Ocena redaktora

8
Fabuła
9
Obsada
10
Reżyseria
7
Muzyka

Góry to żywioł: niebezpieczny, zdradziecki, a przy tym kusząco piękny. Od lat nie brakuje śmiałków, którzy mimo czekających po drodze trudów próbują wspiąć się na ich wierzchołki. W górskiej koronie jest jednak jeden, wyjątkowy szczyt, który śni się po nocach największym pasjonatom – Everest. Ucieleśnienie potęgi, siły ducha, zobrazowanie marzeń. I temat wielu kinowych produkcji.

Rob Hall (Jason Clarke) to człowiek gór. Poznał je na wylot, spędzając lata na stromych przełęczach i oblodzonych stokach. Sam osiągnął już wszystko, teraz pomaga zrealizować marzenia innym pasjonatom. W organizowanych przez niego wyprawach może wziąć udział każdy, kto będzie w stanie zapłacić wysokie honorarium. Japońska bizneswoman, nauczyciel-amator, chełpliwy Teksańczyk, ciekawski dziennikarz – ich cel jest tylko jeden: zdobyć Mount Everest. Tygodnie przygotowań i próbnych wypadów, perfekcyjnie zaplanowana trasa, najwyższej jakości sprzęt – ekipa ruszająca na szczyt wiosną 1996 roku była pewna sukcesu. Jednak ostatnie słowo zawsze należy do góry, ludzie nie mają tu nic do powiedzenia. Mimo początkowego uśmiechu losu, bohaterowie zmuszeni są zmierzyć się z niespodziewanymi trudnościami, a walka o spełnienie marzeń przeobraża się w walkę o własne życie.

Everest to film, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Rozpoczynając seans byłam zaintrygowana, z biegiem czasu jednak uczucie to coraz szybciej zanikało. Zastąpił je ból, autentyczny, fizyczny ból. Oglądając film czułam jak cierpną mi palce u dłoni, jak drętwieją stopy, jak instynktownie zaciskam zęby. Mimowolnie odwracałam wzrok, a potem pełna wstydu z powrotem spoglądałam na ekran. Everest mnie przerażał, ale też zachwycał, rozbudzając całą gamę nieznanych odczuć. I za to wielki ukłon w stronę reżysera.

Everest

[fot. frontrowfeatures.com]

Baltasar Kormákur porwał się na ciężkie i wymagające zadanie. Filmy oparte na prawdziwych wydarzeniach to twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony przyciągają swoją autentycznością, z drugiej narzucają twórcom ramy, których ci muszą się bezwzględnie trzymać. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy bohaterowie tych historii giną – mniej lub bardziej chwalebnie. Opinia społeczna narzuca, by o zmarłych nie mówić w złych słowach, nie zawsze jednak jest co w nich wychwalać. Zadanie było więc trudne, ale Baltasar Kormákur poradził sobie znakomicie. Everest to historia pasjonatów gór, którzy udali się zdobyć szczyt, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Przeszkodził czas, pogoda, zabrakło także odrobiny szczęścia. Prosta fabuła, pozbawiona wszelkich ozdobników i dodatkowych wątków. Relacjonowanie, nie kreacja, zrozumienie, nie ocena – oto przepis na sukces, który zastosował reżyser. Podążając z kamerą za członkami wyprawy starał się jak najdokładniej odwzorować wydarzenia z 1996 r. Pomocne były mu w tym warunki, w których kręcono filmowe ujęcia, które utrwaliły mroźny klimat południowego szczytu Mount Everest, a także piękne widoki m.in. z Rzymu, Katmandu czy Namcze Bazar. Na ekranie widzowie zobaczą śnieżne zamiecie, pękające warstwy lodu, ale także zielone rozległe pastwiska i malownicze osady.

Jedną z zalet filmu jest też to, że wśród tych pięknych krajobrazów przyrody widzimy równie starannie wykreowanych bohaterów. Choć film w minimalnym stopniu skupia się na ich indywidualnych historiach, absolutnie nie są oni nijacy czy jednowymiarowi. Za każdą postacią kryje się pewna tajemnica, do której oglądający zechce dotrzeć, każdego charakteryzuje co innego, każdy czym innym przykuwa uwagę. Ważne jest również to, że bohaterów nie pozbawiono ich człowieczeństwa i zwyczajnej prostoty. Nie ma w nich nic z patosu, są ludzcy i dziwnie bliscy widzowi. Upijają się tak jak my, tęsknią, boją się, czasem wątpią. Ida jednak naprzód i to jest właśnie rzecz, której nie potrafiłam zrozumieć aż do napisów końcowych. Dlaczego wchodzicie na szczyt? Dlaczego Everest? Dlaczego się wspinacie? – tak pytał pojawiający się w filmie dziennikarz, spoglądając po otaczających go ludziach. Nie rozumiał, tak jak nie rozumiałam ja i nie zrozumie pewnie wielu z Was. Zdobycie szczytu to przecież trud, cierpienie, łzy bólu, rozbite rodziny, wydane pieniądze, czasem nawet najwyższa cena – śmierć. Chętnych jednak nie brakuje, a z każdym rokiem pojawiają się kolejni. Gdy raz cudem uda się im wrócić, za chwilę idą raz jeszcze, bez zastanowienia zostawiając wszystko co mają. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w filmie, sami bohaterowie podsuną Wam ją pod nos. Ale pytanie zostanie. Będzie kołatać się w głowie jeszcze na długo po tym jak opuścicie salę kinową, będziecie do niego wracać raz za razem w drodze do domu i wieczornych obowiązków. I to kolejny, ogromny sukces reżysera.

W filmie nie było nic, co mogłabym skrytykować. Aktorzy poradzili sobie znakomicie, choć w praca w ciężkich warunkach musiała być dla nich ogromnym wyzwaniem. W obsadzie pojawiły się tak znane postacie jak Jason Clarke czy Keira Knightley (czyli Rob Hall i jego żona Jan Arnold). Nie zabrakło jednak wielu zupełnie nieznanych twarzy. Mimo to w produkcji nie zauważa się podziału na doświadczonych czy mnie utalentowanych – wszyscy trzymają równy, wysoki poziom. Choć wstyd przyznać, to podczas seansu zupełnie zanikła mi towarzysząca fabule ścieżka dźwiękowa. Może nie była specjalnie wyrazista, a może to emocje związane z seansem nie pozwoliły mi na należyte jej docenienie. Film stanowił jednak spójną kompozycję, więc nawet tutaj nie mogę przyznać minusa.

Jeśli więc macie ochotę na dobre, wyraziste kino to koniecznie wybierzcie się na Everest. Z pewnością film wywrze na Was spore wrażenie. A czy przypadnie do gustu? O tym przekonacie się sami.

gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS Od Nowa, Gagarina 37a)
kiedy: czwartek, 19 listopada 2015
godzina: 18:00
bilety: 10 zł studenci/ 12 zł pozostali

[fot. filmweb.pl]