Dziewiąta edycja Tauron Nowa Muzyka odbyła się jak zwykle w Katowicach, lecz po dwuletniej przerwie – na terenie muzeum śląskiego. Czy powrót do starego miejsca służył festiwalowi? Jakie koncerty przykuły moją uwagę najbardziej? Co zapamiętam, a o czym chciałbym zapomnieć?

Tauron Nowa Muzyka Festiwal to coroczne wydarzenie gromadzące artystów, których muzykę można sklasyfikować jako „nową muzykę”. Krótko mówiąc – wszelkiego rodzaju elektronika, jazz oraz eksperymenty. Festiwal trwa 4 dni, z czego piątek i sobota to główne koncerty, a czwartek i piątek to oczywiście before oraz after festiwalu. W tym roku postanowiłem wyruszyć po raz pierwszy, oczywiście kupując karnet na całe wydarzenie.

 

Najpierw czwartek, czyli tradycyjnie before festiwalu, który tak jak w przypadku OFF-a, odbył się w kościele, tyle, że Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Tam też czekały na nas dwa koncerty – w pierwszej kolejności Sorry Boys z chórem Gospel, na których byłem tylko pięć minut, więc zacznę od razu od głównego występu tego dnia czyli Sohna.

Sohn miał to szczęście zająć miejsce Chet Fakera, na którego dużo osób czekało i też głównie z jego powodu kupili cztero/trzydniowe karnety. Dla mnie akurat na plus, gdyż nie miałem okazji zobaczyć tego artysty rok temu na Tauronie, więc teraz mogłem nadrobić zaległości. I cóż, koncert był w porządku. Materiał pasował do miejsca, w którym został zaprezentowany, a utwory zostały odegrane poprawnie, choć początkowo było dosyć sporo problemów z nagłośnieniem. Niemniej jednak nie żałuję, że zakupiłem czterodniowy bilet, gdyż muzyk krótko mówiąc – postarał się.

Piątek to już główna część festiwalu i dzień, na który najbardziej czekałem, gdyż krył najwięcej koncertów artystów, których darzę ogromnym szacunkiem.

Na początku przeszedłem się na Cakes da Killa, który kontynuując tradycję takich artystów jak Mykki Blanco czy Le1f postanowił postawić na kontrowersyjny wizerunek oraz ciekawe flow na eksperymentalnych beatach. I tak też było na tym koncercie, choć nie przyciągnął on dużej ilości osób. Aczkolwiek można to zrozumieć – w końcu był to pierwszy koncert festiwalu. Niemniej jednak był on ciekawy, śmieszny i warty uwagi.

Późniejszy slot nie interesował mnie prawie w ogóle. Poszedłem na chwilę na Bokkę, lecz równie szybko stamtąd uciekłem. W międzyczasie posłuchałem trochę Groha, rozkręcającego imprezę na Showcase Stage, która tego dnia była poświęcona wytwórni U Know Me. Poprawny set, aczkolwiek nie była to rzecz, na którą najbardziej czekałem tego dnia.

Godzina dwudziesta, na scenę wchodzi najbardziej oczekiwany artysta przeze mnie – The Field. Geniusz, który nie wydał w swojej karierze ani jednego słabego albumu, w tym wypadku również nie pozostawił suchej nitki wśród widzów… Zaprezentował pierwszy raz dla polskiej publiczności materiał z najnowszej płyty, dodając do tego klasyczne utwory sprzed lat, które w rozbudowanych aranżacjach porwały cały namiot do zabawy. Niesamowity występ potwierdzający klasę tego artysty.

Później na scenę Red Bulla weszła debiutująca ostatnimi czasy Kelela, która zaprezentowała materiał z jej debiutanckiego mixtape’u Cut 4 Me. Cóż, debiutantka nie do końca jeszcze potrafi dawać świetne koncerty, aczkolwiek widać było zaangażowanie i radość z tego, ile osób przywędrowało na jej show. Niemniej jednak występ należy zaliczyć do udanych, gdyż same utwory brzmią świetnie i to nie tylko w wersji koncertowej, co z reguły stawia koncert na wygranej pozycji.

Mieliśmy kicz na początku festiwalu, ale to nie był koniec. Na scenę Littlebig o 22:00 wszedł projekt Shangaan Electro, który zaserwował występ nie stroniący od żartów, szmiry i kiczowatych tańców. Muzycznie również było śmiesznie, co w rezultacie porwało wszystkich do tańca. Oczywiście, nie można nazwać tego koncertu świetnym, niemniej jednak nawet ambitne festiwale potrzebują takich śmiesznych koncertów.

Największym dylematem tego festiwalu był wybór pomiędzy koncertem kIRk i Neneh Cherry. Polaków zobaczę jeszcze nie raz, więc wybrałem Szwedkę. Niestety, lekko się zawiodłem, gdyż jakkolwiek w domowym zaciszu materiał brzmi bardzo dobrze, tak na żywo Neneh nie była w stanie udźwignąć tego na Main Stage. Cóż, posiedziałem chwilę, po czym zmyłem się na strefę gastro (która swoją drogą była świetna!), a później na Littlebig Stage.

Powodem, dla którego wybrałem tą scenę był koncert Mouse on Mars, który miał się rozpocząć równo o północy. Mistrzowie tanecznej elektroniki tym razem postawili na mnogość eksperymentów, co nie do końca porwało wszystkich do tańca, aczkolwiek nadal cieszyło ucho i przekonało takich fanów, jak mnie, do zostania na tym koncercie.

Kolejnym koncertem, na który bardzo czekałem był występ Actressa na scenie Red Bulla. Niestety, sam muzyk wszedł 20 minut później, aczkolwiek szybko nadrobił to świetnym występem. „Tego glitchu już nie powstrzymacie” – cytując słowa mojego kolegi :-) Actress potwierdził swoją pozycję na scenie elektronicznej, a to, co wyprawiał muzycznie zachęciło mnie do oczekiwania na jego kolejną wizytę w Polsce.

Godzina 3:00 serwowała slot, który obejmował Pariah i Paula Temple. Postanowiłem wraz ze znajomymi udać się na koncert Pauli. Niesamowite jest to jak można zrobić trzygodzinny set techno, który nie dość, że będzie trzymał wysoki poziom, to jeszcze aż tak porwie ludzi do tańca. A pamiętajmy, że było już po trzeciej rano.

Sobotę rozpocząłem w klimacie polskiej muzyki, gdyż scena Carbon Atlantis serwowała występy trzech dobrych artystów, które były jedynymi propozycjami w tych godzinach.

carbon_atlantis1carbon_atlantis2

Carbon Atlantis fot. Zofia Łobza

Na początek półgodzinny występ Lutto Lento, który podobno zagrał tak samo jak w piątek i niestety, bez fajerwerków. Można posiedzieć, można posłuchać, ale bez szału.

IMG_20140823_175258

Lutto Lento fot. Zofia Łobza

Następnie był Kuba Ziołek, który zamknął temat jeśli chodzi o polską muzykę w tamtym roku (swoją drogą – w tym roku również, trzy płyty wyszły już spod jego ręki i trzymają poziom ;-) ). Zaprezentował on improwizację w ramach projektu Stara Rzeka + zakończył występ coverem Nico My Only Child. Byłem pod wrażeniem, aczkolwiek szkoda, że artysta zakończył swój występ przed czasem. Brakowało również utworów z płyty Cień chmury nad ukrytym polem (pomijając cover Nico) – bardzo chciałbym usłyszeć te utwory na żywo, gdyż jestem wielkim fanem tej płyty. Ziołka w sumie też.

Scenę Carbon żegnałem koncertem artystki występującej pod pseudonimem We Will Fail. Najciekawsza polska płyta elektroniczna tego roku nie mogła źle brzmieć na żywo. Było wręcz mega.

W ramach odpoczynku przy posiłku i napojach postanowiłem przejść się na Mooryca, który na Windbamie (taką nazwę w sobotę przejęła scena Littlebig) do pełnego namiotu, miksował fajne, dyskotekowe utwory. Niby nic wielkiego, ale podczas slotu, który nie zachwycał, sam występ był fajnym zapychaczem.

Mitch & Mitch with Felix Kubin to była kolejna propozycja z Polski na sobotę. Macio Moretti wraz ze swoją ekipą po raz kolejny pokazali klasę i utwierdzili mnie w przekonaniu (które trwało od poprzedniego OFF-a), że koncertowo nie mają sobie równych. Śmieszne ruchy sceniczne Maćka, jazzowa ekspresja zespołu, a do tego luz i zabawa muzyką.

Kultowa już wytwórnia Hyperdub na festiwalu Tauron Nowa Muzyka obchodziła swoje dziesięciolecie. Z tej okazji scena, która w piątek prezentowała artystów z U Know Me Records, w sobotę zamieniła się na scenę prezentującą artystów z tej oto wytwórni. Nie dało się nie zauważyć jak dużo osób przyjechało tylko z tego powodu.

Co więc postanowiłem wybrać z tej sceny? Na początek postawiłem na Laurel Halo, którą widziałem już rok temu i byłem przekonany, że jest to gwarancja sukcesu. Nie do końca pasowała mi scena, sama artystka również dała występ w innym klimacie niż rok temu na OFF-ie, jednak nie żałuję ani chwili, gdyż lubię bardzo twórczość tej artystki i jak będę miał kolejną możliwość zobaczenia jej na żywo – nie odmówię :)

Pozostając w temacie kobiet – Cooly G to kolejna propozycja Hyperdubu, jednocześnie przedostatnia przed deszczem, który trochę zepsuł odbiór tej sceny. Cóż to był jednak za DJ set! Porwał mnie od pierwszej sekundy i w momencie, gdy nabrałem wystarczająco sił – pobiegłem pod scenę i zacząłem bawić się na całego. Fenomenalny dobór utworów, który pomógł przeżyć tego wieczoru, który robił się zimny, ale tylko za sprawą pogody!

Autechre to jeden z zespołów, który darzę ogromnym szacunkiem. Stąd też gdy usłyszałem o tym, że jeden z moich ulubionych polskich zespołów prezentujących muzykę jazzową zabrał się za twórczość tego zespołu, nie czekałem ani chwili. Pink Freud plays Autechre to koncert, który potwierdził jak genialne są utwory Autechre, a wykonanie umocniło Pink Freud w czołówce polskich zespołów jazzowych. Zabrakło tylko ciszy ze strony publiczności, co mogłoby ten koncert uczynić jeszcze lepszym, niemniej jednak – klasa. Utworów, jakie grali Pink Freud możecie posłuchać w oryginalnych wersjach tu.

Pamiętam moje zdziwienie, gdy ogłoszono Kelis na Tauronie. Niemniej jednak bardzo lubię jej twórczość, a płyta z tego roku potwierdza tylko klasę artystki. Nie inaczej było na koncercie. Nawet utwory sprzed dziesięciu lat brzmiały świetnie. Pomijając spóźnienie artystki – mega występ.

Odkąd poznałem Kölscha, wiedziałem, że muszę być na jego występie. Bardzo lubię jego pozycję z poprzedniego roku i wiedziałem, że na Tauronie da z siebie wszystko. I tak też było, przez półtorej godziny Red Bull Stage huczał. Debiutant, a pokazał niejednej starej twarzy jak powinno się robić prawdziwe show.

Ostatnim koncertem, który było mi dane zobaczyć w sobotę był występ pattena, który zapowiadał audiowizualizacje na swoim koncercie. Dla mnie mógłby być nawet bez wizualizacji, gdyż muzycznie bardzo się ten materiał broni. Niemniej jednak był to świetny dodatek i jedyny występ, na którym można było zobaczyć AV.

IMG_20140824_174218

patten fot. Zofia Łobza

Niedziela to już klasyczne zamknięcie festiwalu, które w tym roku przypadło do Nilsa Frahma. Tak, to był najlepszy koncert tego festiwalu. Koncert wydłużył się o pół godziny, a i tak było mało! Artysta nie mógł w stanie powstrzymać emocji. „All I Want To Do is Just To Play More” – rzekł – a my chcemy słuchać.

 

Reasumując festiwal uważam za udany. Praktycznie każdy koncert, na którym byłem spełnił moje oczekiwania, czasem w mniejszym, czasem w większym stopniu, jednak za każdym wychodziłem w pozytywnym nastroju. Zarówno jak w przypadku OFF-a, tak i ten festiwal za rok obchodzi dziesiąte urodziny, także czekam na jakieś bomby, które być może organizatorzy mają w zanadrzu. Ja osobiście polecam i na pewno zawitam jeszcze nie raz.

 

[fotografie autorstwa Zofii Łobzy – dziękuję serdecznie!]