Z momentem wejścia do Od Nowy oczom nie ukazywał się tłum fanów, oni już tłoczyli się pod sceną. I słusznie, bo happysad zaczęli granie chwilę po 19.

Po drodze można było zobaczyć dość pokaźny objazdowy sklepik z gadżetami happysad. Płyty, koszulki. Jednak to właśnie te drugie zwracały uwagę. Były najzwyczajniejsze w świecie. W pewien sposób jak sam zespół, bo co jak nie prostota skąpana w niesamowitej energii wyróżnia zespół ze Skarżyska – Kamiennej. I przyciąga tak duże rzesze fanów.

Mnie na koncert przyciągnęła po raz pierwszy. Nawet nie wiem czemu. Najzwyczajniej. Z tego też powodu (fakt, niezbyt silnie uargumentowanego) koncert nie mógł być inny niż po prostu udany.

Zaczęło się od „Powódź dekady” i „Tańczmy”. Nie trzeba było dużo czasu, żeby ludzie z rytmicznego tańca przeszli do pogo. No dobra, zajęło to trochę więcej niż myślałem. Pół godziny? A to dopiero ćwierć koncertu. Trwał on około dwóch godzin. Piosenki z nowej płyty wypadały o wiele bardziej energetycznie na żywo. I bardziej intensywne, tak jak choćby „Ciała detale”.

Słusznie podejrzewacie, że dwie godziny koncertu pozwalały na zagranie nie tylko najnowszej płyty. Była „Łydka”, była „Długa droga w dół” i „Zanim pójdę”. Było wreszcie „W piwnicy u dziadka”. Tutaj rozpoczęło się szaleństwo wśród publiczności, zapewne w większości słyszącej ten utwór na żywo już któryś raz. I to mnie właśnie zastanawiało w jaki sposób w tak zdawałoby się zwykłych, ładnych melodiach ludzie odnajdują tyle radości.

Odpowiedzi nie znam, ale wiem, że to muzyka idealnie przypinająca się do wspomnień. Przy niej na pewno można było poczuć sytuacje, w których miało się po naście lat (swoją drogą tak będą zapewne mieć przedstawiciele gimnazjum i liceum, licznie obecni na koncercie) i czuło niezmąconą niczym radość. To także muzyka, która sprawia, że znajdując się w trakcie lub zaraz po nagłych uczuciowo-emocjonalnych sytuacjach (chyba wiecie o czym mówię) odczuwa się ją zaskakująco blisko skóry.

Tak jak to niejasne porównanie, tak podobno nowa płyta happysad jest bardziej metaforyczna od poprzednich i podobno grają oni trochę jak nie stary happysad. Może i tak, niespecjalnie jak mam porównać. Mi taki happysad w pełni odpowiada. Z takim urokiem jakim tylko oni mogą zagrać.

[Fot. Paula Gałązka]