Większy rozgłos przyniósł jej duet nagrany wraz z Piotrem Roguckim z Comy. Jednak już wcześniej Marcelina, góralka z Cieszyna, wzięła udział Openerze, otrzymała nominację do Fryderyka i zagrała trasę z zespołem Happysad. Nam opowiada m. in. o  swoich wschodach i zachodach słońca, o pierwszym koncercie, o Pannach Wyklętych a także o tym, co składa się na jej poczucie wewnętrznej równowagi.

Kiedy ostatnio widziałaś wschód słońca?

– Całkiem niedawno w domu w Warszawie. Musiałam bardzo wcześnie wstać, chyba 3 dni temu. Po trasie mam taki czas na oczyszczenie. Idę wtedy na basen albo na długi spacer, ćwiczę, odżywiam się zdrowo. To taki czas na detoks, uspokojenie, przemyślenia. Wtedy także powstaje dużo piosenek.

Najciekawsze zdarzenie z Maroko z kręcenia teledysku?

– Dużo się tam działo i było bardzo spontanicznie. Jeździliśmy na stopa, poznawaliśmy ciągle nowych ludzi. Raz ktoś zaprosił nas do domu, innym razem na pace podwiózł na dziką plażę, chłopak na motorze zabrał mnie na przejażdżkę, a jeszcze inny nieznajomy poczęstował herbatą. Mieszkaliśmy w wiosce surferskiej. Tam życie jest proste. Rytm życia dyktowany jest przez słońce, przez proste czynności wykonywane przez rybaków jak łowienie ryb, przywożenie ich na targ. Wieczorem surfing, bo przy zachodzie słońca są dobre fale. Wszystko jest dyktowane przez naturę, a nie jakiś ściśły plan dnia, określony na miesiące do przodu. To idealnie oddawało co chciałam zawrzeć w tytule Wschody/Zachody.

Płyta jest pogodna radosna, jak Ty. Jakich cech Marceliny, które dostrzegasz sama, nie widać w mediach?

– Nie wiem jak mogę być odbierana, ponieważ trochę brak mi dystansu do tego co jest w mediach. Zwyczajnie nie obserwuję tego z boku. Jestem pozytywną osobą, ale mam też w sobie dużo takiej nerwowości, swego rodzaju zadziorności, trochę ciemnej strony (śmiech) na pewno potrzebnej w takim zawodzie. Żeby przedrzeć się ze swoją wizją wśród trzech mężczyzn z zespołu trzeba trochę takim być. To jednak uważam właśnie za piękno tego naszego wspólnego przebywania. Nawet po dużych kłótniach wychodzą jednak dobre piosenki. Tak powstało „Znikam”. Strasznie wkurzona usiadłam na trawie gdzieś przed studiem, podszedł do mnie Cichy, gadaliśmy, on zaczął grać riff na gitarze, a ja zaczęłam sobie do tego śpiewać. Po czym przyszedł Janek Smoczyński, z którym produkowaliśmy tę epkę i nagrał to wszystko. Łącznie ze śpiewem ptaków i przelatującym akurat samolotem. To wszystko było tak oczyszczające, że postanowiliśmy to zostawić jako taką naturalną, piękną sytuację, w której powstała muzyka.

Takie nagranie byłoby fajnym dodatkiem do płyty.

– Te ptaki są w tym nagraniu. Ptaki są oryginalnymi, nieporęckimi ptakami z ogrodu państwa Smoczyńskich.

Czego nauczyłaś się od Natalii Grosiak?

– To moja przyjaciółka z Wrocławia. Jedna z pierwszych osób obok Dawida Korbaczyńskiego, które poznałam na takiej już świadomej drodze muzycznej. Dawida poznałam na warsztatach jazzowych w Puławach i tak się zaprzyjaźniliśmy. Przez niego poznałam Natalię wraz z ekipę wrocławską. Stąd pomysł, żeby po maturze do tego miasta się przeprowadzić, tam stawiać pierwsze kroki, założyć pierwszy band. Tak się też stało. Natalia bardzo mi imponowała, bo dużo jest wspaniałych wokalistek, które poznałam gdzieś po drodze, natomiast to jest osoba strasznie skromna, naturalna, pracowita, przedsiębiorcza i przede wszystkim zawsze lojalna w stosunku do osób, z którymi pracuje w zespole. Starałam się chłonąć te wszystkie jej cechy. To właśnie Dawid i Natalia przeprowadzili mnie przez trudne początki. Jestem dumna, że w tej specyficznej show biznesowej sferze ta przyjaźń jest świeża i normalna, bez żadnych zatargów między nami. Natalia pomagała mi przy moich pierwszych próbach pisania tekstów. Dzięki Natalii jestem teraz osobą samodzielnie piszącą teksty i pomagam teraz innym artystom, bo pojawiają się takie propozycje.

Komu z tych młodych artystów pisałaś teksty?

– Na razie napisałam tekst dla Kasi Malejonek na płytę Panny Wyklęte. Pojawiły się też nowe propozycje, ale wolę nie zapeszać dopóki nie zostaną potwierdzone.

Widać tutaj na próbach brak jakiegokolwiek znużenia w członkach zespołu.

– Podpalamy ten ogień cały czas. Poza sceną czy próbami jesteśmy zespołem złożonym z ludzi. Dlatego także prywatnie dużo przebywamy ze sobą, pomagamy nawzajem, przyjaźnimy się i szanujemy. Dopingujemy siebie by stawać się coraz lepszymi, a przecież chłopacy współpracują z największymi gwiazdami polskiej sceny muzycznej. Dalej jednak widzimy nowe wyzwania, których efektem są nowe piosenki single, płyty.

Które piosenki z nowej płyty, jeśli chodzi o klimat, kojarzyłyby Ci się z Cieszynem, Wrocławiem i Warszawą?

– Ciężko byłoby mi taką operację przeprowadzić. Łatwiej byłoby odpowiedzieć w kontekście wszystkich piosenek, które do tej pory napisałam. W Cieszynie się urodziłam, tam chodziłam do szkoły, ale wtedy jeszcze nie komponowałam, nie pisałam tekstów. Klimat Cieszyna dobrze oddaje „Modlitwa o pszczoły”, bo tam czas trochę się zatrzymuje. Odpoczywam, idę w góry, obcuję z naturą, z rodziną. Z Wrocławiem na pewno kojarzy mi się piosenka „Wroclove”, którą wygraliśmy konkurs na hymn Wrocławia, ale tam powstało dużo piosenek jak choćby „There is No One”. Przez tę piosenkę wszystko się zaczęło. To była moja pierwsza kompozycja. Wstawiłam ją na pewien portal internetowy i na drugi dzień odezwał się redaktor naczelny Radia Ram z Wrocławia, że chce tę piosenkę na swojej składance, którą właśnie domyka. Piosenka się tam pojawiła, po dwóch tygodniach ta płyta osiągneła status złotej a mi zaproponowano koncerty. A później nagranie płyty.

Mogła trochę woda sodowa od tego wszystkiego uderzyć.

– Nie, byłam tylko spanikowana, bo miałam zabukowany koncert w klubie Rura.To był wtedy bardzo znany i kultowy klub muzyczny we Wrocławiu. Chodziłam tam na koncerty różnych wykonawców: od Możdżera, przez Stańkę po znane popowe zespoły jak Miloopa czy Poluzjanci. Nagle okazuje się, że mam tam zagrać, a nie mam jeszcze materiału. Te piosenki powstały na potrzeby tego koncertu, niektóre pojawiły się także na płycie. To doświadczenie pokazało mi, że trzeba łapać to szczęście kiedy przychodzi i nie bać się tego. Nie miałam nawet czasu na to, żeby myśleć „wow, sukces” (śmiech).

Kiedy pojawili się pierwsi fani?

– Wrocław jest miastem bardzo wspierającym swoich artystów. Po pierwszej piosence i pierwszych koncertach rzeczywiście odczułam, że zostałam kupiona przez ludzi, że mnie lubią, poznają. To było takie miłe, lokalne rozpoczęcie kariery. Do teraz mam duże wsparcie we Wrocławiu, który nie jest moim rodzinnym miastem, a w zasadzie czuję się tak, jakby nim było.

Najciekawsza reakcja fana na coś twojego?

– Po koncertach jest zawsze czas na rozmowy z ludźmi. Dostaję wtedy różne rzeczy. Ludzie często lubiąc moją twórczość dzielą się się swoją. Dostałam już obraz namalowany przez fana, książkę autorstwa innego, tomik poezji czy muffinki czekoladowe własnej roboty! Czasami wywiązują się z tego przyjaźnie zawarte na dłuższy czas.

A propos rysunku. Przypomniał mi się ten renifer, który narysowałaś w paincie z okazji, no właśnie, 10 tysięcy fanów na Facebooku?

– Tak, było coś takiego przy chyba 5 tysiącach . To był żart à propos tego, że okładkę mojej drugiej płyty też zaprojektowałam w tym bardzo profesjonalnym programie! (śmiech)

Trochę tych fanów przybyło już. Twoja kariera nabrała szybkiego rozpędu na samym początku, ale potem rozwija się powoli, acz systematycznie. Co najbardziej sobie cenisz w takim toku rzeczy?

– Cenię sobie właśnie, że może to być po mojemu. Mam kontrolę nad tym, co się dzieje wokół mnie. Mam też to szczęście, że otaczam się ludźmi, którzy po prostu do mnie pasują, są energetycznie do mnie podobni, podobnie wychowani, mają te same wartości, kręgosłup moralny, poczucie humoru. To wszystko tworzy tę wspomnianą lojalność, która sprawia, że mamy do siebie totalne zaufanie, sukces przeżywając razem, tak samo jak porażkę. Stąd nie przyszło żadne załamanie, które się zdarza, a jest szczególnie trudne na początku kariery.

W jednym z wywiadów wspomniałaś, że cenisz sobie poczucie równowagi. Co składa się na twoje poczucie równowagi?

– Zawsze lubiłam mieć odskocznię. Moja rodzina nie jest muzyczną rodziną z tradycjami. Musiałam sama sobie te szlaki przetrzeć. Mama jest lekarzem, tata był elektrykiem, brat fizjoterapeutą, wychowałam się w górach, w małym mieście. Teraz mieszkam w dużym i często potrzebuję dla tej równowagi stamtąd uciec. Kiedy zaczęłam studiować na Akademii Muzycznej, przebywanie w grupie bardzo specyficznych ludzi, indywidualistów rozmawiających przeważnie tylko o muzyce i tematach z nią związanych, trochę zatęskniłam do innych przyziemnych rzeczy które lubię i w których się wychowałam. Zaczęłam drugie studia by poszerzać zainteresowania i grono znajomych. To była fizjoterapia. Ta szkoła głównie pomogła mi nabrać dystansu, pokory i tej właśnie równowagi. Prosto z nagrań płyty czy z koncertu na Openerze wsiadałam w pociąg by zdążyć na 6 rano do szpitala na praktyki gdzie ćwiczyłam chodzenie ze starszymi, niepełnosprawnymi osobami. Nie chciałabym brzmieć pompatycznie, ale w tamtym czasie to mi bardzo pomagało mieć dystans do siebie i do tego co robię muzycznie. No i nawiązałam dużo przyjaźni nie muzycznych, rozwijałam swoje sportowe zainteresowania.

A sport tylko czynnie, czy też biernie, jako kibic?

– Nie. Ja jestem z tych, którzy wolą grać w piłkę, a nie oglądać. (śmiech)

Na jakiej pozycji grałaś?

– Grałam kiedyś jak byłam w podstawówce w piłkę nożną na ataku (śmiech). Poza tym, jako że wychowałam się w okolicy Wisły, jeżdżę na nartach, desce, lubię spacerować po górach. Lubię się też spocić na siłowni czy pójść na rower.

Z czego chciałaś, żeby powstała twoja panna wyklęta. Czym się inspirowałaś, co miałaś w głowie tworząc piosenki?

– Płyta „Panny Wyklęte” była inspirowana żołnierzami wyklętymi, czyli żołnierzami AK. Postać Inki była główną inspiracją. Ten projekt miał pokazywać czasy wojny od strony kobiet, bo o mężczyznach mówi się dużo. Bez kobiet to wszystko by się nie udało. Najważniejsze w tym projekcie były dla mnie emocje. Nie daty, nie konkretne wydarzenia, tylko historie pojedynczych osób takich jak każdy z nas, którzy musieli żyć w danych realiach. Ponadczasowe są emocje takie jak utrata, strach czy bezsilność ale też siła, odwaga czy lojalność. Chodziło o to by stworzyć piosenki inspirowane historią bohaterek wojennych ale aktualne jeśli chodzi o przekazywane wartości.

Czy coś cię zaskoczyło w całym projekcie?

– Jeśli mam być szczera, byłam przerażona na początku tym tematem. Dopiero zaczęłam samodzielnie pisać piosenki i bałam się, że mogę nie sprostać albo napisać to w sposób zbyt płytki. Samo zaproszenie od Darka Malejonka było dla mnie wyróżnieniem i dużym zaskoczeniem. Drugim takim zaskoczeniem był fakt, że dałam radę.

Nie sądziłem, że taki wyraz jak obawy można do ciebie przypisać.

– Obawy czasem są potrzebne.

Miałaś pewne obawy przed udziałem w projekcie Pawbeatsa z VNM-em? To Pawbeats cię znalazł?

– To on napisał do mnie, zapraszając do projektu i zestawił właśnie z VNM-em. Uznałam to za wyzwanie, spróbowanie siebie w kompletnie innej stylistyce. Okazało się to wybuchową mieszanką.

Coś nowego teraz powstaje?

– Jesteśmy w trakcie pracy nad trzecią płytą.

Powstało już dużo nowego materiału?

– Akurat tyle, żeby starczyło na płytę.

Czyli ukaże się ona w tym roku?

– Tak, na pewno w tym roku.

Możesz zdradzić jakieś plany na ten rok?

– Na razie jeszcze nie. Na razie jesteśmy na etapie studio, nagrania, komponowanie i na tym się skupiamy.

Całkiem po wydaniu „Wschodów/ Zachodów” wydarzyło się może coś nieoczekiwanego?

– Zaskoczyła mnie ilość wyświetleń teledysku Karmelove!

Najgorsze pytanie o Roguckiego, które najczęściej jest tobie zadawane?

– Jak to się stało, czy to zmieniło moje życie, jak było na planie i czy zgoli wąs!

Nie będę gorszy i zadam podobne pytanie. Zaskoczyłaś się Roguckim prywatnie?

– Był kompletnie normalną, miłą, życzliwą osobą. Bardzo nas wspiera. Wpada niespodziewanie na koncert, jeśli akurat może. Czy się zaskoczyłam? Zawsze wychodzę z założenia, że będzie dobrze i się nie nastawiam.

Może też cię kiedyś zaprosi do siebie albo do Comy na album?

– (śmiech) To by było już mało zaskakujące!

Były same męskie duety, ale nie kojarzę żadnego twojego damskiego duetu. To świadomy zabieg?

– No nie, chociaż zaprosiłam Natalię Grosiak na epkę i zaśpiewała piękne wokalizy  w piosence „Nie budź mnie”, ale to rzeczywiście jest tak subtelne, że nie można tego nazywać duetem.

Byłaby taka artystka z Polski, ze świata, z którą chciałabyś coś nagrać? Taki kobiecy Tom Waits?

– Jest dużo artystów powodujących u mnie dreszcze. Natomiast raczej nie planuję na razie tych rzeczy. Jeśli już się wydarzają to spontanicznie. Chciałabym się skupić na swojej twórczości jeszcze jakiś czas.

Teraz pytanie bardziej lokalne. Z czym kojarzy ci się Toruń?

– Z piernikami! Mam też przyjaciół w Lulkowie koło Torunia! Często tam jeżdżę i wzbogacają oni moją wizje Torunia!

Jak chciałabyś, żeby wyglądały twoje zachody słońca w tym roku?

– Chciałabym, żeby każdy był inny. Żeby wiązały się z nowymi miejscami, nowymi ludźmi, nowymi pomysłami.

[Fot. materiały prasowe]