Jeśli bliskie jest Wam gotyckie spojrzenie na świat i wasze stany duchowe wylatują ponad poziomy niczym strzeliste średniowieczne katedry, na pewno 9 listopada byliście w klubie Lizard King w Toruniu, by posłuchać legendarnego Closterkellera. Przed, jak zwykle wyśmienitym, koncertem zespołu miałem możliwość porozmawiania z jego liderką, charyzmatyczną Anją Orthodox. Spotkaliśmy się tuż po próbie, na której Anja wykonała dość zaskakujący, jak na gotycką legendę utwór – „Gęsi za wodą, kaczki za wodą”.

Wizyta na próbie słynnego zespołu to bardzo ciekawe doświadczenie. Można posłuchać artystów w zupełnie nieoczekiwanym repertuarze.

Ja na próbach lubię bardzo różne rzeczy śpiewać. Śpiewam Moniuszkę, polskie pieśni narodowe, piosenki o Warszawie z lat 50. Koledzy się przy tym trochę męczą, ale co tam (śmiech).

Moniuszko i polskie pieśni narodowe mają w sobie coś gotyckiego. A Gęsi za wodą?

Zakładamy, że te gąski są czarne, i one umrą. Chociaż nie, tam jest przecież „uciekaj dziewczyno, bo cię pobodą”. Zatem to ona umrze, bo te gęsi ją zabiją. Bo są to gęsi z rogami, takie gęsi gotyckie. A potem one też umrą.

Jakie zwierzęta oprócz gęsi są najbardziej gotyckie?

Bardzo gotyckie są nietoperze. Czarne koty. Z drugiej strony, gotyckie mogą być jednorożce. Są bajkowe, ale pasują do gotyku, bo są ucieleśnieniem marzeń o pięknie. Podobnie jak piękne rumaki, kare lub siwe.

A wilki?

Wilki są gotyckie, jak najbardziej. Wielu gotów, zwłaszcza facetów fascynuje się wilkami. Ja nie, bo jako zootechnik spędziłam wiele czasu z wilkami w klatce i one się w moich oczach bardzo odmitologizowały.

Napisała pani pracę magisterską o zachowaniach wilków kanadyjskich. Zawsze myślałem, że to właśnie „gotyckość” tych zwierząt wpłynęła na wybór tematu.

W ogóle mi to nie przyszło do głowy (śmiech). Dawniej przed pisaniem prac rozdzielało się tematy. Wiedziałam, że jest wśród nich temat z badaniami w ZOO warszawskim. Ten temat gwarantował, że to będzie bardzo ciekawa praca. A już w ogóle oszalałam, gdy się dowiedziałam, że to będą wilki. I że będę musiała siedzieć z nimi przez miesiąc czy dwa całe dnie w klatce (śmiech).

Skąd wybór kierunku studiów – zootechnika?

Chciałam być hodowcą koni. Byłam koniarą nie z tej ziemi. Bardzo dużo jeździłam konno, nawet przez wiele lat objeżdżałam konie wyścigowe na Służewcu. Kiedy poszłam na zootechnikę, to już mnie skręciło na hodowlę wszystkiego. Poza mną i dwojgiem osób, którzy poszli na architekturę, cała reszta mojej klasy, matematycznej, poszła na politechnikę. Na koniec studiów „zgięło” mnie w jeszcze inną stronę, na genetykę.

Co robiłaby pani, gdyby nie pojawił się Closterkeller?

Gdybym nie „closterowała”, tobym była genetykiem, na sto procent. Może klonowałabym owce? To przegenialna sprawa. Nieraz skręcało mnie z zawiści, gdy fani opowiadali, że – w dużej mierze pod wpływem mojego gadania – zainteresowali się genetyką i ją studiują (śmiech). Bardzo się cieszę, że tak pozytywnie wpływam na słuchaczy. Bo niektórzy wykonawcy wpływają tak, że ich fani idą tłuc się z kimś, inni chodzą kraść radia jak ich idol, trafiają za kratki. A moi fani interesują się komputerami albo idą studiować genetykę (śmiech).

No właśnie, miała też pani zawodowy epizod w firmie komputerowej.

W moim życiu cały czas łeb w łeb idą dwie wielkie pasje. Jest to muzyka oraz komputery i nowe technologie. I tak raz jedna, raz druga z przodu.

Wracając do wpływu artysty na słuchacza – jak Closterkeller wpływa na swoich fanów?

W taki sposób, że przez kontakt z naszą sztuką ich dusze stają się piękniejsze,. Nasza muzyka niesie czyste, piękne i gorące emocje. Dobre emocje, dobre nie w stylu anielskim, ale w stylu ludzkim. Bo ludzie czasem popełniają błędy, czasem w nich potrafi zawrzeć złość, czasem czynią zło, którego żałują, ale przede wszystkim myślą i bogacą się duchowo. Fan Closterkeller to pewien taki wzorzec postaci, który nie jest tylko zwykłym zjadaczem chleba, ale osobą, dla której dusza jest bardzo ważna. Roczwój duchowy nie jest dla niego pustym słowem, ale podstawą funkcjonowania. A bogacić swoją duszę mogą przez kontakt z naszą twórczością

Wielu osobom gotyk kojarzy się z mroczną powierzchownością – makijaż, czarne ciuchy, ciężkie buty, bez wchodzenia w duchowe niuanse.

No jasne, że image to nie wszystko. Powiem wręcz, że ten gotycki image jest pochodną tego, co ma się w duszy. Znam mnóstwo ludzi, którzy są bardzo gotyccy. Oczywiście, nie chodzi tu o gotyk w sensie średniowiecznej epoki czy stylu w architekturze. Gotyk to stany duchowe, które są strzeliste ku niebu niczym gotyckie katedry – stąd ta nazwa się wzięła zresztą. To nie jest tylko muzyka i subkultura. To sposób odczuwania, który nie jest dla każdego. Taką muzykę odbierają, i to natychmiast, ludzie o pewnej specyficznej emocjonalności. Ludzie wrażliwi, inteligentni, którzy potrafią emocjonalnie „ponad poziomy wylatać” oraz myśleć twórczo i samodzielnie. Gotyk to stan skupienia duszy ludzkiej. To nie moje sformułowanie, wymyślił je pewien chłopak, ale ja je przechwyciłam, bo pasuje idealnie. Osoby, które w ten nurt wchodzą i w nim płyną, to osoby poszukujące poezji w życiu, w zwykłych rzeczach, a nie bezmyślni konsumenci, którzy nie różnią się niczym od krów jedzących siano. Którzy co rano jedzą sadzone jajko, i ich egzystencja jest taka…hmmm, materialna. Gotyccy ludzie to nie są jakieś nawiedzone typy. To są moi ludzie, których w lot rozumiem. Ludzie o twórczej duszy. Często piszą, a nawet jak nie tworzą własnej sztuki, to tworzą piękne obrazy w sobie, słuchając muzyki.

Rzeczywiście, nie brakuje takich, którzy pod wpływem Closterkellera sami podejmują się tworzenia muzyki.

W tym roku, w styczniu wyszła płyta Po drugiej stronie lustra. Tribute to Closterkeller, gdzie zespoły z naszego nurtu i lekko pokrewnych nagrały nasze utwory w swoich aranżacjach. Masakra kompletna! Zupełnie się nie spodziewałam czegoś takiego – uklękłam przy tym. Ta płyta dowiodła tego, jak bardzo twórczy, pełni polotu i niekonwencjonalnie podchodzący do tworzenia są ludzie z gotyckiego nurtu. Te przeróbki mnie rozwaliły na kawałki. Można było odegrać po prostu numery Closterkellera, ale tam są utwory wręcz postawione na głowie! Oszalałam z zachwytu, kiedy je usłyszałam. Dla osób przyzwyczajonych do naszych starych wersji niektóre kawałki mogą być szokujące, ale gdy słyszę, z jakim „odjazdem” podeszli do tego wykonawcy, to dumna jestem z naszego środowiska. Ci co przerobili Fortepian to już w ogóle masakra… (Beltaine Improved – przyp. mk). Chłopak zaśpiewał głosem operowym – bardziej tradycyjni closterowi słuchacze pewnie byli w szoku (śmiech). Albo na przykład zespół Kuriozum, wzięli na warsztat Phantom, jeden z najsłabszych closterowych kawałków. I zrobili sto razy lepszą wersję od naszej. Polecam!

Zatem rock gotycki się trzyma nieźle?

Zawsze się będzie trzymał, bo będą ludzie, którzy się nie dadzą omamić, załatwić byle jaką papką. Będą poszukiwać takiej muzyki, która będzie z nimi współgrała. I oni ją znajdą. Mogę powiedzieć z dumą, że na nasze koncerty przychodzą młodzi ludzie, którzy znaleźli gotyk w sobie, nawet przypadkiem. Chociażby weszli w internet i posłuchali. To są ludzie bardziej myślący, z bogatą osobowością. Rock gotycki jest to muzyka wymagająca od słuchacza przestrzeni duchowej, którą ona może wypełnić. Nie mamy pretensji do całego świata, że nie jesteśmy w mainstreamie na szczycie, że nie latamy samolotami na koncerty. Robimy to co chcemy. Dociera to do ludzi, i jak dotrze, to zostanie i ich uszczęśliwi.

Może nie docieracie na koncerty samolotami, ale nadal gracie je rewelacyjne. Fani Closterkellera byli po zmianach w składzie pełni niepokoju o przyszłość zespołu, ale wygląda na to, że trudne chwile już za wami.

Powoli się wyrabiamy na tej trasie. Zuzie (Jaśkowiak, gitarzystce, razem z nią dołączył basista Aleksander Gruszka – przyp. mk) idzie coraz lepiej. Bo powiem szczerze, że przejście z Mariusza i Krzyśka (Mariusz Kumala i Krzysztof Najman, byli gitarzysta i basista Clostera – przyp. mk) było, kurde, bardzo trudne.

Czy nowe twarze w zespole wpłyną na jego muzyczne oblicze?

Niee. Jestem ja i Rollo (Michał Rollinger, instrumenty klawiszowe – przyp. mk) i to my trzymamy władzę. Poza tym, zaprosiłam takich ludzi, którzy nie zmienią Closterkellera, którzy czują, o co nam w tym wszystkim chodzi. Co prawda Zuza przyszła z ostrego metalu, ale słuchała wszelakiej muzyki, łącznie z Closterkellerem. Niemniej jednak, musiała się wciągnąć w takie granie, jak nasze. Ona myślała, że sobie przyjdzie, tralala, zagra – nie, nie, nie (śmiech) Jak odszedł Mariusz, to – jak mówi mój syn siedmioletni – dupa mi ujechała na myśl, że mam kogoś znaleźć na miejsce gitarzysty. To nie takie hop-siup, że przyjdzie gitarzysta, który sprawnie gra Steve’a Vaia czy Yngwie Malmsteena i już. Nie, w życiu! W Closterkellerze się duszę przekazuje przez granie. I to musi być dusza pasująca do tego zespołu. W Zuzie ją wypatrzyłam, ale najpierw musieliśmy się trochę nagimnnastykować.

Pracujecie już w nowym składzie nad nowym materiałem?

Na koncercie zagramy cztery nowe numery. I to bardzo ładne numery. Po trasie zabierzemy się do roboty nad nowymi kawałkami. Jest ich całe mnóstwo…

Zna już pani kolor nowego wydawnictwa Closterkellera? (albumy zespołu mają zawsze tytuły oznaczające kolory w różnych językach – przyp. mk)

Nie chce mi się teraz nad tym myśleć. Kolor przychodzi na samym końcu. Mam pewien koncept, fajny kolor, który mi chodzi po głowie, ale… Najpierw zróbmy tę płytę, a potem się okaże czy pasuje. Najwyżej, pomalujemy na inny.

[fot. materiały prasowe]