Nie wiedziałem, że będzie głównie o Ukrainie. Przeczuwałem, że ten temat zapewne się pojawi, bo i wśród gości Maria Stepan. Z Majdanu jej nie pamiętałem, za to już z relacji z Krymu jak najbardziej.

Całe spotkanie było jak najbardziej o wydarzeniach dziejących się na Ukrainie. A odbywało się ono w ramach Festiwalu Sztuki Faktu. Gośćmi reporterka i prowadząca „Wiadomości”, odpowiednio wspomniana już Maria Stepan i Beata Tadla. Szczególnie ciekaw byłem opowieści reporterki. To dopiero z jej relacji dowiedziałem się, że majdanowcy postrzegani są na Krymie czy na wschodzie Ukrainy jako faszyści. Wtedy parsknąłem śmiechem, przyznaję. Jakkolwiek na Majdanie byli banderowcy, nie było ich w takiej ilości, żeby określać w ten sposób tłum koczujący na kijowskim placu parę, co ważne, zimowych miesięcy. Żeby uciec od ideologicznych rozważań przedstawię tylko filmik, który chyba jednak nie ukazuje faszystów. Ktoś powie, że filmik tendencyjny, jednowymiarowy. Być może, jednak bardziej przemawia do mnie akurat ten, ludzki, wymiar Majdanu.

Na spotkaniu z dziennikarkami często pojawiał się wątek śmierci. Musiał. Konieczność ubierania kamizelek kuloodpornych przed wyjściem z hotelu, inaczej nie wypuszczali z budynku. Ostrzeliwane okno, za którym trzeba było przejść na wyższe bądź niższe piętro. Podziurawione kilkaset razy. Granat, który opadając niedaleko ogłuszył księdza – „To nic, to nic, to za tych dzielnych chłopców i dziewczyny”. Wreszcie strzały snajperów. Celowali także w oczy, mówi Tadla. Albo Stepan? Nie pamiętam, widać zbyt duże wrażenie to wywarło na mnie, by pamiętać o szczegółach.

Tutaj przypominam sobie, co wywarło na mnie największe wrażenie ze wszystkich zasłyszanych, zobaczonych przekazów. Olesia Żukowska, sanitariuszka, młoda, 21-letnia. Z wielkim czerwonym krzyżem na koszulce. Mimo to padła ofiarą kul. Brutalne to będzie stwierdzenie, ale takie rzeczy się zdarzają, co w tym niezwykłego? To co wydarzyło się chwilę później. Dziewczyna na swoim profilu na Twitterze pisze: „umieram”. Błyskawicznie roznosi się informacja, także w polskich mediach, że dziewczyna nie żyje.

Bez tytułu

Pojawia się zdjęcie Olesi prowadzonej przez jakiegoś mężczyznę i trzymającą się za szyję. Widać krew. Parę godzin nie ma żadnej nowiny o stanie dziewczyny. Dzięki internautom wiadomo, że przeszła operację, jej stan jest stabilny. Podchwytują to znów media tak chętnie oznajmiające o jej śmierci. Przypominają mi się słowa Marii Stepan, teraz już jestem pewien, że to jej słowa –  żeby pokazać śmierć nie trzeba pokazywać momentu, w którym człowiek umiera. Wystarczy zakrwawiony hełm obok otwartej trumny z ciałem. Widz zrozumie.

To wszystko jednak jakby mniej ważne. Normalnie bym pomyślał, że napisanie „umieram” na Twitterze jest głupie, wystawiające śmierć na pokaz. Jednak to ja byłbym głupi, gdybym tak uważał w tym momencie. Ci ludzie na Majdanie, w większości ludzie młodzi, tacy jak my, walczyli… O co walczyli? O wolność, górnolotnie brzmi, ale za tym kryje się po prostu to, że mogą zwyczajnie wyjeżdżać za granicę. Nie za pracą, jak robią to do tej pory ich rodzice. Żeby nie byli okradani przez elity rządzące. Czy to się zmieni? Zobaczymy. Jednak ja nie o tym.

Jak wielką solidarność czuli ci wszyscy ludzie przebywający tyle dni na Majdanie, że błyskawicznie retwittowali informację o śmierci sanitariuszki. Obwieszczali światu o tym, co robią, co znaczą ich działania i wystawanie w zimnie. W ten sposób sami czuli się silniejsi. Myślę, że, jakkolwiek to śmiesznie brzmi, nabierali tożsamości patrząc się w swoje smartfony i śledząc informacje, także o swoich bliskich. Tym większe wrażenie musiała wywrzeć na nich informacja o tym, że Olesia właśnie umiera. Na Twitterze śmierć, wydawałoby się, powinna być zbanalizowana. Tutaj tak nie było, przynajmniej dla mnie. Nawet po słowach napisanych już na następny dzień: „Jestem żywa. Dziękuję wszystkim którzy mnie wspierali i się za mnie modlili. Jestem w szpitalu. Stan stabilny”. Było słychać głosy, że to bezmyślne oznajmiać na Twitterze, że się umiera, jad sączył się w Internecie. Nie twierdzę, że trzeba przeżyć coś takiego, żeby móc oceniać, ale czy naprawdę tak trudno się wczuć w emocje zwykłej dziewczyny, którą odróżniało tylko to, że pomagała innym ludziom? Jej twitt nie poszedł w próżnię, posłużył czemuś, nawet jeśli grał na emocjach.

Był na pewno jakimś znakiem czasów. Jak się okazuje podczas „rewolucji” wirtualny świat staje się równie ważny co realny, oczywiście na pewnych płaszczyznach, jak chociażby tej emocjonalnej. Także ważnej, bo kształtującej, obok latających wokół kul, tożsamość walczących, dzielnych, młodych ludzi. Takich jak my, tylko żyjących w nieco innej rzeczywistości. Głównie dzięki tej łączącej nas, wirtualnej rzeczywistości, dowiedzieliśmy się o tym wszystkim. To ona nas z nimi łączy, czego dowodem organizowane w Internecie większe lub mniejsze manifestacje poparcia dla Ukrainy w całej Polsce, także w Toruniu. Dlatego o tym piszę.

Na koniec słowa będące wynikiem rozmowy tuż po Festiwalu, może trochę patetyczne: doceńmy to w jakim kraju żyjemy. Bez palących się opon, bez obalanych pomników, po prostu bez śmierci, którą Ukraińcy zmuszeni byli oglądać na własne oczy. Pomyślmy, doceńmy.

[Fot. Twitter Olesya Zhukovskaya]