Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Na jednym słupie. O czym mowa? O zwykłych tekturach, ale niezwykle wkurzających.

Na tekturach plakaty. Na plakatach twarze. A obok twarzy hasła. Bo z samych twarzy nic szczególnego nie da się wyczytać. A już na pewno nic pozytywnego. Tak zapewne pomyśli większość z nas. Załóżmy jednak, że jesteśmy złośliwi wobec naszej klasy politycznej poziomu lokalnego i mają oni twarze niekojarzące się np. z cwaniactwem.

Wyzbyci tych brzydkich odczuć na temat naszych mężów stanu porozmawiajmy o naszym mieście. Ostrzegam, z mojej strony będzie to potworna agitacja zmieniająca całkowicie obraz naszego miasta. Powieśmy jeszcze więcej tektur, plakatów, billboardów…

Nie, nie, nie, … jednak nie dam rady pisać o tym w tonie pochwalno – ironicznym, robiąc wyliczankę samych pseudopozytywów płynących z zalania miasta plakatami wszelkich czasów, platform, praw, sojuszów i czego tam jeszcze. Zwyczajnie nie miałbym pomysłu jak obśmiać trzy plakaty z rzędu kandydata na radnego Łukasza Walkusza, obok siebie, po stronie chodnika, nawet nie jezdni. Zwyczajnie już nie trzeba tego obśmiewać. Kandydat na radnego zrobił to za nas.

Już nieważne, że „Nieważne jest hasło, ważny jest Toruń” również jest hasłem. Bo czy to ważne? Ważny jest Toruń. Kandydat był na tyle uprzejmy wobec nas, że możemy podstawić pod „Toruń” cokolwiek tylko chcemy. To jest ważne.

Pewnie nawet moglibyśmy podstawić „Toruń bez haseł wyborczych”. Kandydat Walkusz to jednak łebski koleś.

Jedziemy z Chełmży do Torunia i nie widzimy żadnych haseł wyborczych przy drodze. Piękna sprawa. Tylko co zrobić z tymi twarzami. Na to już chyba żaden z kandydatów nie ma pomysłów. Nawet kandydat Walkusz, któremu dajmy już spokój. Bo Zbigniewa Rasielewskiego z jego krzywą wieżą, Michała Zaleskiego z dotrzymanymi słowami i po prostu zgodnego Piotra Całbeckiego również zauważamy. Aż za bardzo, bo wszędzie.

To tylko ilustracja kampanii wyborczej na ulicach miasta Torunia. Kampanii nachalnej, wszechobecnej, gdzie wszystkie słupy i ogrodzenia są pozajmowane i gdzie efekt psychologiczny w postaci zapchania percepcji wyborcy danym nazwiskiem nie zadziała. Bo kto normalny, widząc przez pół swojej drogi z mieszkania na uczelnię czy do pracy tę samą twarz, zagłosuje na nią. Pomijam wyborców zdecydowanych, którym plakat do podjęcia decyzji jest raczej niepotrzebny.

W sytuacji, kiedy frekwencja podczas wyborów samorządowych sięga ok. 35 % (tak było w 2010 r.) środki wydane na same plakaty są chyba najbardziej nieefektywnie wydanymi pieniędzmi w polskiej polityce. Wydanymi ze środków komitetów wyborczych, czyli sięgając do źródła z pieniędzy podatników. Właśnie z tego powodu wydanymi tak bezrefleksyjnie i w takiej ilości. I żadne hasło tutaj nie pomoże. Tylko zdrowy rozsądek.

[Fot. Wojciech Leszczyński]