Występy Luxtorpedy to coś więcej, niż rewelacyjnie zagrane i zaśpiewane koncerty rockowe. To spotkania paczki przyjaciół, gdzie zespół i publika pełnią równie istotne zadania w kreowaniu niesamowitej atmosfery. Nie inaczej wyglądał koncert Roberta „Litzy” Friedricha i kolegów 6 listopada w klubie Lizard King w Toruniu. Przed występem porozmawialiśmy z gitarzystą zespołu, Robertem „Drężmakiem” Drężkiem, który opowiedział nam właśnie o wyjątkowych relacjach Luxtorpedy z fanami.

Byłem na koncertach wielu zespołów, ale tylko na waszym widziałem oświadczyny – rok temu w toruńskim Lizard Kingu.

(śmiech) Ja miałem to szczęście być parę razy świadkiem tego typu akcji, to nie pierwszy i nie ostatni raz na Luxtorpedzie, że zdarzyły się oświadczyny. Były chyba trzy czy cztery takie akcje. Zaskoczony byłem tylko po raz pierwszy. To dla muzyków wielkie przeżycie, a na pewno jeszcze większe dla tych wybranków, zwłaszcza dla dziewczyny. Pamiętam, że sytuacja taka zdarzyła się w tym roku na Luxfeście. Dziewczynie ręce się trzęsły, gdy chłopak uklęknął przed nią z pierścionkiem i zapytał, czy zostanie jego żoną – nie wiedziała co powiedzieć, zamurowało ją! To świetny element koncertu, nas bardzo cieszy, że to pojawia się przy okazji koncertu Luxtorpedy. Myślę, że ci młodzi mają przeżycie i pamiątkę na całe życie, do końca życia mają co opowiadać. Jak często się zdarzają oświadczyny na koncercie rockowym?

To spontaniczna akcja, czy byliście wtajemniczeni?

Takie sytuacje wcześniej kolega, który ma zamiar poprosić pannę o rękę, uzgadnia z nami. Dziewczyny nic nie wiedzą, to prezent od narzeczonego – i poniekąd dla nas. Gorzej tylko, jak któraś pewnego razu powie nie – może się zrobić nieciekawa sytuacja (śmiech)

Takie momenty sprawiają, że wasze koncerty sprawiają wrażenie raczej spotkania rodziny czy dobrych przyjaciół, niż występu wielkiej gwiazdy rocka odgrodzonej od fanów barierą.

Taka jest prawda. Od samego zarania tego zespołu postanowiliśmy, że się chcemy czymś podzielić z drugim człowiekiem. Osoby, które przychodzą z nami robić wywiady mówią, że to od razu widać. Że jesteśmy tak naprawdę jedną wielką załogą. To nie jest tak, że jesteśmy my na świeczniku i reszta świata. Koncert to wydarzenie, które tworzy wykonawca i publiczność. My akurat jesteśmy w takiej roli, że gramy muzykę na scenie, a fani mają inną rolę – ale równie ważną. Luxtorpeda ogromnie dużo zawdzięcza ludziom, którzy jej słuchają, bo z ich inicjatywy powstało Luxforum (http://luxtorpeda.art.pl/) – rzesza osób skupionych wokół zespołu, które podejmują bardzo wiele fajnych inicjatyw. Znamy się dobrze z tymi ludźmi, i dlatego właśnie na koncercie, gdzie można spotkać masę osób w forumowych koszulkach, jest jak na imprezie u kumpla, albo w rodzinie. Ja powtarzam, że Luxtorpeda to nie jest pięciu facetów, to cała społeczność. Ludzie czują, że jest jakieś dobro wokół tego, co robimy, i ciągnie ich do tego dobra. Chcą przy tym być, uczestniczyć w tym. Nie ma sztywnej granicy „panowie z gazet-reszta świata”.

W wywiadach Robert opowiadał, że po koncertach często przychodzą do was fani, by zwierzać się ze swoich życiowych problemów, szukać u was wsparcia…

Do Roberta przychodzą najczęściej, bo jest postacią najbardziej medialną, najbardziej z nas wszystkich wychodzi do ludzi. On najczęściej z nas odsłaniał publicznie swoje serce, chętnie opowiada o sobie, więc wielu osobom, których on osobiście nie zna, wydaje się, że znają go bardzo dobrze. I pozwalają sobie na taką otwartość i zażyłą relację. Faktycznie, gdy Robert rozmawia z nami mówi, że czasem bywa to dla niego trudne. Ludzie przychodzą do niego z bardzo trudnymi doświadczeniami. To nie jest tak, że przyjdzie ktoś obcy, po Robercie to spłynie jak po kaczce i pójdzie sobie dalej. On bardzo przeżywa to, a trudno jest jednej osobie udźwignąć problemy tylu osób. Człowiek ma własne życiowe problemy, a tu co chwilę przychodzą osoby z kolejnymi troskami, które przelewają na ciebie. Robert nie ma założonego takiego „parasola” i chłonie to wszystko, przeżywa w sobie.

Innym przykładem waszego wyjątkowego podejścia do fanów jest kwestia udostępniania całego materiału z płyt na YouTube. Z tego co wiem, nie wpływa to ujemnie na sprzedaż albumów Luxtorpedy, które cieszą się wielkim powodzeniem w sklepach muzycznych.

Może nawet wpływa na plus? Największa zagadka była przy pierwszej płycie. Ale to jednak był bardzo dobry pomysł. Ludzie i tak piracą, ściągają z netu, nie chcą kupować kota w worku i tak dalej. Więc żeby nie było kota w worku – udostępniamy wszyściutko. Zrobiliśmy tak z wszystkimi trzema naszymi płytami. Dostawaliśmy odzewy, że ludzie po raz pierwszy po kilku latach kupili legalnie CD w sklepie. Przychodziły maile od ludzi, którzy pisali, że po raz pierwszy poczuli, że zespół im na tyle zaufał, że oni czuli się wręcz zobowiązani, by nam tą naszą pracę wynagrodzić. Każda płyta to miesiące przyjemnej, ale i wyczerpującej pracy. Każda minuta spędzona nad albumem to minuta, której nie poświęcamy naszym bliskim na przykład. I ludzie są nam za to wdzięczni, i kupują płyty. Ja sam byłem na początku sceptyczny. Mówiłem – dajemy na dwa tygodnie przed premierą, niech ludzie posłuchają i zamykamy wraz z wyjściem płyty. Ale Robert powiedział: „nie, zostawmy, niech sobie to będzie”. Okazało się, nie wiem, jakim trafem, że to zaprocentowało. Mało tego – inne zespoły zaczęły się przekonywać do tego rozwiązania.

Do Internetu trafiają też robocze wersje waszych kawałków.

To jest z jednej strony dobre, z drugiej nie. Kiedy powstają piosenki, wrzucamy je do neta na etapie szkiców. Ludzie komentują, że czują się, jakby uczestniczyli w procesie twórczym, ale z drugiej strony ci, którzy poznają utwór w zarodku, słysząc ostateczne wersje mogą marudzić: „łeee, słabe, stara wersja lepsza”. Krytycy nam mówią, co mamy robić. Ale te szkice w internecie to jest takie uchylenie okienka – my tu pracujemy, zajrzyjcie, zapraszamy, ale ostateczna decyzja, jak to będzie wyglądało należy jednak do nas. Niemniej jednak takie pokazanie pracy nad płytą od kuchni to też rzecz, która nas wyróżnia, i pewnie też w jakimś stopniu zachęca, by zajrzeć na podwórko o nazwie Luxtorpeda.

Zdarza się, że takie szkice już funkcjonują jako przeboje – pamiętam, że rok temu w Lizardzie publiczność po trzech piosenkach domagała się nie Autystycznego, nie Wilków dwóch, ale Pustej studni, która dopiero pół roku później ukazała się na płycie A morał tej historii mógłby być taki mimo że cukrowe to jednak buraki!

Jak się ludziom zaczyna podobać dany utwór, to media go nie zdążą jeszcze chwycić, a on już żyje własnym życiem. Nawet nie ma jeszcze finalnego kształtu – miksu, masteringu, nie wyszedł na CD, ale przez to, że gramy go na próbach i koncertach ludzie już go bardzo dobrze znają. I czasem funkcjonuje jako coś w rodzaju hitu.

W tym roku wspomniany Autystyczny uplasował się na 75. pozycji szacownego zestawienia Polskiego Topu Wszech Czasów w radiowej Trójce. Po trzech latach od premiery pierwszego albumu już zostaliście legendą polskiej muzyki. Jak się z tym czujecie?

Nie, nie patrzymy tak na to. Bardzo dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Widzę taką stopklatkę, jak siedzimy przy stole w ogródku u Litzy, jeszcze bez Hansa (Przemysław Frencel, wokalista – przyp. mk), w czwórkę. Zaczynaliśmy to robić, nie wiedząc zupełnie, co to będzie i jak to będzie. To nie było obliczone na sukces. Po prostu chcieliśmy się podzielić naszą muzyką, i pamiętam, że kiedy pojawiały się tzw. sukcesy, to powtarzaliśmy sobie cały czas, by pamięcią wracać do początków, kiedy na koncerty przychodziło 30 osób. To był fajny czas, i on nam przypomina, że nie ma co gwiazdorzyć, udawać jakiejś legendy. Trzeba robić swoje. Byłoby obłudą mówić, że nas kompletnie nie interesuje, że nas rozgłośnie radiowe zaczęły grać. Tak naprawdę Luxtorpeda jest zespołem mało radiowym. Trójka to nie jest typowo rockowa stacja, ma swoją muzykę i publiczność. Ja zawsze słuchałem Trójki, chłopaki też, ale zespoły, które do tej pory tworzyliśmy raczej w tej stacji nie były grane. I kiedy Luxtorpeda się tam pojawiła, cieszyliśmy się, rzecz jasna. Fakt, że grani jesteśmy w Trójce okazał się wielką pomocą dla organizatorów koncertów. Przez to, że funkcjonujemy medialnie, chętniej nas zapraszają na juwenalia, dni miast itp. Nam jako zespołowi fakt, czy jesteśmy w Trójce czy nie tak naprawdę nie robi wielkiej różnicy – i tak byśmy grali koncerty, jeździli w trasy. Ale dla organizatorów to jest wielka sprawa, że na przykład Wilki dwa były dziewięć razy na pierwszym miejscu Listy Przebojów Programu Trzeciego – to dla nich oznacza, że Luxtorpeda jest legendą, ważnym zespołem. Przez to nam jest łatwiej, i cieszę się, ale gdyby tego nie było, to też byśmy to przeżyli. Graliśmy w 2 Tm 2,3, w Arce Noego, z Budzym (Tomaszem Budzyńskim – przyp. mk) w Armii, nie było tego w radiach, ale i tak dawaliśmy radę. Przeboje radiowe nie są celem samym w sobie dla nas.

Jeśli nie przeboje radiowe, to co wskazałby pan jako największy sukces Luxtorpedy?

Litza dzisiaj powiedział niesamowitą rzecz. Przyszła do niego dwójka młodych ludzi. Powiedzieli mu, że są w narzeczeństwie, i pod wpływem utworów Luxtorpedy postanowili do ślubu zachować czystość. To jest trudne wyzwanie, zachować ten moment dla tej jednej ukochanej osoby, i dopełnić nim związek małżeński. Masa jest takich przykładów, i to jest dla mnie największy sukces Luxtorpedy – że wpływamy na ludzkie życie, w pozytywnym sensie. Dajemy ludziom nadzieję. Gdy robiliśmy drugą płytę, Robaki, pierwsze trzynaście egzemplarzy ponumerowaliśmy, i zrobiliśmy aukcję. Pieniądze zebrane za te płyty przekazaliśmy dla Kasi, żony naszego zmarłego przyjaciela, Piotra „Stopy” Żyżelewicza i ich trójki dzieci. Pamiętam, że płytę numer jeden kupił człowiek za całą swoją miesięczną pensję. Napisał do mnie maila, specjalnie stworzył konto, którego raz użył. Mówił, że po raz pierwszy od wielu lat poczuł się zajebiście. Dosłownie tak napisał – czuję się zajebiście, nie spieprzcie tego (śmiech). Oddał nam tę płytę, powiedział, że nie czuje się jej właścicielem. Chciał, by to dobro dalej szło do ludzi, i poprosił nas, byśmy ją wystawili na aukcję raz jeszcze. Powiedział, że czuł, że po raz pierwszy w życiu nakarmił dobrego wilka. Nam się to bardzo spodobało. Ludzie, którzy mają trudy w życiu, mówią nam: „dajecie nam siłę, by wstać w poniedziałek. Dajecie nam siłę do walki z szarą codziennością”. To jest sukces, który daje niesamowitą satysfakcję w sercu.

[fot. materiały prasowe]