Tegoroczna jesień to wyjątkowy czas dla fanów Kazika Staszewskiego. Zespół Kult tradycyjnie, jak co roku odwiedził największe miasta Polski z Pomarańczową Trasą, a do księgarń trafiła właśnie autobiografia jego lidera pod tytułem Idę tam gdzie idę. Jak się okazuje, nie brak w niej wątków związanych z Toruniem, miastem bardzo bliskim Kazikowi na niwie prywatnej i zawodowej. Dlaczego toruński pomnik Kopernika jest ważny dla tego artysty? Co robił w latach 80. w akademikach w centrum? W jaki sposób Toruń zainspirował największy przebój Kultu? O tym wszystkim Kazik opowiedział specjalnie dla Spod Kopca.

Rozmawiamy przed wyprzedanym na kilka dni naprzód koncertem Kultu w Od Nowie. W przypadku występów w Toruniu to chyba nie jest żadna niecodzienna sytuacja…

Szczerze mówiąc, tak. Widać proponujemy ludziom jeszcze coś ciekawego do posłuchania. Bardzo się cieszę, że jeszcze to wszystko się kręci, bo to właśnie jest bardzo istotnym imperatywem tego, żebyśmy działali. Oczywiście można tworzyć do szuflady, ale przyjemniej jest tworzyć dla ludzi. I nie musieć nic innego robić, poza tak zwaną działalnością artystyczną.

Występuje pan w Toruniu co najmniej raz do roku, często nawet więcej. Ale z tego co kojarzę, zawsze miejscem koncertu jest klub Od Nowa.

W tych naszych koncertach bardzo dużą rolę pełnią związki koleżeńsko-przyjacielskie. Z Maurycym (Mirosław Męczekalski, dyrektor Od Nowy – przyp. mk) się znamy od lat, z poprzednimi kierownikami było podobnie, także nie ma co szukać innych „podwykonawców”, tylko gramy u swoich i już. Czasami zdarzają się koncerty w innych miejscach, parę lat temu na przykład graliśmy na juwenaliach w Toruniu (ostatni raz w 2013 roku – przyp. mk). Najlepiej jest jednak w swoim, pewnym gronie działać, a takie grono swoich ludzi mamy rozrzucone po całej Polsce. I co się raz dobrze sprawdza, trzeba kontynuować. U swoich najlepiej.

Od Nowa to także bardzo ważne miejsce w historii Kultu – dzięki występom w Toruniu zespół budował swoją undergroundową legendę.

Nasze związki uczuciowe i interpersonalne były nie tylko z obecnym dowództwem Od Nowy, ale i z poprzednimi. Zaczęło się od Waldka Rudzieckiego, jeszcze gdy Od Nowa znajdowała się na starówce. Występowaliśmy tam jeszcze pod nazwą Poland. Kult u zarania swojej działalności miał właściwie dwa miejsca, w których grał – w Warszawie był to klub Riviera-Remont, a drugim miejscem był Toruń, Od Nowa. Dopiero po trzech, czterech latach zaczęliśmy zaglądać czy to do Radomia, czy to do Bydgoszczy, czy to do Szczecina. Jestem z Toruniem związany bardzo mocno uczuciowo, nie tylko ze strony artystycznej, ale i prywatnej – przecież moja żona Ania jest stąd i ja tu na stopie prywatnej spędziłem w latach 80. niemalże pół życia.

Wasi rówieśnicy i młodsi koledzy, którzy przyznają się do inspiracji Kultem – choćby Grabaż z Pidżamy Porno – z rozrzewnieniem wspominają nagrywane w Od Nowie kasety z zapisem waszych koncertów.

Lata 80. to była dystrybucja nagrań poprzez kasety magnetofonowe. Gdybyś spojrzał na audytorium, które wtedy przychodziło na koncerty, to co trzeci trzymał kaseciak w górze. A skoro graliśmy tylko w Warszawie i w Toruniu, to te nagrania toruńskie były popularne nie tylko wśród fanów z tego miasta. Ja też mam parę nagrań toruńskich, bardzo ciekawych, aczkolwiek nie tylko z Od Nowy, ale też z ówczesnego klubu na Bielanach. To się w bardzo szybkim czasie rozprzestrzeniało. Nie było przecież internetu, więc kasety to był najlepszy sposób dystrybucji muzyki. Dzięki temu staliśmy się w miarę rozpoznawalni wśród takich ludzi, którzy na koncerty chodzili.

W latach 80. Toruń był miejscem pełnym muzyki. Szczycimy się faktem, że byliśmy jednym z najbardziej punkowych i nowofalowych miast Polski.

Najbardziej nowofalowa dla mnie zawsze była Warszawa. W drugiej kolejności Trójmiasto, Toruń był trzeci. Dość późno dołączył do tej grupy, do tej sceny punkrockowej, ale kipiał od różnego asortymentu propozycji. Przede wszystkim Republika, która była dla nas takim zespołem trochę z kosmosu, bo oni grali sto razy lepiej niż wszyscy. Pamiętam, że chodziliśmy na koncerty Republiki i w żartach, chociaż nie do końca, pytaliśmy siebie: „Gdzie oni, kurwa, mają schowany ten magnetofon?” (śmiech). Bo tak to było perfekcyjnie grane. My mogliśmy pomarzyć o takiej doskonałości wykonywania koncertów. Oczywiście także ważne były Bikini, Rejestracja, Fragmenty Nietoperza, Nowo Mowa. Później Kobranocka, której admiratorem specjalnie nie jestem, ale generalnie to się przepoczwarzyło z towarzystwa moich kolegów, więc z grzeczności wspominam o nich (śmiech). Ogromna grupa kapel, która swoje korzenie miała w Od Nowie. Stąd ruszała w Polskę i stąd tworzyła się, zresztą całkiem słuszna, legenda Torunia jako centrum tej szeroko pojętej muzyki nowofalowej, tworzącej zupełnie nową scenę w Polsce.

Największy sukces spośród tych kapel odniosła Republika, która szybko trafiła do rockowego mainstreamu. W jaki sposób, jako undergroundowcy, odnosiliście się do zespołu Grzegorza Ciechowskiego?

Republika była zespołem, który generalnie jako pierwszy z tej naszej szeroko pojętej załogi zaistniał na forum radia publicznego czy na oficjalnej scenie. Ale oni byli nasi! Grzesiek był nieco wyniosły i kontakty z nim czasem bywały utrudnione, ale oni wyrastali z tych samych korzeni. Było to coś zupełnie innego niż przez nas naówczas znienawidzone Perfecty, Lombardy i Lady Panki różne (śmiech).

Z kart Kult. Biała księga Wiesława Weissa można dowiedzieć się, że swego czasu byliście jednak z Republiką w poważnym konflikcie.

Wiesz, myśmy się generalnie dosyć rzadko spotykali, a jak się już spotkaliśmy, to dym był. Ale to odsyłam do Białej księgi właśnie. Bardzo żałuję, że z Grzegorzem Ciechowskim nie miałem okazji jakoś bliżej kooperować, bo wiem, że on mnie cenił, jak i ja jego także ceniłem. A jednak jak przychodziło co do czego, to zawsze się tworzyła zadyma (śmiech).

Wiemy już, że do Torunia w latach 80. przyjeżdżało się posłuchać dobrej muzyki. Ale z pańskiej autobiografii wynika, że przyjeżdżało się też podrywać fajne dziewczyny – prawie cały Kult miał w pewnym momencie sympatie w Toruniu…

Niee tam, podrywać dziewczyny. Ja nie byłem w ogóle podrywaczem i do dzisiaj w kontaktach z płcią przeciwną odczuwam dużą dozę zawstydzenia. To mnie poderwała dziewczyna z Torunia i okazało się, że zaowocowało to największą miłością naszego życia, jesteśmy razem do dzisiaj. Ale rzeczywiście, Kult tam w ówczesnym składzie jeździł. Ja jeździłem do Ani i miałem sprawę zamkniętą (śmiech). Ale było tam wiele interesujących niewiast, do których koledzy udawali się w podróże ekspresem „Kujawiak” bądź pociągiem pospiesznym „Kopernik”. Można powiedzieć, że Warszawa i Toruń były to miasta partnerskie.

Jako wysłannik portalu SpodKopca.pl nie mogę nie zapytać o epizod związany z Kopcem właśnie, jak w Toruniu mówi się na pomnik Mikołaja Kopernika na starówce. To właśnie tam poznał pan swoją przyszłą żonę, Annę Kamińską.

Pamiętam, że przyjechałem wtedy do Szymona Matusiaka. To była taka efemeryczna postać w Toruniu, pierwszy człowiek z tego miasta, którego poznałem. Gość o image’u Klausa Kinskiego z filmu Nosferatu, niezwykle kompetentny, jeśli chodzi o awangardową muzykę z kręgu nowej fali – Red Crayola, Pere Ubu, Chrome i tak dalej – i ja się z nim zakolegowałem. Przyjechałem kiedyś do niego, staliśmy sobie pod Kopcem i przyszły dwie panienki, w takich koszulkach, jakie ruscy marynarze mają. I takie były trochę nie z tej ziemi… Do samego momentu zakochania daleko, daleko było, ale Ania mi w pamięci została. Ona tego nie pamięta. W tym samym miejscu byli ze mną Jeżyk, nasz basista (Ireneusz Wereński – przyp. mk) i Robert Walczak, mój były kolega. No i tak zazdrościłem im, że przyjeżdżają do takich panienek nie z tej ziemi. A okazało się, że minęło parę lat, a my z Anią spiknęliśmy się na dobre. Innym magicznym miejscem w Toruniu była pizzeria, taka na rogu, gdzie po raz pierwszy w Toruniu sprzedawano pizzę, do tego był barszcz (Kazikowi chodzi z pewnością o „Piccolo” na ul. Prostej – przyp. mk). Tak, pod pomnikiem Kopernika spotkałem Anię po raz pierwszy, po raz drugi na dworcu, a potem zostaliśmy razem.

Czy pamięta pan jeszcze inne magiczne miejsca w Toruniu?

Teraz zatrzymaliśmy się w Hotelu Mercure (przy ul. Kraszewskiego – przyp. mk), dawniej się on nazywał Helios, a obok są akademiki. I w tych akademikach się dowiedziałem, że Ania jest w ciąży, co znaczyło, że będziemy się musieli ożenić. Historie dotyczące aborcji w ogóle nie wchodziły w grę, jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem i uważam, że to po prostu morderstwo. Więc konsekwencje trzeba było ponieść… A dlaczego znalazłem się wtedy w akademiku? Otóż dlatego, że ja miałem w Toruniu praktyki studenckie. W 1984 roku, jako Instytut Filozofii i Socjologii (Uniwersytetu Warszawskiego – przyp. mk) uczestniczyliśmy w ogromnym badaniu ogólnoeuropejskim, które prowadził francuski socjolog Alain Touraine. Chodziło o przemiany świadomości społecznej wobec załamań systemowych. Polska się bardzo do tego nadawała, bo po 1980 roku wynikła Solidarność, był szesnastomiesięczny karnawał, a potem stan wojenny – i można było zbadać, jak się ludzie w tym wszystkim zachowują. Badanie dotyczyło uczniów klas maturalnych oraz ich rodziców. Chodziłem więc z ankietami, a miałem o tyle dobrze, że byli to ludzie o rok, dwa młodsi ode mnie, więc osoby do badania brałem w dużej mierze z załogi toruńskiej. Niestety, muszę powiedzieć, że zrobiłem straszną rzecz, za którą powinienem być relegowany ze studiów. Oszukałem przy losowaniu respondentów i powybierałem takich, których znałem i którzy blisko mieszkali. Inni jeździli na Rubinkowo, czy gdzieś, a ja tylko w centrum działałem. Była to mordercza robota. I właśnie w trakcie tych ankiet dowiedziałem się, że Ania jest w ciąży. Pamiętać trzeba, że byliśmy gówniarzami po dwadzieścia lat. Zaczęły się pertraktacje, jak ma wyglądać wesele i tak dalej. Teściowa szybko mi załatwiła u znajomego lekarza zwolnienie, więc ankiety jakoś zaliczyłem (śmiech).

Ale jeszcze przez jakiś czas po ślubie pani Ania musiała mieszkać w domu rodziców przy ulicy Poznańskiej…

Ania musiała niemalże do ostatniego dnia przed porodem pracować w toruńskiej szkole, by dostać urlop macierzyński. Po ślubie jeszcze pół roku mieszkaliśmy więc osobno. Gdzieś tak w końcówce kwietnia 1985 roku przywiozłem ją stąd do Warszawy. Pamiętam dokładnie ten moment, bo wtedy byłem tutaj jedyny raz na występie Teatru Ósmego Dnia. Miałem kolegę, który miał mercedesa. Wtedy to była unikatowa historia, choć ten mercedes to pewnie gruchot był (śmiech). Przyjechaliśmy tym mercedesem, poszliśmy na spektakl, nie pamiętam tytułu, ale dotyczył Osipa Mandelsztama (Wzlot – przyp. mk). Następnego dnia pojechaliśmy do Warszawy, a Ania za chwilę urodziła i już tu nie wróciła na dłużej. Zabrałem wam ładną obywatelkę miasta (śmiech).

Można powiedzieć, że Toruniowi fani Kultu zawdzięczają dwa największe przeboje tego zespołu. Do Ani i Polska powstały przecież z inspiracji podróżami kolejowymi do naszego miasta…

Gdyby Ania pochodziła z innego miasta, to by było o innym mieście. Do Ani to jest bardzo osobista, miłosna piosenka i tylko mówi o tym, że z różnych miast jesteśmy. Ale Polska jest taką konkretną opowieścią. Ja tu przyjeżdżałem pociągiem „Kopernik” rano, siedziałem cały dzień, ale rodzice Ani nie dopuszczali takiej możliwości, że ja miałbym u nich przenocować. Wieczorem szedłem więc na ostatnie możliwe połączenie, był to pociąg relacji Zakopane-Olsztyn. Przesiadka była w Kutnie i tam czekałem na pierwsze połączenie, które nadchodziło z Poznania. Zjadłem więc na dworcu w Kutnie zęby. Poczekalnia była rzeczywiście ohydna, faktycznie pękały oczy. To śmieszne, ale piosenka, która generalnie dotyczy ogólnosystemowego spojrzenia na Polskę, wyszła od bardzo konkretnych podróży, które odbywałem z Torunia do Warszawy.

Zawsze miałem teorię, że gdyby nie pewien incydent, który miał miejsce w Toruniu, historia Kultu mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Domyśla się pan, do czego piję?
Hmm… Nie wiem, co masz na myśli.

Ibanez…

Tak, Ibanez, oczywiście! W 1984 roku w Toruniu ukradziono Piotrowi Wietesce, ówczesnemu basiście Kultu, a obecnie mojemu menedżerowi gitarę basową tej właśnie firmy. Myśmy w Toruniu jedyny raz w życiu wystartowali w konkursie…

I wygraliście.

Oczywiście (śmiech). Potem był konkurs laureatów, jakieś pół roku później. I wtedy Wietesce skradziono gitarę. Była pożyczona, a nie mieliśmy środków, by ją spłacić. Dzięki temu zgodziliśmy się na propozycję Marka Proniewicza z Tonpressu, by wziąć udział w nagraniu składanki pod tytułem Jeszcze młodsza generacja. Do tego momentu uważaliśmy, że wejście do studia to kolaboracja z szeroko pojętym systemem i nie ma takiej opcji w ogóle. Ale potrzeba przycisnęła i nagraliśmy Piosenkę młodych wioślarzy. Dzięki, nie bez kozery powiem, wspaniałej postawie Krzysztofa Szewczyka z programu Wideoteka zrobiliśmy teledysk. I od tej pory zaczęliśmy jeździć do Radomia, Bydgoszczy, Szczecina. Zaczęliśmy być bardziej aktywni, jeśli chodzi o sferę koncertową, niźli tyko Toruń i Warszawa. Także na pewno nie bylibyśmy w tym miejscu, gdyby nie tamten epizod.

Myśli pan, że mogło się tak wydarzyć, iż nigdy nie porzucilibyście punkowej postawy i na zawsze zostali undergroundową legendą bez nagrań?

Nagrywalibyśmy, ale pewnie dużo później. Tonpress w siermiężnych, komunistycznych warunkach jednak starał się coś ciekawego robić – były single Dezertera, Śmierci Klinicznej, longplay Brygady Kryzys. My jednak przez długi czas odrzucaliśmy propozycje nagrań, mieliśmy z raz czy dwa oferty nagrania singla. Ale dla nas to była komercja, uważaliśmy, że oni nie są godni, byśmy na taką propozycję przystali (śmiech). Ale gdy przyszła potrzeba, zrobiliśmy nagranie, a praca w studiu mi się na tyle spodobała, że nie miałem potem obiekcji, by do studia wchodzić. I tak się powolutku zaczęło…

Czy można więc zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie Toruń, nie byłby pan w takim punkcie życia, w którym jest teraz? Lider kultowej grupy rockowej, a prywatnie kochający mąż, ojciec i dziadek.

Hmm… Wiesz, przypominam sobie pierwszą moją wizytę w Toruniu, byłem tutaj z moim przyjacielem, Marcinem Sykutem na turnieju tenisowym. Marcin był tenisistą i grał w jakichś zawodach juniorów. Z perspektywy czasu to było takie preludium do wszystkiego tego, co się stało później. Zatem turniej tenisowy w Toruniu, w trzeciej klasie liceum rozpoczął całą tę drogę. I dzięki temu w takiej, a nie innej sytuacji dzisiaj gadamy ze sobą.

[fot. Paula Gałązka]