytuje nasze miasto. Zniszczyła i zbudowała na nowo polszczyznę z równą brawurą, co Burgess język Szekspira. Jeśli Polacy z marginesu życia nie mówią książkowym językiem, to pisząc o nich, nie można pisać jak Mickiewicz. Prosta i oczywista zasada, ale tak naprawdę Masłowskiej potrzebowała literatura polska, by to zrozumieć. Już w debiutanckiej, słynnej Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną Mister D tworzy własny dialekt, miks dresiarskiej grypsery i utartych sloganów popkultury, ale to w swoistym „poemacie prozą” Paw królowej osiąga mistrzostwo. Tu język ulicy, pełen wymyślnych wulgaryzmów miesza się z językiem reklam, telewizji, szmatławej prasy, piosenek pop (ale też undergroundowych – cytaty z Brygady Kryzys, Post Regiment i Pidżamy Porno chociażby). Ale treść, choć maksymalnie trudna do streszczenia, też robi ogromne wrażenie. Jakbyśmy oglądali film o życiu Polski, nawet nie B, ale Z, która próbuje być Polską A, a bliżej jej do Polski AA, a to wszystko po wciągnięciu kreski z zupki chińskiej vifon z witaminami-amfetaminami i zagryzieniu kanapką z psychodelicznym smalcem, wyobrażając sobie, że jest z hajsem.

Shūsaku Endō „Milczenie”

Moja fascynacja historią i kulturą japońską musiała zaowocować tym, że przedstawiciel Kraju Kwitnącej Wiśni ma swoje miejsce na tej liście. Kultura Japonii jest w Polsce uwielbiana, ale zdecydowanie bardziej znana jest jej oblicze popularne, masowe – czyli komiksy, kreskówki i dosyć tandetna muzyka pop. Ją także doceniam (fakt, fenomenu j-popu do dziś za bardzo nie potrafię zrozumieć), ale prawdziwa Japonia jest gdzie indziej. I od mangi wolę powieści japońskich autorów. Jak dotąd największe wrażenie zrobiło na mnie Milczenie Endō Shūsakuchoć paradoksalnie… nie ma tam aż tak wiele Nipponu. Jej bohaterem jest bowiem portugalski misjonarz, który trafia w sam środek największych prześladowań chrześcijaństwa w Japonii, a więc w pierwszej połowie XVII wieku. Okrutne represje stają się dla niego próbą wiary. On sam obserwuje ogromny heroizm Japończyków, wydawałoby się – zupełnie mentalnie obcych judeochrześcijańskiej myśli, podczas gdy jego wiara okazuje się znacznie słaba… Endo jest pisarzem chrześcijańskim, który stara się udowodnić, że Japończycy mogą wierzyć w jedynego Boga, i nie kłóci się to z ich tradycyjną mentalnością. To zagadnienie podejmuje też w równie znakomitej powieści Głęboka rzeka, która wydaje się być próbą swoistego przetłumaczenia katolicyzmu na japoński. Niekoniecznie jest to jednak pozycja wyłącznie dla gorliwych katolików. Rzeka, jak i Milczenie, to książki przeznaczone dla osób, którym bliska jest refleksja nad życiem i zadawanie trudnych pytań, i którym nie wystarczają proste odpowiedzi.