Co w tubie piszczy, czyli trze’a było zostać Youtuberem

Najlepszy sposób, by w wieku dwudziestu trzech lat poczuć się starym, to odwiedzić salon prasowy i przewertować dział z pismami młodzieżowymi. I wziąć do ręki periodyk, o którym ostatnio huczy cały internet.

Kiedy byłem małą dziewczynką, uwielbiałem czytać. Czytałem wszystko, co się tylko dało, co miało literki, było kolorowe i z fajnymi obrazkami. Książki bez obrazków też zresztą czytałem. Jednak najczęściej swoją czytelniczą pasję realizowałem używając prasy. Gazet jeszcze nie, bo były mało kolorowe i trudno było je niekiedy zrozumieć, ale kolorowe pisemka budziły u mnie odkąd pamiętam wielkie zainteresowanie. Najpierw były to magazyny dla dzieci – „Bęc”, „Miś”, „Świerszczyk”i tak dalej. Potem przyszedł czas królowania „Kaczora Donalda” – nie podniecały mnie gadżety w rodzaju lepkiej rączki, ale komiksy do dzisiaj znam na pamięć. Kiedy dorosłem, czyli w wieku 7 lat, dziecinne rozrywki zmiótł z powierzchni ziemi sport – co prawda w wydaniu wyłącznie kibicowskim, jak u większości współczesnych polskich dzieci. Pojawiły się też stosowne periodyki – poświęcone lidze NBA „proBASKET” i „Magic Basketball”, „Piłka Nożna” poświęcona – zgadliście – piłce nożnej, czy wreszcie legendarny opiniotwórczy tygodnik sportowy „Bravo Sport”. Opiniotwórczy, bo do dziś polityka wyboru sportowców drukowanych w tym piśmie na plakatach wpływa na sympatie kibicowskie na podwórkach w całej Polsce. Oryginalnego „Bravo”, poświęconego głównie muzyce pop i szeroko pojętym lifestyle’u nastolatków, nigdy nie kupowałem. Muzyka jeszcze mnie nie interesowała, a kiedy zaczęła, potrzebowałem poważniejszych pozycji. A lifestyle’u nastolatków tak naprawdę nigdy nie prowadziłem – jeśli życie młodych ludzi wygląda dokładnie tak jak w szablonowych fotostory, to można stwierdzić, że w ogóle nigdy nie istniałem. Niemniej jednak dzieciństwo wspominam dobrze, i nie ukrywam, że w dużej mierze dzięki tym gazetkom pojawiła się we mnie myśl, że może dziennikarstwo to jest coś, co chciałbym w życiu robić.

Ale to były szalone lata 90. XX wieku. Teraz mamy drugą już dekadę wieku następnego. Dzieci z tamtych lat zdążyły dorosnąć, a w niektórych przypadkach nawet zdziadzieć. Ostatnio mam podejrzenia, że takim przypadkiem jestem właśnie ja. Skąd takie myśli w mojej młodej (metryką) głowie?

Z internetu korzystam dużo. Pewnie nawet za dużo. No cóż, skoro (jak widać) chce się uczynić z sieci swoje miejsce pracy, jest to nieuniknione. Ale z drugiej strony mam nieustanne poczucie, że nie jestem na bieżąco z tym, co w necie piszczy. Moje korzystanie z internetu na dobrą sprawę kończy się na Facebooku, który jest co prawda bramą do całej reszty wirtualnego świata, ale jednak – bramą dość wąską. Mogę poznawać internetowe nowinki tylko za sprawą fanpejdży, które polubiłem z racji zainteresowań, oraz z linków znajomych, w przeważającej części rówieśników. To, co zajmuje młodszych ode mnie użytkowników internetu, w sporej części pozostaje dla mnie terra incognita. Wielkie przestrzenie na jedno skinienie, a my głupi na ten temat. W tym sieciowym kosmosie, jak to w kosmosie, muszą być gwiazdy. A przynajmniej byty, które do tego miana aspirują.

Kiedy ja byłem dzieckiem, a potem nastolatkiem, idolami byli – odpowiednio – sportowcy dla chłopców, piosenkarze dla dziewczynek (sporadycznie zdarzało się na odwrót, ale wtedy nikt jeszcze nie słyszał o dżender). A więc Michael Jordan i Ronaldo (ten prawdziwy, brazylijski), Britney Spears i LO27. Jak myślicie, kto teraz jest obiektem uwielbienia nastolatków? Sportowcy, muzycy? Pewnie też, skoro istnieją nadal „Bravo” i „Bravo Sport”, których sensem istnienia jest drukowanie wielkich posterów gwiazd. Ale niespodziewanie (niespodziewanie dla nas, zgredów) wyrosła im poważna konkurencja w formie… gwiazd internetu. To była właściwie kwestia czasu, każdy, który świadomie korzysta z sieci musiał wiedzieć, że pozycja tego medium w życiu młodych ludzi nieuchronnie zaowocuje pojawieniem się takich postaci. Ale żeby dwuosobowa rodzinka Bravo, składająca się z dwóch już całkiem dojrzałych (metryką) pisemek wzbogaciła się o zupełnie nowego braciszka, poświęconego zupełnie nowemu typowi idoli, to się nie spodziewałem nigdy.

Internety obiegły w mijającym tygodniu skany okładki najnowszej pozycji ze stajni Bravo. Jedyny magazyn o Youtuberach – brzmi dumne okładkowe hasło „Tube News”, miesięcznika, który właśnie trafił do kiosków. Może jesteście takimi zgredami jak ja, i być może nie wiecie, kim jest Youtuber. Jest to osoba, która nagrywa vlogi, czyli odpowiedniki blogów w formie wideo. Generalnie wygląda to tak, że do włączonej kamerki nasz bohater mówi to, co mu ślina na język przyniesie, często na każdy temat, ponieważ prawdziwy Youtuber jest ekspertem od wszystkiego. Są również Youtuberzy, którzy specjalizują się w określonych dziedzinach – recenzują gry, filmy , książki (podejrzewam, że ci to prawdziwa rzadkość), ewentualnie jedzenie i piwo. Kobiety (albo mężczyźni) radzą innym kobietom (albo mężczyznom – w tych czasach każdy już słyszał o dżender) – jak się ubierać, malować, strzyc. Lub robić inne głupie rzeczy, co z lubością prezentują osobiście.

Jak rozumiem, tak wybitne postaci w naturalny sposób stają się dla młodzieży autorytetami. Spójrzmy na okładkę, by poznać największych. Rezi zdradza rzeczy, o których nigdy nie mówił żadnej gazecie. Banshee opowiada o swoich odpałach. Jdabrowsky zachęca: „zobacz moje prywatne foty”. Na ścianie możemy powiesić sobie podobiznę takich sław, jak Naruciak, Wardęga, Ajgor i osobnik o wdzięcznym przydomku Z Dupy. Gdybym miał znowu dziesięć lat i miał jakiekolwiek pojęcie, kim oni są, to pewnie wisieliby u mnie na drzwiach. Niestety, jestem dwudziestotrzyletnim starcem i nie wiem o tych postaciach nic (być może gdyby powstało pismo „Red Tube News” poczucie obcości byłoby nieco mniejsze).

tube news

Cóż, życie zmusiło mnie do tego, bym sprawdził, kto zacz. JDabrowsky recenzuje gry komputerowe, i przy okazji ma powierzchowność cherubinka. Różowowłosa Banshee mówi na każdy temat i skacze na bungee w stroju świni. Wardęga (no dobra, o nim to coś tam słyszałem) jest specjalistom od „pranków” (z ang. psikus) typu przebranie psa w strój pająka i straszenie ludzi (ponoć najpopularniejszy film na YouTube w 2014 roku). Czy ktoś ma wątpliwości, że takie osobistości zasłużyły na własny periodyk? W czym są gorsi od Rihanny albo Ronaldo (portugalskiego)? W niczym, proszę państwa! A nawet są lepsi, bo nasi, krajowi. A co jeszcze bardziej warte uwagi – aby zostać gwiazdą YouTube nie trzeba żmudnych lat treningów na boisku piłkarskim, ani nie trzeba wielkich nakładów wytwórni płytowej na promocję. Wystarczy dobrze się prezentować na ekranie, mieć gadane i robić coś, co zainteresuje ludzi. Jak wielu spośród Was teraz pomyślało: „Kurde, przecież sam/a mógłbym to robić!”. Oczywiście że tak! Te wszystkie naruciaki, ajgory i banshee to nastolatki, jakie zna każdy z nas. I każdy z tych nastolatków mógłby zostać gwiazdą. Do tego zresztą zachęca omawiany przez nas periodyk, kierując do czytelników prosty przekaz: „Ty też podbij internety”, oczywiście dzięki zamieszczonemu w piśmie poradnikowi. Magazyn ma pewnie słuszność, bo wygląda na to, że nie ma w tej chwili łatwiejszego sposobu na zostanie gwiazdą niż vlogowanie na YouTube. Można na tym niewątpliwie zarobić, skoro chociażby cherubinka JDabrowsky’ego wspiera producent napoju Sprite. Nie mam także wątpliwości, że takim JDabrowskym chciałyby się stać miliony polskich nastolatków.

Pewnie gdybym był nastolatkiem, też chciałbym zostać JDabrowskym. Nawet jeśli musiałbym pokazywać w magazynie swoje prywatne zdjęcia. Albo skakać na bungee w kostiumie wieprza. Zarabianie wielkiego hajsu za gadanie głupot do kamery to najwspanialsza realizacja złotej maksymy Ferdka Kiepskiego, by zarobić, a się nie narobić. Nie wspomnę nawet, jak cudowną perspektywą musi być obecność naszego zdjęcia w tysiącach pokojów polskich nastolatków, do którego wzdychają tysiące ich mieszkańców. Trze’a było zostać JDabrowskym. No, ale na to już trochę za późno.

Dodaj komentarz