Sala prelekcyjna pękająca w szwach, ludzie zgromadzeni na korytarzu i niemal nieustające salwy śmiechu. Niewiele osób potrafi wywołać tak powszechną sympatię, zwłaszcza, gdy publicznie przyznało się, że pisuje dla pieniędzy. Andrzej Pilipiuk jednak niezmiennie od lat gromadzi tłumy na prelekcjach i tworzy alternatywne wersje naszej rzeczywistości, które z dozą prawdopodobieństwa mogłyby się spełnić.

Trochę sztampowe pytanie na rozgrzewkę. Jako autor przeszło 57 pozycji w swoim dorobku twórczym, bardziej lubisz tworzyć powieści, czy opowiadania?
W zasadzie nie ma takiego rozróżnienia. Są różne pomysły, różne ciągłości fabularne. Są takie, z których się wykroi opowiadanko od 8 do 10 stron, są pomysły, z których zrobi się opowiadanie na 70, a są takie, które pięknie rozkwitną w całą powieść. Więc tutaj, u mnie, zależy to od pomysłu. Wolę pisać powieści bo wtedy mogę wysnuć jedną nić fabularną, a w przypadku opowiadań do zbioru trzeba wymyślić 5 do 6 oryginalnych pomysłów i to już jest cięższa robota… (wzdycha)

Podczas tegorocznego Pyrkonu powiedziałeś, że nie pisujesz fantasy…
Nie pisuję fantasy, natomiast wszystko co pisuję to fantastyka. Znaczy, nie kręcą mnie wiedźmini, krasnoludy, elfy i tym podobne, tylko taka bardziej twarda fantastyka. Fantastyka bliskiego zasięgu powiedziałbym. Czyli to co nas otacza wzbogacone pewnymi elementami fantastyki. Chociaż zdarza mi się pisać taką twardą fantastykę, na przykład historie alternatywne, fabuły osadzone w alternatywnych światach, podróże w czasie. Nie pisałem jeszcze space opery. Jakoś się zbieram, zbieram i jeszcze nie zebrałem…

copernicon-27

Właśnie, alternatywne światy. Pojawiają się dość często w twojej twórczości. Co w nich jest dla ciebie tak pociągającego?
Przede wszystkim te opowiadania, które pisze, są świetną okazją do zrobienia sobie jaj z historii. Mam na przykład świat, gdzie Rosja wygrała I Wojnę Światową, gdzie Hitler i Göring są menelami, mieszkają w przytułku prowadzonym przez żydowską mafię i zalegają z czynszem. Czy na przykład świat „Atomowej ruletki”, gdzie z kolei Polska wygrała II Wojnę Światową i jest potężnym mocarstwem – wklepała absolutnie wszystkim i w tym momencie trzyma w zasadzie cały świat żelazną ręką grożąc, że zrzuci atomówę. Także to jest fajne bo pozwala odreagować trochę nasze narodowe kompleksy i przede wszystkim – to się dobrze czyta.

Nasze kompleksy i wady. Bazując na nich stworzyłeś chyba jedną z najbardziej barwnych i rozpoznawalnych postaci współczesnej, polskiej fantastyki – Jakuba Wędrowycza. Czy istniał jakiś pierwowzór tej postaci?
Hm… (śmiech) nie, nie. Niektóre cechy mieli różni kumple mojego dziadka, ale to bardzo wybiórczo potraktowałem materiał. Przede wszystkim Jakuba zbudowałem według takiego schematu – to jest człowiek, który ma wszelkie możliwe polskie wady: ciemnota, zabobon, alkoholizm, kłusownictwo, agresja – bezmyślna agresja właściwie, mściwość, irracjonalna wręcz. Na przykład tępi sąsiadów tylko dlatego, że dziadek kazał tłuc ród Bartaków. I napisałem to odbijając tę naszą rzeczywistość w krzywym lustrze satyry. Tak, że wszystkie jego złe cechy w starciu z różnymi paskudnymi mocami okazują się nagle wspaniałymi zaletami! Zazwyczaj wygrywa właśnie dlatego, że jest takim agresywnym burakiem, który się nie przejmuje tylko rżnie, wysadza, podpala (śmiech).

copernicon-17a

Miałam okazję uczestniczyć w kilku konwentach, gdzie byłeś prelegentem. Odniosłam wrażenie, że ludzie idąc na spotkanie z tobą oczekują, że usłyszą coś o alkoholu.
(śmiech) Znaczy owszem, ja owszem prowadziłem takie prelekcje o historii alkoholu. Ale nie jest to jakby mój ulubiony temat. Prowadziłem również prelekcje o sztuce Stanisława Szukalskiego, prowadziłem prelekcje historyczne na temat rewolucjonistach rosyjskich i ich rozmaitych, nieudanych próbach zgładzenia  cara. Prowadziłem prelekcje o zapomnianych polskich wynalazcach Rychnowskim, Szczepaniku. Także tutaj można powiedzieć, że jest może takie wywołane tym Wędrowyczem wrażenie, że jak przyjdzie Pilipiuk to będzie mówił o alkoholu. Ale ja naprawdę potrafię mówić ciekawie o różnych rzeczach.

W swoim ostatnim cyklu „Oko Jelenia” wrzuciłeś bohaterów w wir historii. Przerzucałeś ich w czasie pomiędzy najróżniejszymi wiekami. Czy twoim zdaniem przeciętny, współczesny zjadacz chleba miałby szanse przeżycia na przykład w XVII wieku?
No nie za bardzo. Znaczy w czasach powstania styczniowego może by sobie taka osoba poradziła. Natomiast w epokach wcześniejszych nijak. Ja te czasy pokazałem mocno ugładzone jednak. To były czasy okrutne, ponure, siermiężne… Bardzo takie powiedzmy surowe i prymitywne. Znaczy nawet jeśli ktoś miał pieniądze to mogło go zabić zwykłe mleko! Jeśli krowa była chora na gruźlicę, to od takiego mleka mógł dostać skropuły, czyli gruźliczego zapalenia węzłów chłonnych czy gruźlicę kości. Masę chorób, o których my szczęśliwie zapomnieliśmy. To byłaby taka pierwsza bariera – mikrobiologia tamtych czasów. Śmierć i amen. Druga rzecz: poziom higieny. Nie wiem po jakim czasie człowiek z naszej epoki by się przyzwyczaił do wszechobecnego smrodu wychodków, niemytego ciała, potu, brudu, stęchlizny, czy nieświeżego jedzenia…

A biorąc poprawkę na studentów?
Myślę, że nasi studenci nie posiadają żadnych zdolności praktycznych, które umożliwiałyby tam znalezienie jakiejkolwiek roboty i uzyskanie jedzeni. Znaczy… gdyby wylądowali tam z kasą i mogli sobie kupić coś o żarcia to tak. Ale gdyby zachcieli szukać pracy to niestety mogiła…

[fot. Paula Gałązka]