Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/server396623/ftp/migracja/s10.zenbox.pl/domains/spodkopca.pl/public_html/index.php:1) in /home/server396623/ftp/migracja/s10.zenbox.pl/domains/spodkopca.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-user-avatar/src/lib/wp_session/class-wp-session.php on line 139

Warning: Cannot modify header information - headers already sent by (output started at /home/server396623/ftp/migracja/s10.zenbox.pl/domains/spodkopca.pl/public_html/index.php:1) in /home/server396623/ftp/migracja/s10.zenbox.pl/domains/spodkopca.pl/public_html/wp-includes/feed-rss2.php on line 8
zosia mikucka – SpodKopca.pl https://spodkopca.pl Sun, 29 May 2016 19:56:44 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.8.9 Soniamiki: Zosia w krainie Felliniego https://spodkopca.pl/soniamiki-zosia-krainie-felliniego/ https://spodkopca.pl/soniamiki-zosia-krainie-felliniego/#respond Sun, 29 May 2016 19:54:55 +0000 https://spodkopca.pl/?p=25102

Soniamiki, czyli Zosia Mikucka to objawienie na scenie alternatywnego popu. Niedawno zachwyciła słuchaczy albumem Federico, inspirowanym twórczością legendarnego włoskiego reżysera Federico Felliniego. O swoich filmowych inspiracjach, opowiadaniu bajek na koncertach i rozmawialiśmy z Soniamiki przed jej koncertem w toruńskim klubie Dwa Światy.

Gdybyś miała taką możliwość, w jakim filmie Federico Felliniego chciałabyś zagrać?
Albo w Osiem i pół, albo jakąś epizodyczną rolę w La Stradzie. Te role byłyby chyba najbezpieczniejsze, bo wszystkie pozostałe filmy Felliniego mogłyby mnie „narazić” na jakąś bardzo dziwną rolę (śmiech).

Czym zasłużył się u Ciebie włoski reżyser, że uczyniłaś go patronem płyty?
Chyba tym, że bardzo dawno temu mocno pokochałam jego twórczość i to nie zgasło. Zdarza się, że zachwycam się jakimś artystą przez jakiś czas, ale to uczucie po latach słabnie. W przypadku Felliniego jest przeciwnie, od wielu już lat jest moją ogromną inspiracją. Jego filmy są bardzo autorskie, wyraźnie tam widać piętno jego osobowości. A przy tym są zupełnie niepowtarzalne, każdy jest inny. Inspirują mnie zresztą nie tylko filmy Felliniego – także to, jak postrzegał życie, cała jego osobowość twórcza.

Fellini to reżyser kojarzony z pewną specyficzną estetyką. Czy dla ciebie jako artystki wizualnej ten aspekt jego twórczości również ma znaczenie?
Ogromne! Uwielbiam jego scenografie, które naśladują rzeczywistość. W jego filmach są sztuczne morza, pustynie, zwierzęta – można przedstawić je pomocą prawdziwych, ale Fellini wolał tworzyć całą rzeczywistość. Tworzył światy, które można narysować.

Teksty utworów na płycie Federico jednak nie odwołują się bezpośrednio do filmów Włocha. W jaki sposób zainspirował on płytę?
To nie jest tak, że płyta jest dla Felliniego albo o Fellinim. Piosenki ani muzyka nie są o nim. Po prostu umieściłam album w krainie Felliniego.

Na płycie znalazł się jednak utwór Złote życie. Chyba każdy fan włoskiego reżysera od razu skojarzy sobie ten tytuł ze Słodkim życiem, jednym z największych jego filmowych arcydzieł.
Jesteś drugim dziennikarzem, który zwrócił na to uwagę i mnie to bawi, bo zupełnie o tym nie myślałam nadając taki tytuł. To czysty przypadek. Pierwotny tytuł był Golden Years, to bardziej odnosiło się do piosenki Davida Bowiego. Zmieniłam go, by nie brzmiał tak samo jak u Bowiego, a polski tytuł wyszedł jak La Dolce Vita. Zrobiło się ciekawe kółko.

W „fellinowskiej” konwencji utrzymany jest też niezwykły teledysk do Fantazi, pełen surrealistycznych obrazów.
Wymyśliłam taki teledysk, który miał kojarzyć się ze światem baśni – Akademia Pana Kleksa, Niekończąca się opowieść, Alicja w krainie czarów. Miałam ogromną frajdę z pracy nad klipem, bo dużo rekwizytów zrobiłam sama. Wymyśliłam teledysk sama, ale pracowało przy nim wiele osób. Rekwizyty przygotowała Sophie Kula, zdjęcia robił Yori Fabian. W roli statystów wystąpili moi przyjaciele. Tworzenie tego klipu to był magiczny moment.

Wspominasz o Kleksie i Alicji. Inspirują cię baśnie?
Nie chciałam, by to się kręciło tylko wokół baśni dziecięcych, ale to dobry punkt wyjścia. Kiedyś pisałam opowiadania, które opowiadałam na koncertach, między innymi o Midenie i Laurze poszukujących skarbu. Płyta też się wokół tej historii obraca, bo lizak z diamentem, który pojawia się w teledysku występuje też w opowiadaniach. Ostatnia piosenka na płycie, M&L to opowiada właśnie o Midenie i Laurze. Świat bajek, także tych dla dorosłych, którzy mają w sobie coś z dziecka jest dla mnie wielką inspiracją. Kraina bajek to kraina tej płyty.

Skąd pomysł, by opowiadać bajki na koncertach?
Tak sobie po prostu wymyśliłam. Pewnego dnia przyszło do mnie, że chcę zacząć opowiadać te historie. Bo wokół moich piosenek snuje się baśń, właściwie niekończąca, bo wciąż powstają nowe odcinki.

Może kiedyś wydasz swoje opowiadania w formie książki?
Nie miałabym na tyle odwagi, by wydać książkę, bo nie mam poczucia, że to jest na tyle doskonałe literacko, by pojawiło się w tej formie. Nie czuję się pisarzem, ale na pewno byłoby to miłe, by mieć własną książkę.

Niewielu polskich muzyków jest tak wszechstronna jak ty – komponujesz muzykę, jesteś artystką wizualną, sama reżyserujesz teledyski, piszesz opowiadania. Która dziedzina twrórczości jest tobie najbliższa?
Różne środowiska tworzenia mi są potrzebne, bo z jednego czerpię energię do tworzenia do drugiego. Gdy robię rzeczy wizualne, to muszę się wesprzeć tworzeniem dźwięku i odwrotnie. Minus jest taki, że nie mogę w stu procentach oddać się jednej rzeczy, ale tak to u mnie już jest.

Wciąż promujesz album z krainy baśni Felliniegoale czy wiesz już, co słuchacze będą mogli znaleźć na kolejnej płycie?
Muzykę (śmiech). Następna płyta na pewno będzie z muzyką, to mój plan na czwartą płytę.

[fot. materiały prasowe]

]]>
https://spodkopca.pl/soniamiki-zosia-krainie-felliniego/feed/ 0
Soniamiki: Po rusztowaniu do Utopii https://spodkopca.pl/soniamiki-po-rusztowaniu-do-utopii-3/ https://spodkopca.pl/soniamiki-po-rusztowaniu-do-utopii-3/#respond Tue, 26 Nov 2013 18:49:06 +0000 https://spodkopca.pl/?p=747 Wywiad: Soniamiki

Soniamiki – Zosia Mikucka, piosenkarka, songwriterka, graficzka, obecnie mieszkająca w Łodzi. Ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu, specjalność – film animowany. Autorka dwóch płyt: „7 pm” i „SNMK”. Jej muzyczna droga wiodła od Niemiec, gdzie nagrała swój debiutancki album, przez Polskę, gdzie po paru latach udało się jej znaleźć wydawcę „SNMK” aż do Teksasu, gdzie zagrała na kameralnym, ale klimatycznym Utopia Fest. Grała na Open’er 2010, ostatnio zaśpiewała w radiowej Czwórce.

„SNMK” można określić jako obrazek codzienności przesiąknięty tęsknotą za wyciśniętymi jak z cytryny chwilami. 

Nam opowiada m. in. o swojej utopii, Lauryn Hill i soulu odbijającym się od kamiennych ścian.

Zaczniemy standardowo. Kiedy powstała Twoja pierwsza piosenka?

– Byłam wtedy bardzo mała. Znalazłam ostatnio kartkę z tą piosenką. To był utwór o podróżniku poruszającym się jakimś wozem, coś dziwnego. Były tam też jakieś akordy do gitary, na pewno znalazł się tam a-mol. Taka była moja pierwsza, mglista z dzisiejszej perspektywy, piosenka. A pierwszym momentem kiedy poczułam w ogóle muzykę to było usłyszenie „Chain of Fools” w wykonaniu Arethy Franklin. Byłam bardzo mała, wygłupiałyśmy się w tamtej chwili w domu z siostrą i słuchaliśmy jakichś kaset rodziców. Kiedy usłyszałam tę piosenkę od razu się zatrzymałam. Pierwszy raz w życiu usłyszałam taką muzykę. Poruszyła mnie strasznie, do teraz soul to coś najbliższego mojemu sercu.

Najbliższa?

– Mam tę muzykę w głębi serca, bo wielokrotnie się spotykam z tym, że to ona mnie najbardziej rozczula.

Nie chciałabyś stworzyć czegoś w tym właśnie kierunku?

– Chciałabym, moje nowe piosenki są skomponowane na gitarę akustyczną. Po angielsku można je dużo lepiej wokalizowo rozwinąć i podążyć w kierunku soulu. Są one, zrobione zaraz po przyjeździe z Teksasu, mocno w tym stylu. Możliwe, że stało się to także dzięki takiemu wypadowi podczas pobytu w Teksasie na Krause Springs. Jest tam taki naturalny basen źródlany, gdzie zabrali nas przyjaciele. To miejsce zamknięte, na które normalnie wchodzisz kupując bilet. Jest tam bardzo mało ludzi w tygodniu. Kamieniste wybrzeże, naturalny wodospad, basen, w którym pływają żółwie, przefantastyczna, mroźna woda.

Byliśmy tam we czwórkę i tak w połowie naszego pobytu tam cztery zupełnie nam nieznane osoby złamały wszystkie przepisy. Nie można tam palić papierosów, ani słuchać głośnej muzyki, a oni zaczęli to wszystko robić. To było tak pasujące do tego miejsca, ten dym papierosów, upał i muzyka soul, którą puścili, odbijająca się od kamiennej ściany. Leżałam wtedy na materacu i myślałam, że jestem w jakimś raju. To jest coś, czego nie da się opisać. Nawet te powstałe później piosenki nie są w stanie oddać tego jak wyjątkowy był to moment. Wszystko to było tak strasznie inspirujące i bliskie duszy, tak jak właśnie soul.

Możliwe, że w takiej atmosferze będzie płyta?

– Nie wiem jak to się dalej potoczy. Nigdy nie planuję takich rzeczy. Musi to wynikać z intuicji i emocji, żeby mogło być prawdziwe. Inaczej jest to trochę wyrachowane i wyliczone.

Jak wygląda moment tworzenia piosenek, kiedy zasiadasz do ich pisania, komponowania?

– Bardzo często piosenki przychodzą do mnie np. w samochodzie. Pojawia się w głowie jakaś melodia i nagrywam ją szybko na telefon. Dzisiaj przykładowo stoję na czerwonym świetle, włączam dyktafon, ruszam, telefon dalej leży na fotelu, a ja śpiewam. Wyłączam jak już dojeżdżam do domu i potem robię z tym coś dalej. Dużo piosenek na „SNMK” przyszło do mnie razem z gitarą basową. To Tokay z roku 1985, bardzo stara gitara. Ona ma coś takiego w sobie, że kiedy ją chwyciłam, to zaczęły do mnie przychodzić riffy i melodie. Tokay to dzieło japońskiej firmy, która kiedyś produkowała Jazz Bassy i różne kopie amerykańskich gitar. Znalazł mi ją gdzieś Łukasz [Lach z L.Stadt] i podsunął pomysł, żeby tę właśnie gitarę kupić. Jestem teraz z niej bardzo zadowolona, bo właśnie dzięki niej przyszła cała płyta.


Taka trochę siła sprawcza.

– Możliwe. Wcześniej miałam taki zamysł, żeby kontynuować prostotę piosenek z pierwszej płyty. Bazowałam na „Move Your Eyes” z debiutu i chciałam, żeby druga płyta była w podobnym klimacie. Chciałam, by to były piosenki, które wystarczy zagrać z basem. Do tego doszły rytmy, harmonie i syntezatory, które pojawiają się często w refrenach.

Z tą gitarą basową wiążą się jakieś emocje czy wyobrażenia?

– Nie, to już nie z samą gitarą. Z nią tylko przyszły do mnie te piosenki. One są, tak jak często opowiadam, małymi filmami krótkometrażowymi. To nie jest tak, że one są o mnie, co wielu ludzi mi często mówi. Bardzo inspiruje mnie życie, które dookoła siebie oglądam, ludzie, którzy zapadają mi w pamięć. W nich spotykam taki rodzaj energii, który mnie inspiruje, żeby napisać piosenkę. Później pojawia się ona w moich piosenkach i dlatego  ludzie często podchodząc do mnie mówią: to jest piosenka o mnie. To jest najfajniejsze, bo bardzo lubię kiedy mogę się zanurzyć w piosenkę po swojemu. Wtedy czuję, że to mój świat. A propos Lauryn Hill, to dziś jadąc do Torunia, w Brodnicy miałam taki „emocjonalny spadek”.  Byłam tam bardzo dawno temu jako 15-latka na warsztatach bluesowych i jakoś tak naszło mnie na wspomnienia. Potrzebowałam w tamtym momencie jakiejś fajnej muzyki i na stacji benzynowej kupiłam sobie płytę właśnie Lauryn Hill.

Takie rzeczy można kupić na stacji benzynowej?

– No właśnie można. Były 4 płyty: Rynkowski, Lauryn Hill, Steczkowska i coś jeszcze, ale wybrałam Lauryn.

Czego na pewno nie chciałabyś powiedzieć płytą „SNMK”?

– Na pewno nie chciałam, żeby to była płyta tylko o miłości. Wielu osobom wydaje się, że jest to płyta o miłości, że każda piosenka taka jest. Otóż tak nie jest. Mimo że to najważniejsze i najbardziej potrzebne uczucie w życiu, to nie jest to płyta tylko o miłości. Trzeba szukać trochę głębiej. Po drugie, to moim zdaniem nie jest to tylko elektro pop. To jest po prostu coś innego.

Wracając jeszcze do Teksasu, trafiłaś tam do swojej Utopii, jak powiedziałaś w trakcie koncertu.

– To nie jest wielki festiwal jak SXSW. Utopia jest około 200 mil od Austin i około 150 mil od San Antonio. To miejscowość bardzo oddalona od jakichkolwiek miast. Przyjeżdża tam bardzo dużo ludzi z Austin, bo tam wszyscy są muzykami. Także z San Antonio i z różnych innych miast. Przyjeżdżają na 3 dni, niektórzy przyjeżdżają RV (dop. red. – samochód z łóżkiem, łazienką itp.)  i śpią w nich. Niektórzy mają jakieś namioty, rozbijają je i przez 3 dni oddają się takiemu utopijnemu odlotowi. Pierwsze moje dni w Teksasie spędziłam na naprawdę bajkowym, kosmicznym, wielkim ranczo państwa Willerów, gdzie byliśmy zakwaterowani. Mają oni dzieci, które też mają zespół – Willer’s Brothers. To były 3 dni naprawdę pięknych rozmów, siedzenia do 3 w nocy przy ognisku, oglądania biegających antylop. To są rzeczy jak z jakichś marzeń i snów. Coś, co zmienia i rozszerza jeszcze bardziej wyobraźnię twórczą. Piękna przygoda i wymarzona podróż.

Mogę przy okazji podziękować Instytutowi Adama Mickiewicza, który nas wsparł finansowo. Zrobiły to także firmy Ms Gugu & Miss Go, robiąca zresztą wielką furorę w Stanach, oraz  Tomasz Elzanowski z Informermed z Poznania. Te 3 organizmy pomogły nam spełnić marzenie, żeby zagrać na Utopia Fest. Utopia w odróżnieniu od SXSW jest bardzo kameralna i przez to bardzo mi się podoba. Natomiast ten drugi festiwal coraz bardziej zmienia się teraz w taki bardzo branżowy, tłoczny i komercyjny festiwal.

Na Utopii było mniej zespołów i jak już ktoś był na tym festiwalu, a ty grałeś na scenie, to ci ludzie po prostu pamiętali ciebie, bo potem przez cały dzień ktoś podchodził do mnie i mówił, że strasznie mu się podobało. Fajne jest też to, że ten festiwal sama sobie znalazłam. Wysłałam jakąś piosenkę do Travisa, pomysłodawcy, założyciela i organizatora festiwalu. Bardzo młody chłopak, a z tak wielką wyobraźnią i pasją do robienia takich rzeczy. On kilka dni później odpisał, że to co mu przesłałam jest super i chciałby mnie na festiwalu. To jest więc taka moja zupełnie samodzielna przygoda nie mająca nic wspólnego z tym, że mnie ktoś zaprosił po znajomości. Tym bardziej, że tam nie grają w ogóle polskie zespoły, ani nawet prawdopodobnie europejskie. To typowo amerykański festiwal.

Taki trochę lokalny?

– Lokalny, ale grają bardzo różne amerykańskie zespoły, nie tylko z Teksasu. Dużo jest muzyki country, folku, ale są też zespoły, dla mnie bardzo odlotowe, takie jak Holiday Mountain. To jest zespół, który wydaje mi się, że strasznie fajnie spisałby się na Offie, Openerze i w ogóle na wszystkich festiwalach. Tworzą go 3 osoby, które robią taki puls,  tak świetny elektro pop, gdzieś także podszyty soulem, ale przy tym naprawdę bardzo żywiołowy. Poza tym świetna sekcja rytmiczna. Genialny zespół, jestem nim zachwycona.

OK, sprawdzę sobie.

– Koniecznie, ale np. jak sprawdzałam na YT, to oni są dużo fajniejsi na żywo, są zupełnie innym zespołem. Na filmikach nie zachwycili mnie tak jak to zrobili na żywo.

A jak było w Czwórce?

– Super, ale ja się zawsze trochę stresuję, gdy gram na żywo, bo to jest jednak antena. Stresująca, ale ekstra sprawa. Musisz po prostu zrobić dobrą rzecz, tak samo jak na każdym koncercie, ale to troszkę inne wyzwanie. Chciałabym jak najczęściej brać udział w takich rzeczach.

Konin, Poznań, Łódź, Toruń. Twój album jest mocno przepojony takim przeżywaniem chwili. Z jakimi kojarzą Ci się te miasta?

– Z Toruniem jestem związana tym, że mieszka tu moja przyjaciółka i tym, że gram tutaj. Urodziłam się w Zielonej Górze, w Koninie mieszkałam do 15 roku życia. Potem w Poznaniu aż do końca studiów a teraz mieszkam w Łodzi. Konin to cała moja rodzina od strony mamy. W Zielonej Górze z kolei mieszka rodzina mojego taty. Najbliższe wspomnienia – Zielona Góra, śpiewanie na rusztowaniu przy kawiarni Marcepan z moim tatą kiedy go ostatnio odwiedziliśmy. Konin kojarzy mi się bardzo rodzinnie. Konkretnie z domem, który zbudował mój pradziadek. Tam zawsze spotykamy się całą rodziną, na podwórku są hamaki i zawsze panuje tam taka niesamowita sielanka. Łódź – miłość, bo to zawsze było miasto, w którym mieszkała moja ukochana osoba i kojarzyło mi się ono właśnie z byciem zakochaną. A Poznań – przyjaciele, których poznałam w liceum i na studiach.

Jaka była najbardziej pokręcona rzecz, którą zrobiłaś graficznie?

– Strasznie trudne pytanie, ale chyba wiem. Chyba na trzecim roku przyszłam na sesję zaliczeniową z zajęć z rysunku. Powiedziałam do pana profesora, że nie mam rysunków robionych pieczołowicie i z zaangażowaniem podczas zajęć i mam problem. Mój profesor od rysunku był osobą bardzo szanującą twórczą pasję i zapytał mnie od razu dlaczego tak się stało, na co ja odpowiedziałam, że piosenki i muzyka tak mnie wciągnęły, że oddałam się temu całkowicie. O rysowaniu po prostu zapomniałam. Miałam wtedy sesję poprawkową, do której robiłam obrazy bardzo związane z muzyką, z rytmem. To była wideoinstalacja, którą przygotowywałam chyba przez 2 miesiące. Polegała ona właśnie na zobrazowaniu muzyki podczas rysowania rytmu na żywo. To był widok nagrywany przez moją przyjaciółkę i zostało zarejestrowane jak powstały te obrazy graficzne. To była taka najbardziej szalona rzecz, którą sobie na świeżo przypominam.

Wideo puszczane na koncertach jest jakoś z tym związane.

– Tak, to co się wyświetla na koncertach to ja rysująca taki notes związany z historiami, które opowiadam a to wszystko jest robione na żywo. Opowiadam historię także za pomocą rysunków.

Ten notes jest nadal u Ciebie?

– Tak, leży u mnie w domu, w Łodzi.

Na koniec, proszę dokończ zdanie. Spod Kopca poszłabym…

– Do słońca!

 

Fanpage artystki: https://www.facebook.com/SONIAMIKImusic?fref=ts

 

[Fot: Angelika Plich]

]]>
https://spodkopca.pl/soniamiki-po-rusztowaniu-do-utopii-3/feed/ 0