Agnieszka oraz Mateusz opowiedzą nam o swojej przygodzie z DKMS. Oboje odebrali już telefon z prośbą o pomoc. Jak to się skończyło?

Mateusz Markiewicz to student zarządzania na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Lubi podróżować. Odwiedził już Włochy, Szwecję i Hiszpanię. Pochodzi z Ostródy i dzieli się dobrym sercem dzięki Fundacji DKMS.

Agnieszka Piotrowska to również studentka zarządzania, ale nie tylko. Interesuje ją również praca socjalna, a ponadto dorywczo pracuje. W tym wszystkim znalazła czas na uratowanie życia pewnej kobiecie dając jej swoje komórki macierzyste.

Pierwsze kroki, telefon z Fundacji i co dalej?

Agnieszko, Mateuszu jak zaczęła się wasza przygoda związana z tą akcją? Kiedy to dokładnie było, a przede wszystkim co was do tego skłoniło?

Agnieszka:  O samej akcji usłyszałam na pierwszym roku studiów. To właśnie wtedy od chodzącego serca dostałam „piątkę”. To był właśnie ten moment gdy z koleżanką postanowiłyśmy wybrać się na rejestrację i spróbować. Wcześniej jednak w mojej miejscowości zachorowała dziewczyna młodsza ode mnie. W pomoc zaangażowało się bardzo wiele ludzi, od zbiórek po znaczący wzrost rejestracji na DKMS. Niestety mimo przeszczepu przegrała walkę

Mateusz: W moim przypadku było to trochę wcześniej.  Do całej akcji przekonała mnie moja koleżanka która pokazywała mi karty, wiadomości od fundacji po swojej rejestracji. To właśnie już wtedy postanowiłem się zarejestrować.

Rozumiem, że chęć pomocy osobom chorym na białaczkę była całkowicie waszą decyzją. Jednak jaki miała ona wpływ na relacje z rodziną, bliskimi i środowiskiem szkolnym/uniwersyteckim?

Mateusz: Przy samej rejestracji jeszcze nie. Dopiero później pojawiły się głosy „rozsądku” o moje zdrowie i bezpieczeństwo. Telefon zadzwonił dwa razy. Za pierwszym razem najbardziej odradzała mi to moja mama, która bała się o moje zdrowie. To był dla wszystkich prawdziwy szok. Przy drugim podejściu przyjęli to już na chłodno. Szkoła natomiast to już inna sprawa. Zauważyłem, że zaczęło się rejestrować wiele osób, co z pewnością dało mi sporo sił, a i nauczyciele patrzyli łaskawszym okiem.

Agnieszka: To był ten moment, gdy chyba jeszcze nikt z naszych bliskich nie spodziewał się telefonu o pomoc. Nie czekałam na ten telefon, bo nie życzyłam nikomu choroby, jednak byłam gotowa w razie potrzeby na kolejne kroki. W moim przypadku największe wątpliwości miała babcia głównie dlatego, że wiązało się to z pobraniem krwi. Mam niepełnosprawnego brata, co zapewne popycha mnie do pomocy. Wspólnie z rodzicami uważamy, że warto pomagać, bo ta pomoc zawsze może być potrzebna i miło byłoby, gdyby do nas wróciła. W przypadku znajomych otrzymałam wielkie wsparcie, a w razie potrzeby też i słowa otuchy

To niewątpliwie poważna decyzja. Na jakim etapie jest obecnie wasza współpraca z DKMS?

Agnieszka: Jeśli chodzi o mnie, to jestem już po oddaniu komórek macierzystych. Cała akcja miała miejsce w wakacje. Kolidowało to trochę z praktykami, które odbywałam. Udało się jednak wszystko pogodzić. To był dość trudny czas, w jakim nie mogłam się na niczym skupić. Wtedy człowiek myślał tylko o tej drugiej osobie.

Mateusz:  Tak jak mówiłem, były dwa telefony. Na początku pojawił się wielki strach oraz łzy. Dotknęła mnie trudna sytuacja tej drugiej osoby. Po prostu dopóki nie masz telefonu z Fundacji żyjesz w przekonaniu, że jest wszystko pięknie. Natomiast gdy się on pojawia, czujesz przemijanie. Ma się świadomość śmierci. Za pierwszym razem wybrano jednak kogoś innego. Była to osoba bardziej zgodna genetycznie.

Pomogę bo mogę- wspomnienia.

Czy to był czas, gdy biliście się z myślami? W kim poszukiwaliście rozmowy, bliskości i wysłuchania?

Agnieszka:  Niestety byłam wtedy sama. Dlatego pojawia się niepewność, której nie mogę nazwać zawahaniem. Musiałam przejść przez podstawowe badania, jednak już na tym etapie objęto mnie opieką. Dostawałam wiele materiałów. Kolejny etap to badania w Warszawie. W tym przypadku nie zostałam sama z cała podróżą czy noclegiem na miejscu. Zapewniono zwrot wszelkich kosztów, a na pewno dostaje się środki na wyżywienie.

Mateusz: Warto wspomnieć o koordynatorce przydzielonej nam na czas całej procedury. To osoba która zawsze odbierze telefon, umocni nas, a po za tym odpowie na wiele pytań. Sam korzystałem z takich rozmów dość często. Dobrze jest mieć z kim porozmawiać bez presji bliskich. Tym bardziej, że zawsze mogliśmy zakończyć procedurę i zrezygnować. Dość często pojawiały się pytania czy jesteśmy do tego przekonani.

Z jakimi spotkaliście się mitami podczas Waszej przygody z DKMS?

Agnieszka: Największym znakiem zapytania były dla mnie tatuaże, o których musiałam wspomnieć w wywiadzie. Nie skreśliło mnie to jednak z procedury. Wystarczyło dokładnie opowiedzieć o warunkach czy ewentualnych powikłaniach jakie w moim przypadku nie wystąpiły. Jednak są sytuacje, które skreślają nas z listy potencjalnych dawców. Przypadkiem takim może być choroba tarczycy.

Mateusz: Dla mnie największym mitem jest pobieranie komórek macierzystych z kręgosłupa. Możliwości są dwie. Jedna z nich to uzyskanie ich z naszej krwi. Natomiast druga to pobranie ich z talerza kości biodrowej. Mity są jednak wywołane dużą niewiedzą z jaką mam styczność w tym temacie na co dzień. Warto dodać też, że samo palenie nie skreśla nas, jednak w przypadku alkoholu sytuacja ma się zupełnie inaczej. Oczywiście nie w przypadku spożywania go okazjonalnie. Jednak duże ilości, a już na pewno spożywanie przed pobraniem jest zabronione.

 Z perspektywy czasu co utkwiło wam w pamięci?

Mateusz: Czas przed procedurą przyjmowania serii zastrzyków. Nie, nie są one straszne. Jednak dwa dni przed nimi dostałem telefon, żeby tego nie robić. To był dość trudny dla mnie moment. Same zastrzyki to w uproszczeniu podanie hormonu wzrostu mającego namnożyć komórki macierzyste, które następnie trafią do analizy po pobraniu krwi.

Agnieszka: Czas oczekiwania, gdy trzeba było czekać na telefon z kliniki z informacją, czy w próbce zebrała się wystarczająca liczba komórek macierzystych. W moim przypadku nie musiałam podchodzić do tego drugi raz.  Drugi już bardzo przyjemny moment to telefon z Fundacji z dobrymi wiadomościami. Dowiedziałam się wtedy, że uratowałam życie kobiecie w wieku około pięćdziesięciu lat z Niemiec.

Agnieszko, ostatnie pytanie skieruję bezpośrednio do ciebie. Jak wygląda w tej chwili relacja między tobą a biorcą? Czy macie ze sobą jakiś kontakt?

Agnieszka: Wszytko musi odbyć się w odpowiednim czasie. Oczywiście bardzo chciałabym poznać osobę, której mogłam uratować życie. Nawiązanie między nami relacji musi odbyć się poprzez obustronne wykazanie chęci, a w dodatku przy wsparciu Fundacji, informującej obie strony o owej chęci – czy przekazywać między nami listy, a nawet drobne upominki. Ja sama nie wiem, jak wygląda to ze strony odbiorcy, jednak z okazji zbliżających się świąt przygotowuje małą niespodziankę. Mam nadzieję, że się spodoba i uzyskam na nią odpowiedź.

Mateuszu, z niecierpliwością czekamy jak zakończy się już rozpoczęta przez ciebie procedura oddania komórek macierzystych. Oby skończyła się tak pozytywnie, jak w przypadku Agnieszki.