Aneta wchodzi do sali i prosi o zrobienie herbaty. Nim zagotuje się woda fotografowie mają czas na zrobienie kilku zdjęć. Zdążywszy upić jeden łyk siada naprzeciwko mnie.

Strzelaj! Strzelaj, bo za chwilę zaczną dzwonić, szukać…

Właśnie – nie po raz pierwszy jesteś prelegentką na konwencie, ale tym razem zostałaś również organizatorką…

Zapewnie także po raz ostatni. Tak sobie to powtarzam codziennie od mniej więcej tygodnia… Nawet kilka razy dziennie… Ale tak, to prawda, postanowiłam sprawdzić, jak to jest stać z drugiej strony. Przekonałam się na własnej skórze, ile jest tej roboty. Ale dzięki temu myślę, że jako uczestnik, czy gość na tego typu imprezach, będę teraz lepiej rozumiała, skąd wynikają pewne rzeczy, które mogą drażnić uczestnika – jakiś fakap, jakieś potknięcie. Teraz widzę jak wiele elementów jest poza kontrolą. Mieliśmy różne sytuacje: ludzie się rozchorowywali, ludziom się rozchorowywały dzieci, były wypadki samochodowe… Był pociąg, który się zatrzymał pod Toruniem, więc osoby nie dotarły na czas. Chłopak zapomniał, że jego siostra ślubuje za tydzień – autentycznie! Czynnik ludzki jest nieprzewidywalny, a konwenty to przede wszystkim czynnik ludzki, więc umiejętność radzenia sobie i kontrolowania strefy zgniotu to jest właściwie rzecz, którą w sobie z pewnością rozwinęłam (śmiech).

Ostatnie tygodnie musiały być dla ciebie bardzo męczące – organizowałaś konwent, miałaś premierę książki, przygotowywałaś prelekcje…

To jeszcze nie wszystko (śmiech). To jest chyba najbardziej intensywny wrzesień w moim życiu. Kampania wrześniowa obejmowała faktycznie: premierę książki, organizację Coperniconu, skończenie innej książki i redakcję jeszcze innej. A to wszystko razem z całym tym szaleństwem wokół premiery, przygotowaniem prelekcji, szykowaniem się na Zlot Miłośników Dory Wilk – to też zajęło mi trochę czasu. Ale pocieszam się, że potem przyjdzie październik i odpoczynek (śmiech). Faktycznie to jest bardzo intensywny czas, ale jeżeli się wchodzi w taki tryb – że cały czas się coś dzieje i człowiek nie odpoczywa, bo nie ma kiedy – to robi więcej. Potem się pada, ale ogrania się rzeczy wtedy, gdy trzeba je ogarnąć.

Czyli trochę powrót na studia…

Studia to był absolutny pikuś! Miałam ciężkie i długie studia, ale nie ma porównania. To tak, jakby sesja trwała naprawdę miesiąc i zajmowała, mniej więcej, 17-18 godzin na dobę. To jest mniej więcej takie uczucie. Podziwiam ludzi, którzy robią to co roku i w konwentowym szaleństwie czują się jak ryby w wodzie. Na miejscu wielkich korporacji i rządowych agencji zaczęłabym wyławiać spośród wytrawnych organizatorów kandydatów na pracowników, bo wymiatają pod taką presją, jaka rzadko się zdarza.

copernicon-11a

Jako twoja czytelniczka, muszę o to zapytać – o czym jest najnowsza książka?

„Ropuszki” to zbiór opowiadań, dopowiadających pewne wątki, które w powieściach musiały być odłożone na bok ze względu na ciągłość narracji, czy jakieś fabularne niuanse. Czasami pojawiali się w powieściach bohaterowie, mający dla mnie fajną historię, którą chciałam opowiedzieć, ale wiedziałam, że nie zmieści się w tym miejscu, że to nie jest ten moment, w którym mogę ją opowiedzieć, bo tutaj zwyczajnie bohaterką jest Dora i jej najbliższy krąg znajomych. Czasami czytelnicy zadawali mi pytania: jak to się stało, że Dora trafiła w ogóle do Szatańskiego Pierwiosnka i jak się zaczęła jej przyjaźń z Leonem? W czwartym tomie pojawiają się bohaterowie Szelma i Eryk, było więc pytanie: jak oni się właściwie spotkali? Więc dostali całkowicie nowe opowiadanie. Poza tym bardzo ważne w tym tomie jest dla mnie tytułowe opowiadanie „Ropuszki”, które jest łącznikiem pomiędzy serią o Dorze, którą skończyłam, a nową o Witkacym. Bo to w nim troszeczkę dzielą się głosem, dzielą się narracją i to była taka pierwsza wprawka – próba mówienia głosem Witkacego.

Twoja nowa seria, którą planujesz, jest o Witkacym, przyjacielu Dory. Nadal więc rozgrywa się w tym samym uniwersum, w Thornie…

Tak, w tym samym mieście, bo uniwersum wkrótce będzie znacznie bardziej rozbudowane. I to w zasadzie najbardziej łączy Witkaca i Dorę – miasto. Z drugiej strony Witkacy jest zupełnie innym typem bohatera i ma zupełnie inny typy przygód, które się mu przytrafiają. On nie jest facetem, który przyciąga do siebie apokalipsę (śmiech). Jest dużo spokojniejszy, ma bardziej pogmatwane sprawy, ale jednocześnie bardziej ludzkie. U Dory w przygody wmieszani byli bogowie i siły wyższe… Witkacy jest pod tymi względami znacznie bardziej przyziemną postacią, zakorzenioną w tej ludzkiej rzeczywistości. Dora miała więcej czasu, żeby przywyknąć do rzeczywistości magicznej, tego podziału świata na realny i magiczny. Witkacy jest w tym po pierwsze bardziej nowy, a po drugie częścią jego osobowości jest to, że on nie chce zbyt gwałtownych zmian. Stara się wdrażać małymi kroczkami, nie zawsze mu wychodzi, ale próbuje.

A czy myślałaś, żeby zupełnie zostawić uniwersum Dory, odejść od niego kompletnie…

(śmiech) Ależ wiesz ja to robię regularnie! Napisałam opowiadanie „Zapiski kaprala Finito” o grupie szturmowej ZEUS, czyli o tym jak ZUS sobie poradzi z tym, że nie ma pieniędzy na emerytury. Całkowicie humorystyczne i trochę horrorowe opowiadanie o ekipie seryjnych, płatnych morderców, którzy wykańczają świeżych emerytów. Ostatnio na moje urodziny, czytelnicy dostali opowiadanie w klimacie westernu, który bawi mnie, bo lubię tę konwencję, ale nie będę w niej pisać całej powieści. Ale dlaczego nie opowiadanie, które z założenia jest rozrywką i jakimś takim małym prezentem ode mnie dla moich czytelników? Poza tym pracuję jeszcze nad nową serią, która jest osadzona w tym samym uniwersum, ale w zupełnie innym mieście, co okazuje się mieć gigantyczne znaczenie. Nawet jeżeli jest to ten sam świat, ta sama konstrukcja zasad, to magia może być nieprzewidywalna i miasto, w którym rzecz się dzieje, również może mieć ogromy wpływ na to jak ukształtowana jest rzeczywistość, jakich bohaterów spotkamy, z czym się będą musieli mierzyć jego mieszkańcy. Historia miasta wpływa na ostateczny kształt powieści.

copernicon-13a

Czas oczekiwania na kolejną powieść umila twoim czytelnikom śledzenie twojego konta na Facebook’u. Zamieszczasz tam sporo historii z życia wziętych, jak choćby ta o niereagujących na ciebie umywalkach w IKEA…

Suszarka do rąk w Minusie też mnie nie widzi…

Ona chyba nikogo nie widzi.

Nie… przy mnie dziewczyna ją uruchomiła. Więc nie wiem, czy ona ma jakiś level wyższy niż ja w tej grze zwanej życiem, czy to była jakaś manifestacja… Nawet identyfikator organizatora nie pomógł (śmiech).

Kolejna historia… Nie myślałaś, żeby zebrać kiedyś to wszystko w całość i napisać powieść o zwykłej kobiecie z realnego, niemagicznego?

Ja po to właśnie mam Facebook’a, żeby zbierać wszystkie te ulotne historie, które inaczej człowiek by zapomniał. Lubię je spisywać, bo wiem, że sprawiają wiele frajdy moim czytelnikom. Oni się świetnie bawią, kiedy to czytają! Co więcej, zdarza mi się, że opisuję historie, które były denerwujące, kiedy ich doświadczałam, ale po opisaniu ich w konwencji historyjek Facebook’owych, przestają denerwować. Nabieram dystansu do jakiegoś zdarzenia. Traktuję też mojego Facebook’a jak notes na wprawki, scenki i obrazki. Bardzo wielu pisarzy ma swoje notesy – ja od tego mam Facebook’a. I to nie jest  do końca tak, że takie rzeczy mogą się zdarzyć tylko mi (śmiech). Kilka razy zdarzało mi się, że szłam ze znajomymi i ja zwracałam na coś uwagę, a oni przeszliby obok i nic nie zauważyli.

Pamiętasz taką sytuację?

Może ktoś pamięta historię z kolesiem i gramofonem, którą opisałam… Było nas wtedy troje, a byłam jedyną osobą, która zauważyła, że facet robi sobie klasyczny dancing w środku miasta! Wyniósł ze swojego mieszkania gramofon, siedział sobie na ławeczce, z towarzyszką, równie jak on wiekową i stylową, i słuchali starych płyt. Ludzie słyszeli muzykę, mijali go, ale byli zbyt zaaferowani. Jedną z rzeczy, którą chyba autentycznie lubię w swojej percepcji jest to, że zwracam uwagę na bardzo wiele rzeczy nie rozpraszając się przesadnie. Zwracam uwagę na moich współpasażerów w pociągu, autobusach, a jeżdżę dosyć dużo, więc mam też pewnie więcej okazji. Też zdarzało mi się tak na przykład, że jechałam z Kubą Ćwiekiem, w autobusie Polskiego Busa – Kuba przespał większość drogi, bo on ma z kolei nawyk nadrabiania w czasie jazdy niedoborów snu. Ja w tym czasie spisałam chyba trzy historyjki, które zaistniały na trasie Toruń-Warszawa. Więc to jest chyba kwestia podejścia…

11227937_441908199334146_2727652924443610931_o

Najnowsza książka to zbiór opowiadań. Co więc wolisz pisać: powieści czy krótkie opowiadania?

Powieść jest dla mnie formą bardziej naturalną. Z opowiadaniami mam tak, że czasami zdarza się, że pomysł na opowiadanie wykluwa się w trakcie pisania powieści i jest jakby kieszonką w linii fabularnej. Nie lubię pracy pod presją limitu objętości, gdy redaktor mówi mi, że mam się zmieścić z historią w sześciu, ośmiu czy dziesięciu stronach. Mój mózg działa niekompatybilnie do takich nacisków, widzę coraz szerszy obraz, zaczyna się od jakiegoś detalu i obudowuje się dookoła coraz bardziej i bardziej, aż w którymś momencie się orientuję, że właśnie wymyśliłam cały zarys kolejnej powieści. Już się to zdarzyło – miałam napisać szorta i tak powstał Witkacy. Nie jestem za dobra w takich naprawdę krótkich formach, chyba że jest to coś na Facebook’u, wtedy zwyczajnie objętość postu jest pewną granicą nieprzekraczalną. Zwłaszcza, gdy piszę go na komórce, gdzie tych znaków jest chyba dostępnych 1700… O kolejna zaleta Facebooka – ćwiczę drobne formy (śmiech).

Czyli opowiadanie zamieszczone w programie konwentu było wyzwaniem…

Nie, to akurat była jedna z tych bardzo niewielu sytuacji, gdzie nie było problemu. Moje szorty dla Coperniconu stały się już małą tradycją, bo to jest już chyba czwarte opowiadanie jeśli dobrze liczę… Pierwszy był Witkacy z duchami, a potem był… a nie, to w takim razie trzecie (śmiech). I właśnie przy Witkacym była sytuacja, że poproszono mnie o szorta, a ja napisałam prawie 50-cio stronicowe opowiadanie. Więc na szybko napisałam drugiego szorta… Przy drugim byłam sprytniejsza i szort, który był na Coperniconie jest właściwie epilogiem opowiadania, które jeszcze jest w pisaniu. A tym razem to była bardzo dobra sytuacja: błysk, którego nie można rozwinąć w dłuższy tekst i jego urok polega na tym, ze to jest taki mały drobiazg. Dlatego ze wszystkich szortów do coperniconowych informatorów „Skoczek” przyszedł mi najłatwiej.