Fismoll to artysta, który swoją muzyką przenosi słuchacza w baśniowy świat. Delikatnymi, subtelnymi dźwiękami maluje świat pełen tęczowych kolorów. Wokalista, gitarzysta, kompozytor, a przede wszystkim wrażliwy człowiek o wielkim cieple w sercu. Przed koncertem w toruńskim klubie NRD, który odbył się 7.12.2014, udało nam się porozmawiać z Fismollem o powstawaniu nowych utworów, spotkaniach z fanami po koncertach i cieszeniu się drobiazgami. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak wygląda „Polana”, czy Fismoll jest trochę Włóczykijem oraz co jest dla niego ważniejsze: tworzenie muzyki czy dzielenie się muzyką, gorąco zapraszamy do lektury.

Fismoll: Start…!

Angelika: Przyniosłam płytę, bo chciałam zacząć od okładki zaprojektowanej przez Twojego przyjaciela Jędrzeja Guzika, która jest idealnie wpasowana w klimat muzyczny na płycie, czy to było celowe zamierzenie?

Tak, wszystko tu było celowe. Spotkaliśmy się z Jędrzejem, kiedy był już tytuł i przyszedł czas na pomyślenie o tym jak okładka mogłaby wyglądać. Jędrzej pięknie rysuje, pięknie myśli i jest moim przyjacielem od siedmiu już lat. Przyszedł do mnie i tak sobie razem myśleliśmy co można by zrobić żeby słuchacza, ale też w sumie i widza, zaciekawić, zachwycić, zadziwić. Nigdy nie chciałem mieć zdjęcia na swojej okładce. Było to dla mnie zbyt proste, a przecież można zrobić  tyle pięknych rzeczy. Stwierdziliśmy, że niech to będzie polana. Myśleliśmy o tym, żeby to było może bardziej węglem, było bardziej abstrakcyjne, lżejsze, ale pomyśleliśmy sobie że w sumie to Jędrzej lubi podziergać sobie piórkiem na kartce i tak wyszło. Tu są takie rzeczy, że jak otwierasz to masz dalej ten horyzont, on się gdzieś kończy, wyjmujesz płytę, na której są ptaki, a pod spodem one odlatują, wyjmujesz książeczkę, to pokazują się korzenie drzew…

Drzewo można sobie domalować…

Ojej, masz swoje drzewo! Ale jakie ładne w ogóle!

To tak pod wpływem Twojej muzyki wyszło. Moje jest bardziej kolorowe od tych Waszych, trochę surowe są te okładkowe drzewka.

Są surowe, bo taka jest polana, ona zawsze wyglądała tak jak tutaj. Zawsze to jest fajny czas jak myślisz sobie co można by zrobić, co dać ludziom, co przekazać. Chciałem wydać taką płytę, którą wezmę po paru latach, czy na przykład po półtora roku, spojrzę na nią i będzie takie miłe, fajne uczucie, że „ale to się udało”.

Motywem przewodnim płyty i grafiki jest wędrówka. Znalazłam w jednej z recenzji Twojej płyty bardzo ładne porównanie Ciebie do „postaci pogodnego, ale zamkniętego w sobie, lubiącego wędrówki, ceniącego sobie bliskość natury i przyjaciół oraz muzykowanie” – do Włóczykija. Jesteś trochę takim Włóczykijem?

Byłem. Przestałem troszeczkę ostatnio chodzić, jeździć w góry, przechadzać się tam. Przeprowadziłem się do Warszawy, więc tak naprawdę jedyne miejsce w które sobie chodzę żeby się tak trochę wyciszyć czy przejść się z Jędrzejem czy z Kacprem to są Pola Mokotowskie. Tak sobie chodzimy czasami, ale dosyć rzadko.

Taka duża polana.

Tak, tylko słyszysz mimo wszystko jakieś auta jeżdżące wokół. Ja byłem Włóczykijem, bardzo mocno. Dla mnie to było źródło – chodzenie, poznawanie, zadziwianie siebie widokami, sytuacjami z jakimiś dzikimi zwierzętami. To było coś co mnie bardzo mocno budowało. I teraz jakby do tego wracam. Musiałem najpierw ogarnąć swoje życie, poustawiać sobie wiele rzeczy w głowie, których nie miałem ustawionych. I teraz nareszcie mogę się temu oddać. Mogę nareszcie zacząć poznawać znowu to, jakkolwiek absurdalnie to brzmi, co straciłem, kiedy straciłem wędrowanie.

Czyli wędrówki i bliskość natury się zgadzają. A jesteś trochę zamknięty w sobie?

Nie wiem czy jestem zamknięty, bo mam ten problem, że dosyć dużo mówię. Nawet jak ludzie czasami po koncercie podchodzą to ja się czuję zawsze nieswojo, mimo, że to już zapewne paredziesiąty koncert. Zawsze ludzie podchodzili po koncertach, żeby porozmawiać, czy podpisać płytę. I podchodzi do Ciebie jakaś osoba i mówi, że przepiękny koncert, że się przeniosła na przykład w inny świat. To jest totalnie za każdym razem tak samo piękne, jak nie bardziej piękne, nigdy nie mniej piękne. Nie umiem się do tego przyzwyczaić i zawsze jest to dla mnie sytuacja piękna, ale niekomfortowa, bo ja nie umiem odpowiadać na to. Dlatego staram się zaczepić o coś i zaczynam rozmawiać z tą osobą. Tak samo jak byłem na targach „Co jest grane” i tam można było się ze mną zobaczyć, byłem maskotką (śmiech). To jest taka sytuacja, że podchodzi do Ciebie ktoś, kto specjalnie wydał 10zł na to, żeby móc się z Tobą zobaczyć. Tylko niektórzy nie mają właśnie takiej otwartości i mają blokadę, bo ktoś myśli sobie, że jestem Fismollem, to co… to nie jest normalny człowiek, to jest Fismoll.

To jest artysta.

Tak, ale ja nigdy tak na to nie patrzę. Zawsze staram się ludzi odciągać od określenia mnie mianem artysty. Ja po prostu jestem normalnym gościem, który umie grać na gitarze i sobie śpiewa. I to jest wszystko co mogę powiedzieć w tym temacie. To jest przyjemne, jeśli ktoś się zadziwia, tylko, że ja nigdy się nikim nie zadziwiłem. Może pomijając Arvo Pärta i Sigur Ros. Uwielbiam słuchać muzyki, ale rzadko jestem tak szczerze zadziwiony, tak potężnie, że aż chciałbym go poznać,  coś z nim zrobić. I przyszła dziewczyna na to „Co jest grane”, żeby ze mną porozmawiać. Powiedziała, że się cieszy, że może ze mną porozmawiać. I koniec. I co teraz? Ja nie umiem powiedzieć, „a, ok, dobra, to cześć”

„No to porozmawiajmy.”

Albo „to o czym porozmawiamy?”. To jest sztuczne. Staram się zawsze kruszyć tę blokadę, granicę, której ktoś nie umie albo boi się przejść. Dlatego rozmowy z ludźmi po koncertach trwają czasami dłużej niż sam koncert. Ale ja to uwielbiam. Każda rozmowa coś wnosi, jest ważna dla tej osoby, dla mnie też. Za każdym razem. Czasami jest takie silne uczucie w pewnej osobie i ona chce mi o tym opowiedzieć. Wtedy wystarczy spojrzenie w oczy i ta osoba nagle się otwiera. To jest ważne, najważniejsze. Ja w dużym stopniu po to gram koncerty. Żeby może wnieść coś do życia ludzi oprócz muzy i żeby oni wnieśli też coś do mojego. O to chodzi. O wymianę energii.

Łączysz melancholię z radością i refleksję ze spokojem. Ta muzyka jest, nazwijmy to „smętna”, ale to nie jest smutne, bije z niej radość, spokój, jest odprężająca. Zazwyczaj smutne piosenki są smutne, a Ty smutno opowiadasz o radości.

Może to się bierze z tego powodu, że ja bardzo dużo ciągle myślę. Mam takiego chomika w głowie, który lata. I w momencie, kiedy staram się go uspokoić jakoś, to wychodzi ta melancholia, taka nostalgia. Z resztą ja się wychowałem w takim marzeniu.  U mnie w domu była grana klasyka, Enya, Turnau itd. Wychowałem się na takiej baśniowości i może dlatego tak jest, że w mojej muzyce słychać te rzeczy, bo po prostu one są mną. Ja taki jestem. Potrafię się śmiać tak, że jak zobaczyłabyś mnie na ulicy śmiejącego się z czegoś do bólu to pomyślałabyś sobie „ten człowiek jest chyba nienormalny”, to nie jest już śmiech, to jest jakaś głupawka, przesada, histeria, „co on robi?”. A potrafię siedzieć na filmie w kinie, na którym tylko ja się rozpłaczę. Po prostu. Bo na przykład ona tak pięknie poruszyła ręką na nim. Mam bardzo mocno rozbudowaną empatię, mimo wszystko czasami aż za bardzo. Jest taki moment, że ja wiem, że ten film dobrze się skończy, ale ważne jest też to uczucie, które porusza ten film.

W utworach mówisz o zauważaniu drobnych rzeczy, cieszeniu się chwilami. Tylko jak w dzisiejszym świecie cieszyć się drobiazgami, kiedy idziesz przez park, uśmiechasz się do kogoś, a ktoś patrzy na Ciebie jakbyś zwariował. Ciężko się przebić ze swoim pozytywnym nastawieniem, kiedy naokoło jest szaro i smutno.

To jest właśnie ta granica.  Ja to też zauważam,  bo często się do ludzi po prostu uśmiecham. Chociaż najczęściej jak idę przez ulicę to wyglądam jakbym chciał kogoś zabić, bo mam taką aparycję w twarzy, często zaciskam sobie szczękę, bo lubię, i mrużę oczy. Nikła jest możliwość, że uśmiechniesz się do kogoś na ulicy i ten ktoś to samo zrobi. Jesteś piękną kobietą, więc możesz mieć łatwiej, a ja mam odstające uszy i twarz wkurzonego gościa.

A jak to jest z tym cieszeniem się małymi rzeczami?

Odnośnie tych małych rzeczy, to od nich trzeba zacząć, jeżeli chodzi o człowieka, budowanie siebie. One muszą w pewnym momencie stać się fundamentem. Jeżeli Ty będziesz się cieszyła nawet z tego, że Ty się do kogoś uśmiechnęłaś, a ten ktoś niekoniecznie to odwzajemnił, to już Cię to buduje. Bo już masz wrażenie, że podarowałaś komuś taką małą rzecz. I ten ktoś może spojrzał się na Ciebie dziwnie, ale normalnym jest to, że ta osoba po jakimś czasie sobie o tym przypomni. I pomyśli, że też mogła się uśmiechnąć. Małe rzeczy to są piękne rzeczy. Moja mama mi to zawsze pokazywała, gdy chodziliśmy do parku przy Dębcu, gdzie mieszkałem całe 20 lat na blokowisku. Odgłos śniegu pod butami, to jak wpadasz w liście jesienią, jak bierzesz sobie pęczek tych „nosków” i rzucasz i widzisz jak one spadają. Cieszyć się z małych rzeczy, cieszyć się z tego jak słońce zachodzi, jak wschodzi, że zimą jest taką żarówka na niebie, a latem jest jednym centrum, które Cię totalnie oślepia i nie możesz na nie spojrzeć. Tak samo jak chodziliśmy z Jędrzejem na polanę i różne zioła tam rosły. Jesienią uwielbialiśmy brać zapalniczkę, podpalać je i wąchać jak to pachnie. I to uczucie nazwaliśmy jesienią. To właśnie jest dla nas jesień, nic innego. Nie to, że jest chłodniej, że się ubiera płaszczyk. Ten zapach, że ludzie palą liście, że inaczej smakuje herbata, że nagle się sięga po cynamon. Każdemu polecam życie w taki sposób, żeby się troszeczkę uwrażliwić, bo do tego tylko i wyłącznie tego potrzeba. Jest dużo syfu na świecie, jasne że tak, ale powiem szczerze, że trzymam się od niego z daleka.

I dobrze na tym wychodzisz.

Bo jeżeli nie chcesz doświadczać tych złych rzeczy, to staraj się po prostu o nich nie myśleć. Wystarczy mieć świadomość tego, że one są, ok, niech będą. Po prostu jak mnie to dotknie kiedyś, to ja będę miał luz, bo ja będę nabrzmiały tym pięknem, tym wszystkim czego doświadczyłem, co zobaczyłem, co uważam, co chcę widzieć.

Powiedz mi, jak się patrzy na „At Glade” po półtora roku od powstania, jak się ją gra na koncercie, czy nadal czujesz, że to jest treść Twojego życia i chcesz się tym dzielić z ludźmi? Czy jesteś już kawałek dalej i ta płyta Ci tak trochę już zawadza, chciałbyś grać coś nowego?

To zawsze będzie gdzieś w człowieku. To jest jakiś etap życia, który został spisany dźwiękowo i tekstowo i on zawsze będzie wspomnieniem, które zostaje. Patrzy się na nią dobrze, gra się ją na koncertach dobrze, czasami świetnie, czasami najpiękniej na świecie, czasami możemy się nawet wzruszyć na scenie. Czasami jest tak, że gramy „Trifle” czy „Let’s play birds” któryś już raz i chce się już trochę pokombinować. Te piosenki stworzyłem jak miałem 14-15 lat, także już 5 lat temu. Teraz nie tyle, ze jestem dalej, ale inne rzeczy zacząłem rozumieć i innych rzeczy potrzebować. Kiedy ta płyta powstawała byłem absolutnie pogubionym gościem, robiłem złe rzeczy. Powstała, bo muzyka była ucieczką. Stąpanie po cienkiej granicy tłumaczyłem sobie jako inspirację. Potrzebowałem czasami być smutny, zdołowany, czy nawet bać się coś zrobić. Teraz już tak nie umiem, teraz muszę być szczęśliwy, żeby cokolwiek robić. Teraz obciąłem włosy, zacząłem inny etap. Zawsze się śmiałem z tego podejścia „zetnij włosy, wszystko Ci się ułoży”. Tak pewnie nie jest, ale patrzenie na siebie w lustrze i zobaczenie kogoś troszeczkę innego pomaga. Postanawiasz sobie kilka rzeczy i mówisz do lustra „rozumiesz? Ok, rozumiem”.

Jesień zawsze sprzyjała ci tworzeniu, właśnie mija jesień. Czy płyta jest stworzona, w sensie pełnej koncepcji?

Druga płyta już jest cała. Teraz jeszcze trzeba napisać teksty, które już w jakimś stopniu w głowie były, ale trochę się pozmieniało. Nie chcę karmić ludzi, którzy przychodzą na koncerty i wiążą się z tą muzyką, czymś, co nie jest prawdziwe i czego nie czuję.

Jak wygląda Fismollowy proces tworzenia? Powstają słowa klucze czy zaczynasz od melodii, jak powstaje piosenka?

Dalej chcę, żeby te piosenki były proste, bo ja nie lubię skomplikowanych rzeczy, męczą mnie. Jednak  zwracam troszeczkę większą uwagę na melodię. Mogę coś nagrać i zaakceptować sam w sobie, że to już jest utwór zrobiony, mimo, że nie ma tekstu czy aranżacji, ale jest zrobiona dobra podstawa. To mnie satysfakcjonuje w momencie, kiedy ja się tym zadziwię. Ten układ dźwięków wprowadza mnie w taki stan. Teraz aranżacją i tekstem będę podbudzał ten stan, żeby każdy mógł go dotknąć. Chciałbym dojrzeć kiedyś do tego, żeby wydać płytę po polsku, nawet jeżeli będzie to epka. Po prostu zaśpiewać w swoim ojczystym języku, bo go uwielbiam. Czytam dużo poezji, trochę mniej książek niestety ostatnimi czasy. Sam czasami też coś piszę, bardzo prostego, bo śmieszą mnie niektóre wyszukane metafory czy totalne zdołowanie poetów wyklętych, którzy pisali bardzo dobre rzeczy. Wojaczka, Stachurę i Hłasko czytałem jak miałem 13 lat i wtedy byłem tym zafascynowany. I ja na tym właśnie opierałem później swoje życie, ono miało być dziwne. Toksyka mnie wtedy pociągała. Teraz się nią brzydzę.

Polski język jest trudny do śpiewania, po angielsku jest dużo wygodniej.

Jest wygodniej o wiele. W momencie, kiedy napiszę tekst po polsku wiem, że on będzie bardzo silny, będzie mocno na mnie oddziaływał. Nie raz miałem tak na scenie, że się po prostu rozbeczałem grając ostatnią piosenkę. Bo chwila, sytuacja i to o czym ta piosenka jest tak zadziałała. To jak bardzo się pomyliłem pisząc tekst. Ona jest o tym, że ktoś mi sprawia ból, jest potężnym wykrzyczeniem „dlaczego tak robiłaś”. I nagle coś Cię oświeci i zdajesz sobie sprawę, że zupełnie tak nie jest. To ja robiłem źle, a ta osoba nic złego nie robiła. I teraz śpiewaj to na koncercie. Za każdym razem kiedy śpiewam tę piosenkę są to przeprosiny.

Za każdym razem piosenkę przeżywasz. To nie jest odegranie dźwięków.

Nie umiem odgrywać. Powiedziałem muzykom, którzy ze mną grają, że w momencie, kiedy dla nich stanie się to tylko i wyłącznie czystą pracą, to będziemy musieli się pożegnać. Chodzi mi o stworzenie całości. Tak samo powiedziałem, że kiedy ktoś będzie ode mnie odchodził, bo coś się stanie, tak jak odeszła skrzypaczka (na całe szczęście pomału wraca!), to ja nigdy nie wezmę nikogo innego na na to miejsce. . Mimo, że brakuje mi ich nie raz na koncercie. Jeśli moja siostra będzie musiała odejść, bo będzie to dla niej za trudne, żeby jeździć w trasę, mając dwie szkoły, to nie będzie wiolonczeli.

Twój zespół, Twoi przyjaciele, skład nie tylko koncertowy, ale i życiowy. A jaki oni mają wpływ na ostateczny kształt muzyki? Przychodzisz na próbę z nowym numerem i mówisz „gramy go tak i tak”, czy oni też wprowadzają jakieś swoje elementy?

Tak naprawdę 98% tego co słyszysz na płycie to są moje dźwięki. Ja napisałem wszystkie partie, które są na płycie. Kacper powymyślał troszeczkę partii na gitarę, np. tę gitarę w refrenie „Let’s play birds”. Robert czasami dodał coś od siebie na basie podczas nagrywania. To nie jest tak, że ja rozpisałem dokładnie nuty perkusiście. Pewne przejścia czy pomysły są ich. Ale tak ogólnie patrząc dla mnie to jest zbyt ważne, żeby kogokolwiek do tego dopuszczać. Stojąc na scenie i grając jestem nagi. Wszystko zobaczysz, totalnie, wszystkiego się dowiesz. Dlatego będąc w tej nagości nie chcę nikogo dotykać. Chcę być sam ze sobą i chcę, żeby muzyka, którą robię, zawsze i do końca mojego życia była tylko i wyłącznie tym, co ja czuję i tym, jaki ja jestem.

Jesteśmy przy zespole. Asia dała ostatnio się poznać jako wokalistka, chociażby w nagranym przez Was coverze. Planujesz jakiś duet z nią na drugiej płycie?

Ja mam taką nadzieję, myślę o tym. Asiula ma fenomalnalny głos, który mnie zawstydza. Ma pięknie ustawiony wokal, fajne czucie i pewność. Na pewno tak będzie. Ona już teraz na koncertach zaczęła trochę więcej śpiewać.

Jak wygląda koncert z Twojej perspektywy, siedzącego na scenie. Odpływasz gdzieś w swoje światy czy szukasz tej publiczności, jakiegoś kontaktu?

Lubię obserwować ludzi. Lubię zobaczyć, że ktoś się np. przytuli, ktoś patrzy. Ja się może nie tyle oddzielam co po prostu oczy mam najczęściej zamknięte albo patrzę gdzieś w podłogę.

A co odczuwasz tak od środka, co Ci daje taki koncert? Energię czy raczej wyciszenie?

Full energii i full wyciszenia. Wszystko zależy od tego jaki ma się dzień, co się w tym dniu stało. Czy bardzo trzeba od tego odbiec, żeby dobrze przeżyć koncert, czy można się z tym pogodzić. I jeżeli tak właśnie jest to najczęściej jest full energii przez cały koncert, później długie rozmawianie z ludźmi. A jeśli bardzo obezwładnia mnie smutek albo jakaś tęsknota to też to po mnie widać. Chociaż wiele osób o mnie myśli, że jestem człowiekiem, który biega za sarnami i wypatruje sów w lesie, rozmawia z ptakami, pije sok z brzozy i nigdy nie pił piwa. Ale tak nie jest.

Chciałam jeszcze przytoczyć cytat z jednego z wywiadów: „Pojawiła się Vaka i zniszczyła doszczętnie wszystko co miałem wówczas w swojej głowie. Poczułem się, jakby ktoś pogłaskał mnie po duszy najdelikatniej jak tylko się da.” To powiedziałeś o Sigur Ros, a myślisz, że ktoś tak kiedyś powie o muzyce Fismolla? Zdarzają się już takie informacje zwrotne od ludzi, że Twoja muzyka zmienia ich życie, mocno wpływa na nich? Taki jest cel?

Totalnie taki. Tylko i wyłącznie. Dać ludziom dom. Nie chwilowe schronienie, tylko coś takiego, że oni zawsze mogą do tego wrócić. Dostałem przynajmniej 10 wiadomości w całej swojej dwuletniej karierze, że przy mojej muzyce rodziło się dziecko w domu, bo kobietę to uspokajało. Dla mnie to jest totalnie fenomenalna rzecz. Piszą do mnie Bracia Franciszkanie i mówią, że w mojej muzyce słychać Boga. Ja go czuję i o tym śpiewam, więc zgodzę się z tym. Bardzo często ludzie do mnie piszą odnośnie swoich problemów. Nie wiem ile jest tych wiadomości, z 25 tysięcy na moim facebooku. I na prawie każdą z tych wiadomości odpisałem.

Dałeś radę?

Tak, bo ja to uwielbiam. Siedzę sobie w busie, idę na tramwaj czy jadę taksówką, to odpisuję ludziom wtedy. Odpisuję, bo wiem, że komuś to pomoże.

Oni po coś do Ciebie piszą.

Fajnie jest czuć, że jest się potrzebnym. I tak się czuję, że jeszcze jestem potrzebny ludziom. I wierzę, że tak będzie.

Mam ostatnie pytanie, od którego tak naprawdę chciałam zacząć, ale stwierdziłam, że ono nie uda się na początek i lepiej dojść do niego stopniowo. Powiedz mi, co jest ważniejsze bądź co sprawia Ci większą radość – tworzenie muzyki czy dzielenie się muzyką?

Dzielenie się muzyką czy tworzenie muzyki… Dzielenie się muzyką. Bo mam prostość z tym, żeby ją stworzyć. A trudniej jest zawsze z tym, żeby do kogoś dotarła. Bo nie masz tej świadomości. A w momencie, kiedy tworzysz i nie robisz muzyki pod publikę, tylko chcesz spisać siebie w dźwiękach to myślisz „zobaczymy, czy ktoś mnie teraz polubi”. To jest tego typu kwestia.

Życzę Ci zatem tej „prostości” również w docieraniu do słuchaczy.

 

Rozmawiała: Angelika Plich

[fot. Angelika Plich]