Kiedy w 1987 roku studenci Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu zakładali swój punkowy zespół pewnie nie przypuszczali, że niemal trzydzieści lat później będą gromadzić tłumy studenckiej publiczności na juwenaliach i koncertach w akademickich klubach. Takich jak toruńska Od Nowa, gdzie w niedzielę dali doskonały występ. Ten zespół to oczywiście Pidżama Porno, której lider, Krzysztof „Grabaż” Grabowski podzielił się ze Spod Kopca garścią wspomnień z lat studenckich i nie tylko.

W książce Gościu. Auto-Bio-Grabaż wspomina pan, że przyszedł na studia tylko po to, by grać w kapeli rock’n’rollowej. To dosć mało wychowawcze wyznanie.

Nie jestem wychowawcą młodzieży – jestem muzykiem rock’n’rollowym. Na studia szło się także po to, by uniknąć wojska. Jeśli zdawało się maturę i nie robiło dalej nic w kwestii edukacji – na przykład szło się od razu do roboty – to WKU natychmiast łowiła takiego delikwenta i kierowała go do Ministerstwa Obrony Narodowej.

Jak zbuntowany punkowiec odnajdował się na, chyba dość zachowawczym, Wydziale Historycznym UAM?

Studiowałem podczas stanu wojennego i wtedy pierwsze skrzypce grali czerwoni profesorowie – Jerzy Topolski, Antoni Czubiński i inni. Ale byli też porządni wykładowcy. Jak w każdym skupisku – znajdą się i chuje, i górale. Ja radziłem sobie na historii na dużym spokoju. Profesorowie posiadali pewną klasę, nikt się mnie nie czepiał. No, był taki jeden, ale szybko się zreflektował.

Studenci w latach 80. byli znacznie mocniej niż obecnie zaangażowani w politykę – wziął pan udział w wielu przedsięwzięciach o dość wywrotowym charakterze.

Myślę, że dzisiaj jestem nawet bardziej rozpolitykowany niż w tamtym czasie. Ale fakt, wówczas człowieka nosiło, na miejscu nie mógł usiedzieć, więc imał się różnych przygód – na przykład zdarzyła się okupacja Collegium Novum, w którym brała udział niewielka część braci studenckiej i ja kilka razy także się tam znalazłem. Ale to już było późno – 88, 89 rok.

Na studiach, jak na punkowca przystało, sympatyzował pan z ruchami anarchistycznymi.

Wyleczyłem się z punkostwa i anarchizmu w 1989 roku, kiedy osiągnąłem to, o co mi chodziło – aby kraj był wolny, była możliwość wyjazdu w każdej chwili z niego, by była w nim wolność słowa i możliwość artystycznej wypowiedzi bez skrępowania cenzurą. Kiedy to się stało, to generalnie anarchizm przestał mi być potrzebny. Traktuję to jako dziecięcą chorobę lewicowości. Myślę, że każdy powinien coś takiego przejść w swoim życiu. Ja to przeszedłem, dzięki Bogu nikogo nie zabiłem przy tej okazji.

Jako student brał pan udział w działaniach tak zwanego Kolektywu Zbitych Psów – co to takiego?

To była forma polityczno-społecznego happeningu. Wymyślili sobie koledzy z akademika organizację, która na pierwszy rzut ucha wydawała się czymś zupełnie z kosmosu. Posłuchaj, jak to brzmi – Kolektyw Zbitych Psów. I trochę na takiej zasadzie, jak muzycy jazzowi sobie improwizują, tak oni, robiąc freejazzową burzę mózgów ułożyli listę kandydatów do studenckiego parlamentu. Kozak (Andrzej Kozakiewicz, gitarzysta Pidżamy Porno oraz Strachów Na Lachy – przyp. mk) planowany był na wiceministra propagandy (śmiech), startował do tego parlamentu jako basista zespołów Pidżama Porno i Kurwicha, także sobie to wyobraź… No, w tamtym czasie nikogo to nie dziwiło. Studenci zawsze są oderwani od norm, które obowiązują w społeczeństwie i to wówczas nie była jakaś sensacja. Było to uzupełnienie kolorytu, swoista lewicowa przeciwwaga dla organizacji prawicowych, którymi Poznań zawsze stał. Było ich multum i one również kręciły się wokół samorządu studenckiego. Chcieliśmy stworzyć pełne spektrum i to nam się udało, bo zajęliśmy drugie miejsce w wyborach – za NZS-em, reprezentującym środkowy nurt, zbliżony do Solidarności. To się szybko skończyło, bo zaraz potem skończyliśmy studia. Współpracowaliśmy z WiP-em (Wolność i Pokój – przyp. mk), walczyliśmy o zastępczą służbę wojskową, bo wtedy jak ktoś się migał od wojska, mógł iść do pierdla.

Akademiki były wówczas nie tylko miejscem inicjatywy politycznej, ale też ożywionej wymiany kulturalnej i intelektualnej. Z perspektywy dzisiejszego studenta wydaje się czymś niesamowitym, że do akademika chodziło się, by wymieniać książkami czy kasetami.

Odpowiedź jest prosta – wtedy nie było internetu. Dziś każdy wchodzi do sieci i znajduje to, co chce. Kiedy myśmy studiowali gości, którzy naprawdę byli wkręceni w temat kultury było tak naprawdę tylu, co brudu za paznokciem. Resztę interesowało tylko, jak tu na saksy wyjechać, gdzieś zarobić. Panienki siedziały w dresikach i robiły na drutach – tak to wyglądało. Myślę, że zainteresowanie kulturą było na podobnym poziomie, jak wśród twoich rówieśników. Byliśmy awangardą, nielicznym marginesem, dosyć mocno izolującym się od społeczności akademickiej.

Czy można było mówić wówczas o studenckiej wspólnocie?

Trafiłem na zajebiście fajny rok, na którym świetnie się ze sobą czuliśmy. Zajebiście fajni ludzie, z którymi łapało się kontakt w lot. Każdy miał swoje patrzenie na świat, na Boga, na kobiety, ale doskonale się dogadywaliśmy. Łączyła nas niezgoda na komunę i to był najważniejszy kościec, wokół którego obrastała nasza przyjaźń.

Czy coś z tej wspólnoty do dziś przetrwało?

To się rozprysnęło na wszystkie strony, jak nie przymierzając podczas gry w piegi. Bardzo mocno oddaliliśmy się od siebie. Na przykład jeden z największych anarchistów, który najwięcej móżdżył przy Zbitych Psach, czyli Rysiek Gromadzki dziś jest fundamentalistą katolickim, jednym z szefów TV Republika. Któregoś dnia napisał taki artykuł, gdzie stwierdził, że wszystko to, co robił w młodości stało się dlatego, że mieszkał w nim szatan. Nam wtedy po prostu gacie spadły, jak to przeczytaliśmy. Ale cóż, każdy ma prawo do swojego spojrzenia.

Za to do dziś przetrwała przyjaźń z Andrzejem Kozakiewiczem. Również Pidżama Porno swój początek wzięła od waszego spotkania w akademiku.

Podobało mi się bardzo, jak Kozak gra na gitarze. A że on się wtedy zgadzał na wszystko… Mimo iż z początku byliśmy oponentami muzycznymi. Jemu się bardzo nie podobał zespół, w którym grałem, czyli Ręce Do Góry. Z jednej strony być może miał rację, bo czasami przeginaliśmy, ale z drugiej Andrzej zazdrościł nam popularności. Kiedy założył swoją kapelę, Kurwicha, to okazało się, że choć była ona beznadziejnie zła i do dupy, to były tam pewne rzeczy, które rozkładały nas na łopatki – czyli teksty i genialne kawałki Kozaka. Szkoda, że dzisiaj takich nie przynosi.

Czy jako punkowcy czuliście się częścią tak zwanej kultury studenckiej?

Nigdy nie czułem się związany z tak zwaną kulturą studencką. Nawet na juwenaliach nigdy nie byłem. Cała kultura studencka była skupiona wokół Zrzeszenia Studentów Polskich, organizacji koncesjonowanej przez władze komunistyczne. Tam siedzieli praktycznie sami karierowicze, którzy przez resztę braci studenckiej byli traktowani jak trędowaci, jakieś żywo-trupo-chuje (śmiech). Więc siłą rzeczy to oni byli dysponentami wszystkich klubów studenckich w Poznaniu. Podobnie było w innych miastach, ale na przykład w Warszawie kluby studenckie bardzo przysłużyły się niezależnej muzyce. Wokół klubu Hybrydy, będącego w rękach ZSP gromadziła się tamtejsza scena punkowo-nowofalowa.

Z czasem jednak ta kultura studencka jakoś was zawłaszczyła – uważa się was za, obok Kultu i T.Love, ulubiony zespół rockowy studentów.

Taaak, ale to było już z pięćdziesiąt lat później! Na Festiwalu Artystycznym Młodzieży Akademickiej zagrałem raz, z Rękami Do Góry i był to nasz ostatni koncert w historii. Juwenalia z zasady bojkotowaliśmy, ze trzy koncerty zagraliśmy może w klubach studenckich.

Nie zagraliście na juwenaliach w waszych studenckich latach, ale później gościliście na nich jako gwiazda wielokrotnie. Mówiono wręcz, że Pidżama Porno to flagowy zespół tak zwanego…

…rocka juwenaliowego. Wiem, kto jest autorem tej etykietki – ci, którzy na juwenaliach nie grają. Gdybym nie grał na juwenaliach, też byłbym wkurwiony na tych, co grają (śmiech). Prosta sprawa. Ale nie ma się co obrażać o taką etykietkę, to nic złego przecież.

Czy rzeczywiście to studenci są waszą podstawową publicznością?

Na nasze koncerty z Pidżamą przychodzą goście już po studiach. Zagraliśmy kilka po wznowieniu działalności i zdążyliśmy się zorientować. Kiedy kończyliśmy działalność, czuliśmy się przytłoczeni piszczącymi piętnastolatkami. A teraz jest zupełnie inaczej. Twoje pokolenie to jest pierwsze, które nie przychodzi na nasze koncerty. O dziwo, młodszą publiczność mają Strachy Na Lachy.

Gdyby dziś Grabaż miał 19 lat, czy poszedłby na studia? A jeśli tak, to na jaki kierunek?

Tak jak wtedy, poszedłbym na historię. Dziś bardzo interesuję się historią. Co prawda będąc studentem nie przeczytałem żadnej lektury, ale teraz nadrabiam zaległości i niedociągnięcia. Czytam te książki, które chcę, a nie te, które mi kazali. Uważam, że mój kierunek to była bardzo dobra decyzja.

Dlaczego? Nie miał pan okazji pracować jako historyk.

Nie, ale na studia nie idziesz po to, by pracować w zawodzie, tylko po to, by się intelektualnie otrzaskać. I starasz się na studiach zrozumieć świat. A historia najlepiej w tym pomaga.

[fot. Paula Gałązka]