Wtórność. Każdy jej unika. Każdy się nią brzydzi. Każdy jest inny, ale nie wtórny. Każdy wreszcie widzi ją u innych. No właśnie, każdy. Ja też.

To trochę utrudnia sprawę, kiedy uświadomisz sobie, że również przejawiasz tę samą cechę, która cię tak irytuje u innych. Przynajmniej ma się jej świadomość. Czy czyni ona lepszym? Niekoniecznie, trudniej z nią żyć, ale jednak można więcej dostrzec.

A dostrzec można naprawdę sporo. To, że tak naprawdę różnimy się w szczegółach. Wstajesz o 7 rano z łóżka i jedyne co chcesz to wrócić do niego. Wtórne. Nie można położyć się wcześniej nie marnując czasu na oglądanie seriali i wstać rano rześkim z wielką energią do działania? No nie, to byłoby zbyt trudne. Równie ciężko coś zrobić z sobą w weekendowy wieczór, kiedy już żadne obowiązki nie ciążą. Najłatwiej wyjść gdzieś, bo po co wytężyć głowę jaką nową książkę przeczytać albo wymyślić coś nietypowego. Przyznaję i u mnie największą kreatywnością jest wtedy często wymienienie paru marek whisky( zawsze to coś innego niż piwo i wódka) i powiedzenie: to co, zrzucamy się? Tak samo ciężko byłoby oderwać się od ekranu monitora i nie śledzić tej tablicy na fejsie, klikając co 5 minut odśwież. Ale… można się natknąć na coś ciekawego i… po dłuższym zastanowieniu wtórnego. Rzeczy wtórne tak chyba mają. Żeby były wtórnymi, muszą być choć trochę ciekawe na pierwszy rzut oka. Dlatego dostrzega je tak wiele osób i właśnie z tego względu są, uwaga nowe słowo, wtórne. Zanim porzygam się odmianą tego słowa we wszystkich możliwych przypadkach, przejdę w końcu do rzeczy.

Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy fanpage „1001 piosenek disco polo, o których nie miałeś pojęcia” poczułem ciekawość. Jednak szybko ona opadła po przeczytaniu jeszcze raz tej nazwy. Przepisując ją powyżej( chociaż miałem przemożną chęć skopiowania jej) sam się sobie dziwię, że w jakiś sposób mnie ciekawiła.

Już sam pomysł założenia nawet nie tysięcznego a zapewne milionowego fanpage’a o nazwie „1001…” jest tak [wymiot – umówmy się, że będę używał tego słowa zamiast odmian słowa „wtórne”], że aż niedobrze się robi. Powiecie, że się czepiam i będzie w tym trochę racji. Studenci mieli fajny pomysł na zaliczenie zajęć, prosty, przyjemny, zabawny. No w sumie tak, tylko że zbyt prosty, zbyt przyjemny, no i właśnie niezbyt zabawny. Bo i poważne media się tym zajmują, jak chociażby „Gazeta Pomorska”. To nic, że zdaje się przeinaczyli trochę historię powstania fanpage’a, przypisując złemu wykładowcy to, że wymyślił on jako warunek uzyskania piątki z zajęć zdobycie 10 tysięcy lajków. Wykładowcy źli są z natury i ich jedyną misją jest gnębić studentów. A rolą poważnych mediów wyobrażenie to podtrzymywać. Dla porządku fanpage promowało 5 mediów. Ostatnio pomysłodawcy udzielili nawet wywiadu.

Studenci z kolei przekorni są i wyzwanie podjęli. Tym większa uciecha, jeśli „dokopią” prowadzącemu zajęć. Chciałoby się powiedzieć, że dalej to już samo poszło, ale tak nie było. Trzeba było zaprosić swoich licznych znajomych do polubienia strony, trochę ich może ponamawiać, żeby dalej pozapraszali swoich znajomych. Wszystko oczywiście w myśl gierkowskiej zasady: Pomożecie? Pomożemy! Do tego dochodzi prowadzenie bloga (także elementu zaliczenia), jakoś nim przecież trzeba zarządzać. Nakręcić krótki filmik promujący. Dać sobie szansę na Wykopie, no i przede wszystkim zabrać się do przekopywania Internetu w poszukiwaniu piosenek, o których nie mieliśmy pojęcia. Tu przyznaję, przeglądając zawartość fanpage’a rzeczywiście było na nim wiele piosenek, których nazw nie znałem. Tym większe uznanie dla twórców profilu, jeśli na co dzień nie słuchają takiej muzyki. Walory edukacyjne jak najbardziej są.

Zastanawiacie się teraz kiedy skończy się ta ironiczna litania i przejdę do zarzutów. To ten moment. Naprawdę nie można było wymyśleć czegoś bez „1001” w nazwie? Zostawmy już nawet to disco – polo. Chcąc, nie chcąc, najbardziej popularna muzyka w tym kraju. Bardzo ciekawe byłyby np. wywiady z gwiazdami disco – polo, w końcu twórcami są studenci dziennikarstwa. Wywiady oczywiście z niebanalnymi pytaniami w stylu: pomiędzy jakimi lekturami, jeśli akurat nie jesteś w trasie, oglądasz Warsaw Shore? Bardzo by mnie to ciekawiło co czyta Radek Liszewski, a już w ogóle byłbym zachwycony, jeśli, nawet w mailu (bo tak się niestety przeprowadza często wywiady), napisałby: „Nie odpowiem na tak słabą prowokację, za kogo ty mnie masz, nie oglądam takiego szajsu”. Swoją drogą ciekawe czy jest już fanpage „1001 faktów z Warsaw Shore, o których nie miałeś pojęcia”. [Wymiot.] Po co komplikować sobie życie, można powstawiać piosenki o chwytliwych tytułach jak „Badabim Badabam”. Sama idea uzyskania oceny za określoną ilość lajków jest dziwna, no ale cóż, taki przedmiot. Przytoczę tylko często powtarzany argument przeciw fanpage’owi: ważna jest nie liczba lajków, a zaangażowanie fanów. Jest to jednak mniej efektowne i bardziej czasochłonne, a semestr trwa tylko 4 miesiące.

Powiecie, że zazdroszczę tych wszystkich lajków i związanego z tym szumu. Fakt, liczby odbiorców zazdroszczę. Szumu chyba też, skoro zdecydowałem się napisać ten tekst. Jednak mówi się trudno i pisze się dalej. Puszczę sobie najwyżej tych parę piosenek disco, które lubię i znam. W czasie kiedy pisałem ten tekst doszło im 5 lajków. Coraz bliżej do osiągnięcia celu.

Nie zakończę jednak zgorzkniale. Mimo że nie polubiłem fanpage’a „1001 piosenek…”, to życzę jego twórcom osiągnięcia progu 10 tysięcy lajków. Choćby dlatego, że będą prawdopodobnie pierwszymi w Toruniu, którzy osiągną taką ich ilość głośno deklarując, że jest to ich głównym celem. No i życzę im dobicia do tej 1001-ej piosenki disco- polo. Nasuwa się Wam może konstatacja (z którą zresztą się nie zgodzę), że sam nie wiem czego chcę, ale chociaż starałem się nie być [wymiot].