1. Ostatnimi czasy jest to gorący temat, który wisi na blogach, portalach i w prasie. Sama obserwowałam go przez długie miesiące, aż w końcu chaos mych myśli zaczął przyjmować kształt felietonu.

    1. FIOLETOWE SPODNIE

Fioletowe spodnie. Fioletowe spodnie w męskiej części sklepu, jak żyć?! I nie, wcale nie chodzi mi o jakiś kolorystyczny szowinizm, bo przeciwko fioletowi samemu w sobie nie mam nic. Chodzi o coś innego. Otóż kiedy stało się to społecznie akceptowalne, powszechne, a nawet uznawane za stylowe, by mężczyzna ubierał się na fioletowo? Mam trzech braci, w różnych grupach wiekowych. Każdy z nich uparcie stara się pozostać wiernym swojej męskiej naturze i każdy nie przestaje narzekać na stan magazynów we współczesnych sklepach odzieżowych. Wchodzisz do takiego sklepu i potrzebujesz dwóch minut, żeby zorientować się, który to dział męski a który damski. Kiedyś było to widoczne na pierwszy rzut oka! Dlaczego spodnie są fioletowe, żółte, błękitne, czy – o zgrozo – groszkowe? Ja głosuję za czarnym, granatowym, brązowym, szarym. I dlaczego ich nogawka wygląda jak cholerny rękaw? Jestem na nie.

 

2. OBWÓD BICEPSU JAKO UZNANA DEFINICJA MĘSKOŚCI?

Ponownie: nie. Wbrew obiegowej opinii (tak destruktywnej, jak i niezdrowej w skutkach dla obojga płci), procentowa objętość tkanki mięśniowej w twoim ciele nie sprawi, że będziesz bardziej czy mniej mężczyzną. A już tym bardziej nie uczynią tego żadnego rodzaju odżywki wysokoproteinowe, ani karta stałego klienta na siłowni. Nie staram się przez to powiedzieć “spędź życie na kanapie, zaniedbuj swój organizm i nie ruszaj się z domu na krok”, niemniej prosta i bolesna prawda brzmi: bycie mężczyzną polega na byciu mężczyzną, nie na byciu modelką (tak przypuszczam). Jako kobieta, powiem z brutalną szczerością, że wolałabym, by mój facet wziął i zrobił zakupy, zamiast wyciskać osiemdziesiąt na klatę. Że tak pozwolę sobie nawiązać do naszej pierwotnej natury: poszedł na polowanie, a nie wydurniał się i napierniczał przysiady w jaskini. (To prawdopodobnie najgłupsza analogia, na jaką kiedykolwiek wpadłam).

 

3. BEZCZELNOŚĆ TROGLODYTY – TO DOPIERO MĘSKIE

To punkt, który dla mnie samej jest najbardziej zaskakujący, a wręcz napawa mnie zgorszeniem. I im dłużej o tym myślę, tym mniej ma on dla mnie sensu, i tym bardziej tragi-komicznym wydaje się być. Otóż uważa się (O DZIWO), że bycie światowej klasy palantem stanowi rewelacyjny magnes na kobiety wszelkiej maści. Ja nie wiem. Albo teoria ta służy facetom za wymówkę do zachowywania się prostacko i żenująco, albo jest ona ostatnią deską ratunku dla zdesperowanych, miłych gości z “syndromem friend zone’u”. Tak czy siak, podobne myślenie stanowi truciznę dla współczesnego sposobu postrzegania obu płci. Dlatego też trzeba się tego myślenia jak najszybciej pozbyć i w sposób radykalny wykorzenić je z naszych umysłów. Nie. To, że nie otworzysz drzwi dziewczynie z zakupami, albo nie pomożesz kobiecie wynieść wózka z autobusu nie uczyni cię bardziej-mężczyzną – po prostu uczyni cię dupkiem.
(A poza tym… jak się to ma do fioletowych spodni? Chaos. Na świecie zapanował chaos).

 

4. LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE…

Żeby sobie nie psuć nerwów i niepotrzebnie się nie produkować, posłużę się cytatem, bo sama i tak lepiej bym tego nie ujęła:

Istoty tak przejęte dbałością o swoje ładne twarzyczki, białe rączki i małe nóżki, jak gdyby komukolwiek mogło coś zależeć na urodzie mężczyzny! Jak gdyby piękność nie była wyłącznym przywilejem kobiety, jej prawowitym posagiem i dziedzictwem! Przyznaję, że brzydka kobieta to plama na obliczu świata. Ale panowie niech tylko dbają o siłę i męstwo; niechże sobie wezmą za dewizę polowanie, strzelanie i walkę. Reszta nie warta grosza. Taka byłaby moja dewiza, gdybym ja była mężczyzną. Jeżeli wyjdę za mąż, postanawiam, że mój mąż nie będzie moim rywalem. (…) Nie wolno mu będzie dzielić swoich zachwytów pomiędzy mną a kształtem, który ujrzy w swoim zwierciadle.

Charlotte Bronte, “Dziwne losy Jane Eyre”

(Cytat jest w prawdzie dosyć radykalny, ale winą za taki stan rzeczy należy obarczyć klimat epoki wiktoriańskiej, w której toczy się akcja powieści). I znów, nie chcę w ten sposób powiedzieć “faceci, bądźcie brzydcy”. Mówię tylko, że we współczesnej kulturze zaistniała u mężczyzn dziwaczna tendencja do dbania o swoją powierzchowność w stopniu, który jeszcze kilka(naście) lat temu właściwy był jedynie kobietom. Silnie mnie to niepokoi.

 5. “JESTEM MĘŻCZYZNĄ, WIĘC NIE BĘDĘ…

gotował, bawił się z dziećmi, tańczył etc.” Tym razem krótko i na temat: rzecz nie tkwi w tym co robisz, tkwi raczej w tym, jak to robisz (tylko nie próbuj w męski sposób nosić fioletowych spodni – to się nie uda). Poza tym, jeżeli o mnie chodzi, na całym bożym świecie nie istnieje bardziej męska postać mężczyzny, niż Patrick Swayze kręcący piruety w Dirty Dancing, a to chyba mówi samo za siebie.

 

6. BĘDĘ KSIĘCIEM Z BAJKI

Nope, y-y, kiepski wybór. Książęta na białym koniu są przereklamowani, a poprzez uparte dążenie do tego nieszczęsnego archetypu całe generacje przyzwoitych mężczyzn poszły w diabły. Na litość boską. Księciunio jest śliczny, porcelanowy i czarujący, w najlepszym wypadku stanie się obiektem zachwytów. Czy celem mężczyzny jest bycie obiektem zachwytów? Może się mylę – w końcu mężczyzną nie jestem – ale zgaduję, że nie. Przynajmniej nie powinno być, a jeżeli jest, to tylko kolejny dowód na dwudziestopierwszowieczny kryzys chromosomu Y. Nie książę, ale rycerz.
Nie Romeo, a James Bond.

 

7. PEWNOŚĆ SIEBIE? Z CZYM TO SIĘ JE?

Tak jak bycie księciem z bajki jest przereklamowane, tak stara dobra pewność siebie niepotrzebnie “wyleciała z obiegu”, jeśli chodzi osobiste wytyczne współczesnych mężczyzn. Jestem chora, od patrzenia na facetów, którzy nie potrafią podejmować decyzji. Jestem chora, od patrzenia na tych, którzy całe życie mówią zamiast robić. Jestem chora od wszechobecnej niepewności, niezdecydowania, nieporadności życiowej i ogólnego “rozgotowania” rodzaju męskiego. Niepewność jest okej, jeśli nie wiesz, czy chcesz wytatuować sobie ramię czy nie. Ale kiedy padnie pytanie “gdzie mnie zabierasz?”, radzę nie odpowiadać “nie jestem pewien”, na litość boską.

 

Zaznaczam, że powyższy felieton jest ściśle subiektywny, jak również drastycznie skrócony, w związku z czym zabrakło w nim miejsca na stosowne rozwinięcie oraz merytoryczną obronę każdego z zawartych w nim poglądów. Jestem zdania, że opisywany przeze mnie “kryzys męskości” wynika przede wszystkim z konfliktu tradycyjnych ról społecznych z rolami nowoczesnymi (A fe! Nazwijcie mnie zacofaną, ograniczoną, czy pseudo-konserwatywną, jednak nikt nie wmówi mi, że metka “odzież wierzchnia męska” przy swetrze w cholerne stokrotki to zjawisko pozytywne i w pełni normalne).  A wy, co o tym wszystkim myślicie?