Tego miejsca nie można było porównać z żadnym innym w Toruniu, bo żadne inne nie wywoływało tylu dyskusji. Można było je kochać albo nienawidzić – nic pośrodku. O żadnym innym nie krążyło tyle studenckich legend i opowieści. Mogłeś tam nigdy nie być, a i tak wiedziałeś o tym miejscu wszystko. Wszystkie drogi prowadzą do Kotła – mawiali studenci. Mawiali, bo to już przeszłość. Klub Kotłownia dawno przeszedł do studenckiej legendy. Teraz przeszedł także do historii.

Jeśli jesteś lub byłeś studentem UMK, doskonale znany jest ci dylemat: iść w miasto, ale dokąd? Hmm… Portfel, jak to u studenta, na granicy anoreksji, więc o drogich klubach ze starówki można pomarzyć. Do pubu na piwo z przyjaciółmi? Zbyt kameralnie, student czasem musi się wyszumieć. Więc najlepiej gdzieś, gdzie – jak w piosence The Smiths – jest muzyka, gdzie są ludzie, gdzie czujesz się młody i pełen życia. No, i najlepiej gdzieś niedaleko, zwłaszcza, jeśli jest się mieszkańcem któregoś z akademików w centrum Torunia. Cóż, w takim razie mamy już odpowiedź. Wszystkie drogi po raz kolejny zaprowadzą do Kotła.

Słowackiego 5, jesteśmy na miejscu. Budynek klubu jest bardzo niepozorny – rzeczywiście wygląda jak kotłownia, która tam się naprawdę niegdyś mieściła. Charakterystyczne wejście, strzeżone przez cerberów-ochroniarzy. Rutynowe okazanie legitymacji – to klub studencki, więc jeśli nie jesteś żakiem z UMK, dziękuję, dobranoc. Różne były sposoby studentów na przemycanie kolegów bez legitki. Jeśli dziewczyna przyszła z kumplem-niestudentem, typowym zagraniem była próba przekonywania ochroniarzy, że to chłopak. Sprytni cerberzy żądali dowodu – jeśli para była naprawdę zdesperowana, by dostać się do klubu, kolega miał podwójne szczęście, bo nie tylko dostawał się w podwoje Kotła, ale i zarobił zupełnie niespodziewany pocałunek… A następnie schodami w dół, do pierwszego kręgu piekła – albo nieba – wedle uznania. Kierujemy się do baru i zamawiamy procenty – w skali Torunia wyjątkowo tanie. I o walorach, bywało, kontrowersyjnych – moi znajomi dziennikarze mieli nawet przyjemność, prowadzić o to batalię przed obliczem Temidy. Ale mniejsza o to. Szybko osuszamy butelkę/szklankę i jesteśmy gotowi wkroczyć do kolejnego magicznego kręgu. Do wyboru mamy szerokie, „normalne” schody i schody spiralne. Zdradliwe cholery były, jak nie wiem co. Niejeden bywalec klubu po osuszeniu zbyt wielu butelek miał nielichy problem z zejściem na dół, czy wejściem na górę. Znam takich, dla których kończyło się to bardzo boleśnie, albo nawet uzbrojeniem szkieletu w kilka metalowych elementów.

Przyjmijmy jednak, że jesteśmy na tyle trzeźwi, że udało nam się wkroczyć na sam dół kotła, gdzie, zgodnie z prawami fizyki i kuchni, panuje największa temperatura. I nie chodzi tu o celsjusze – parkiet w Kotłowni zawsze kipiał prawdziwym żarem. Rozpalone ciała uwijające się do rytmu muzyki dance, techno i house – w klubie panowała zawsze bardzo charakterystyczna playlista, tag „muzyka z kotła” stał się w Toruniu niemal określeniem konkretnego gatunku muzycznego. Rozpalone ciała, które tylko czekają na nową znajomość – taki stereotyp bywalców klubu zapisał się w powszechnej świadomości studentów. Kocioł zrodził taga dla muzyki, ale także dla… ludzi. „Laska z Kotła” nie jest w ustach toruńskich żaków komplementem. Oznacza dziewczynę gotową balować do białego rana w swoim ulubionym klubie – najchętniej uwijając się wokół stojącej na środku parkietu rury, spożywającą tam duże ilości „magicznych eliksirów” i bardzo otwartą na nowe znajomości, szczególnie z chłopakami. Także męscy bywalcy Kotła doczekali się swojego stereotypu. „Facet z Kotła” to w obiegowej opinii gość, któremu bardzo mocno zależy na znalezieniu w klubie partnerki, niekiedy za wszelką cenę, co skutkuje mocno żenującymi dla kotłowego Alvaro sytuacjami. No, ale jak mówiło inne popularne powiedzenie – „Co było w Kotle, zostaje w Kotle”. Generalnie, co by nie mówić, Kotłownia uchodziła za miejsce, w którym notoryczni single dość łatwo mogą załagodzić uporczywy brak partnera/partnerki. Jeśli od samego początku głównym motywem wypadu w miasto był podryw, tego miejsca na trasie wieczoru zabraknąć nie mogło.

Kocioł pojawiał się jednak bardzo często na trasach wypadów na miasto także u osób, które wychodząc z domu zupełnie tego nie planowały. Zazwyczaj jako ostatni przystanek. Można było sobie planować kulturalny wypad na jedno piwko do pubu. Ale gdy jedno piwko zmieniło się w siedem i studentom zachciało się tańczyć, na pytanie: „Dokąd teraz?”, bardzo często padała odpowiedź: „Eeeee… Kooocioooł…”. W takich okolicznościach na kotłowy parkiet, a może nawet pod samą rurę trafiły zapewne setki osób, które przez całe swoje dotychczasowe studenckie życie na pytanie „Kocioł?” odpowiadały: „Nie byłem i nie zamierzam być”. A potem ze wstydem, wracały do domu nad ranem (Kotłownia działała do 4.00), cichutko mówiąc same do siebie: „Było zajebiście”. I w kolejny weekend, już z coraz mniejszym poczuciem wstydu, ponownie wkraczały w podwoje klubu na Słowackiego.

Ale już nie wkroczą więcej, a osoby, które całe życie zarzekały się, że ich noga nie przekroczy progu Kotła, nie będą miały okazji zmienić swojego postanowienia. Klub jakiś czas temu przestał działać. Na tzw. mieście słychać było różne spekulacje na ten temat. Mówiono, że Kocioł raptownie stracił popularność. Jedni twierdzili, że to wpływ otwarcia nowego klubu Number One na Rynku Staromiejskim, który błyskawicznie stał się, zgodnie z nazwą, najpopularniejszym imprezowym miejscem w Toruniu. Inni mówili, że do spadku frekwencji w Kotłowni przyczyniło się zbyt duże stężenie tzw. dresiarstwa, czy nawet zbyt duża liczba odwiedzających erazmusów (pamiętacie fanpage „Stop islamizacji Kotła”?). Ostatnio poznaliśmy kolejną, chyba decydującą przyczynę – kilka dni temu zmarł twórca i właściciel klubu, Mirosław Drężek. Przed słynnym wejściem do Kotła, niegdyś strzeżonego przez cerberów-ochroniarzy, palą się teraz znicze.

Co się stanie teraz z Kotłem? Nie wiadomo. Podejrzewam, że niedługo na Słowackiego powróci impreza, bo budynek ma zbyt dobrą lokalizację, by nie być wykorzystywanym w celach rozrywkowych. Ale czy będzie tam tak, jak w starym Kotle? Nie sądzę. Dlatego uważam, że zostały nam już tylko wspomnienia. Jakie są moje? By być szczerym, jak chyba większość studentów mam co do Kotłowni uczucia mieszane. Okropna toaleta, nie zawsze sympatyczni klienci, pijane w sztok dziewczyny, czy wreszcie kradzież torebki mojej koleżanki i kurtki kolegi, kiedy ostatni raz tam byłem. Ale są też sytuacje, które wspominam miło – kiedy przychodziłem na imprezę do akademika „dwójki”, wielokrotnie finałem imprezy był pobliski Kocioł. „Facetem z Kotła” nigdy nie byłem, ale kilka ciekawych osób jednak w tym miejscu poznałem. Parkiet w Kotłowni niewątpliwie sprzyjał zdobywaniu nowych i ugruntowywaniu istniejących znajomości, bo ten klub potrafił porwać do tańca nawet najzagorzalszych sztywniaków. Tak, widok niektórych osób na densflorze będzie zabawnym, ale i sympatycznym wspomnieniem.

Wspomnieniem, jak cała Kotłownia. Bywało z tym klubem różnie, ale chyba nawet tym osobom, które zawsze były „kotłosceptykami” jest żal, że legenda odchodzi do historii. Czy o którymś z toruńskich klubów będziemy słuchać tak nieprawdopodobnych, pikantnych opowieści? To nie była prawda, że „to, co w Kotle, zostaje w Kotle”. Tym, co się tam działo, żył cały studencki Toruń. Czy historie z Number One, Kadru czy gdziekolwiek indziej zastąpią kotłowniane legendy? Nie wydaje mi się. I tego chyba nam najbardziej będzie brakować.

[fot. Paula Gałązka]