Kojarzeni głównie z kabaretem, sami twierdzą, że to dla nich krzywdzące. Wojciech Tremiszewski i Szymon Jachimek tworzą wspólnie grupę Jachimek Tremiszewski TRIO, a oprócz tego zajmują się bardzo oryginalnymi formami rozrywki. 27 kwietnia ponownie wystąpili w Parter Whisky Vodka Cocktail Bar, gdzie mieliśmy przyjemność z nimi porozmawiać.

Spod Kopca: Ostatnio mnóstwo mamy waszych występów w Parterze. Można powiedzieć, iż jesteście tutaj stałymi bywalcami. Co jest takiego fajnego w tym miejscu, że wciąż chcecie do niego przyjeżdżać?

Wojciech Tremiszewski: Jest wspaniała załoga, przyjazne zaopiekowanie się wykonawcą. Ja uwielbiam pić whisky, więc na sam widok tego, co się tu dzieje za barem – mam +300 do sympatii. Poza tym, a może przede wszystkim, widzowie, którzy tu przychodzą chcą nas takimi, jakimi jesteśmy, bawią się dobrze, więc chętnie wracamy, aby dać im to znowu.

Szymon Jachimek: No to ja już nic do tego nie dodam, pięknie powiedziane….

Wojciech Tremiszewski: No nie czekaj, moim zdaniem powinieneś dodać. Dla samego treningu dodawania!

Szymon Jachimek: 3+3 = 6

Jachimek Tremiszewski TRIO już po raz trzeci wystąpił w Parterze. Skąd w ogóle pomysł na powstanie tej grupy improwizacyjnej?

Szymon Jachimek: To jest niezwykła, naprawdę niezwykła historia. Kiedyś szliśmy sobie z Wojtkiem w Mrągowie i on spytał „Ty, a może zrobilibyśmy takie impro dwuosobowe?” Odpowiedziałem „Dobra.” Spotkaliśmy się dwa razy na jakieś takiej próbie wymyślonej i później daliśmy pierwszy występ, więc rzadko która grupa ma taką legendę…

Wojciech Tremiszewski: Taką dynamikę genesis…. (śmiech), a to naprawdę było w Mrągowie?

Szymon Jachimek: Tak, szliśmy do góry przy amfiteatrze….

Wojciech Tremiszewski: Lubię twój detalizm.

Szymon Jachimek: Szliśmy wtedy, nawet z twoją żoną do hotelu. Tak było.

Wojciech Tremiszewski: A, teraz już pamiętam!

Szymon Jachimek: Była taka furtka, która skrzypiała, ciemno… bo to lato nie było najlepsze.

Wojciech Tremiszewski: Ale to był lipiec 2016?

Szymon Jachimek: Tak.

Wojciech Tremiszewski: Jesteśmy młodą grupą, trudno powiedzieć, że doświadczoną….

Szymon Jachimek: Trudno powiedzieć, że grupą.. nie wiem czy to nie za duże słowo na nas dwóch i pół.

WT: Ciekawa sprawa, bo jesteśmy grupą w nazwie, ale w życiu jesteśmy bardziej takim duetem doczepianym. Założenie jest takie, że jeździmy w różne miejsca i stamtąd dobieramy muzyka, z którym potem improwizujemy występ. Właściwie Toruń stał się takim wyjątkiem od reguły, która jeszcze nie zdążyła stać się regułą. W Toruniu gramy z Igorem Nowickim, bo naprawdę to klasa sama w sobie.

SzJ: Przed występem szukałem pamiątek z Torunia, trafiłem na pierniki, krzyżaków, a moim zdaniem gdzieś powinien być uwieczniony też Igor, gdyż jest fantastycznym pianistą i co ciekawe, gdy szukaliśmy muzyka na nasz występ, to dwóch moich znajomych z okolic Torunia wskazało Igora, nie znając się przy tym. Zatem tutaj jesteśmy zawsze z nim, a w innych przypadkach muzycy się zmieniają.

Czy było też tak, że potrzebowaliście zająć się czymś innym niż kabaretem, z którego większość osób może was kojarzyć?

WT: Pomiędzy kabaretem, a powstaniem Jachimek Tremiszewski TRIO jakieś dwa lata jednak upłynęły. Próbowaliśmy to wypełniać rzeczami sceniczno-rozrywkowymi, które nie były kabaretem….

SzJ: Ba! Przecież niektóre projekty improwizacyjne zaczęły się dawno, dawno temu, jak jeszcze istniał kabaret, jakieś 10 lat temu…

WT: Ta optyka, percepcja, postrzegania nas jako ludzi z kabaretu….

SzJ: Rani! Wojtek, ona rani!

WT: Ja chciałem powiedzieć, że ma w sobie tyleż prawdy, co niedopatrzenia – po prostu nie w pełni nas rysuje. Po prostu byliśmy w kabarecie, ale także gdzie indziej.

SzJ: W zestawie naszych życiowych kredek większość kolorów była kabaretowa, ale były także inne kredki, które teraz się wywaliły do kosza, lecz mamy za to inne.

Można powiedzieć zatem, że jesteście bardzo uniwersalną grupą. Chciałbym ciebie Szymon zapytać o MARIUSHA. Skąd pomysł na tę disco-liryko, jak to pięknie nazywasz?

SzJ: Nigdy nie chciałem stać się wokalistą disco-polo głównego nurtu, bo to w ogóle nie o to chodzi. Postać MARIUSHA wymyślił Abelard – serdecznie pozdrawiamy i zawsze za tobą tęsknimy Abelardzie. Zaś teksty Mariushowi napisałem na kolanie, a okazało się, że są celnym strzałem. W ciągu dziesięciu minut powstał hit „Czemu nie ma Ciebie tu?!” i to co ostatnio wydarzyło się w Toruniu jest konsekwencją poszukiwania odpowiedniej dla tej i kolejnych piosenek formy. Nie chciałem robić grubej parodii, raczej, żeby to było maluteńkie i kiedy przez chwilę robiliśmy duże koncerty disco-polowe, to z kolei nie było tej parodii w ogóle słychać, bo była ona zbyt malutka. Natomiast w takiej konwencji jaką jest disco-liryko, gdzie siedzi jeden pianista, a ja wyśpiewuję rzewne, zrymowane teksty o miłości, będące nawet trochę na bakier z polszczyzną, to się okazało, iż jest to bardzo fajnie działające połączenie. Uwypukla troszeczkę głupotę tego projektu, ale także przedsięwzięcia disco-polo itp.

W jednym z wywiadów z Wojtkiem przeczytałem, że jednym z powodów pójścia w impro mogło być twoje lenistwo. Ile jest w tym prawdy?

WT: Eeee – jestem teraz trochę za bardzo leniwy, by przypomnieć sobie kontekst wypowiedzi, do której się odnosisz. Natomiast do impro podchodzę bardzo poważnie. Impro wymaga nakładu pracy, skupienia i oddania się, żeby robić to w fajny sposób.

SzJ: Ja nie wiem czy ludzie impro są leniami. Nie do końca postrzegam siebie jako człowieka impro, ale w pewny momencie może to być frustrujące, że człowiek się narobi, zagra bardzo dobry wieczór i koncert, a następnego dnia gra znowu i startuje z zera. Nie ma żadnej kumulacji. Nie mogę odcinać kuponów po uprzednim napracowaniu się. Każdy dzień to nowa przygoda i nowe ryzyko, że się nie uda.

WT: Poza tym z impro jest trochę tak, że podczas każdego kolejnego spektaklu, trzeba wykonać 100% pracy. Nie mówię, że w innych dziedzinach sztuki jest inaczej, ale tam tekst jest naumiany i zdarzyło mi się też, że przy np. dziesiątym występie z tym samym tekstem, z tym samym układem scen, po prostu robić takiego autopilota, bo mój organizm tego potrzebował. Nie dlatego, że miałem na to wywalone, po prostu czasem się takie coś włącza. Przy improwizacji tak nie może być. Trzeba na bieżąco słuchać partnera, współpracować z nim i budować coś wspólnie.

SzJ: Wydaje mi się, że powiedziałem przed chwilą to samo co Ty, ale chyba po prostu mnie nie słuchałeś (śmiech)

Mariusz Kałamaga powiedział kiedyś, że niezmiernie go irytuje fakt, iż ludzie zaczepiają go na ulicy i proszą o opowiedzenie czegoś śmiesznego. To oczekiwanie przypadkowych osób, że kabareciarze na co dzień też mają zawsze co zabawnego do powiedzenia jest faktycznie taką plagą?

WT: Wydaje mi się, że to nie ma znamion plagi. Oczywiście – to się zdarza i dość rzadko jest zrobione na tyle pomysłowo, delikatnie, czy odpowiednio w kontekście, żeby to było fajne. Jak idę na zakupy z rodziną i wybieram ogórka, sprawdzając, czy ma odpowiednią miękkość, i ktoś prosi mnie bym opowiedział coś śmiesznego, bo widział mnie w telewizorze, to nie jest moment, w którym mam ochotę na wymyślanie dowcipu. Miewam też zapytania o poradę, w związku z tym, że jestem Warrenem w „Spadkobiercach”, dla którego charakterystyczne jest dawanie rad. Jednak nie grając tej postaci, w momencie prywatnym, nie mam swobody rzucania zabawnymi poradami na prawo i lewo.

SzJ: Też na maksa mam wtedy wyrzuty sumienia, że nie potrafię wymyślić nic śmiesznego. To jest moment presji, bo „teraz na pewno będzie zabawnie!”. W takich momentach piekielnie trudno przychodzi cokolwiek do głowy. Ja jednak uznałem, że to nie jest do końca mój problem, bo to prywatne życie. Najczęściej to są neutralne sytuacje. „O, widziałem Pana w telewizji!”. Dla mnie to sympatyczne. Na dziesięciu spotkanych ludzi, pewnie jeden okazuje się niefajny. Nigdy nie wiadomo na co się trafi, jak w pudełku czekoladek.

Jachimek Tremiszewski TRIO o kabaretach

Jak sobie przeglądam ostatnio różne fora, to coraz więcej pojawia się negatywnych opinii na temat kabaretów. Czy uważacie, że roasty, improwizacje, czy jak w przypadku Wojtka monodramy, mogą wejść w ich miejsce?

WT: Ewidentnie w ostatnich latach kabaret miał najpotężniejszą pozycję na rynku rozrywkowym – pod względem nowego narybku, mielenia tego w telewizorze, także robienia dużej ilości występów na żywo. Tych wszystkich elementów, o których tu powiedziałem jest coraz mniej, co można zdiagnozować jako tendencję zniżkową dla kabaretów. Wczoraj rozmawialiśmy o tegorocznym festiwalu PAKA, o tym, ile zgłoszeń na eliminacje było. Ta liczba bardzo mocno spada. Jasna sprawa, że związek z tym ma pojawienie się nowych form komedii. Impro i stand-up jeszcze 10 lat temu niemalże nie istniały, a z roku na rok są coraz prężniejsze i zwiększa się ich popularność. Możliwe, że zajmą taką pozycję, lecz może się stać inaczej, gdyż szczególnie impro jest raczej undergroundową rzeczą. Tak mi się wydaje. Ciężko sprawdza się na ekranie. Stand-up może zająć spokojnie miejsce kabaretu.

SzJ: Ja ten proces widzę w taki sposób, że kabaret w pewnym momencie stał się częścią show-biznesu, a co za tym idzie imprezy wyszły z takich fajnych sal, jak ta w Parterze i przeniosły się do hal sportowych, amfiteatrów itd. Zmienił się także widz, który stał się bardziej masowy, a taki nie potrzebuje nowych zabiegów formalnych, nowych odkryć. W tej masie leży bardzo duży pieniądz, więc nie ma się co dziwić kabareciarzom, że zaczęli grać to, czego one oczekują. W pewnym momencie nikt już nie szukał nowych form, stylów wypowiedzi itd, a co za tym idzie ci, którzy oczekiwali czegoś więcej, lubili być zaskakiwani, stwierdzili „Nie no, tu się nic nie dzieje!”. Bardzo ładne zdanie mówi, że pierwszy człowiek, który porównał kobietę do róży był geniuszem, a drugi był grafomanem. Sztuka nie znosi powtarzalności. Trochę tak teraz jest, że stand-up wymyśla rozrywkę na nowo, improwizacje również. Nie wiadomo co z tego przetrwa, a kabaret chyba musi się najpierw wypalić, żeby pojawiło się coś nowego na tych szczątkach. Powinno to jeszcze potrwać kilka lat.

No a jak to jest z tymi roastami. Ostatnio są niezwykle popularne, o czym świadczy chociażby oglądalność w TVN-ie. Wy mieliście okazję brać udział, odpowiednio Wojtek u Abelarda Gizy, a Szymon u twojego brata Tomasza. Jak się tam czuliście i czy lubicie tę formę rozrywki?

SzJ: To jest trochę jak z muzyką. Jest rodzaj muzyki, którą lubię i drugi, za którym nie przepadam, więc widziałem fragmenty roasta, kiedy było mi bardzo źle, ale też były fantastyczne momenty. Z kabaretem, stand-upem i improwizacją jest tak samo. Nie ma reguły co do formuły jako takiej. Wiem, że jest ona trudna, gdy się coś robi po raz kolejny. Ja i wielu moich znajomych nie mamy tak, że wyrażamy sympatię poprzez „Ja cię bardzo lubię!”, ale dopieprzamy sobie i wbijamy sobie szpilę, które jednocześnie dają znać o sympatii, jak również powodują takie poczucie, że wspólnie operujemy w jednej przestrzeni, na tym samym poziomie. Łapiemy sobie te skróty myślowe, potrafimy odbijać te piłeczki.  To jest fajna czynność towarzysko-intelektualna i roast jest czymś takim na scenie. Jeżeli jest ktoś, z kim jestem na tym samym poziomie, to jest super. Jeśli z kolei ktoś jedzie wulgarnie, nieśmiesznie, ostatnio miałem taki moment przy Roaście „Diablo” Włodarczyka, że z ogromnym zdumieniem obserwowałem wydarzenia na ekranie, ale nie będę pokazywał palcem.

WT: Mi się zdarzyło ostatnio rozmawiać z kolegami stand-uperami, którzy przygotowywali mieniony roast „Diablo” i powiedzieli, że według nich trochę za mały statut celebrycki mają osoby roastowane u nas oraz linczujący poniekąd też, bo gdyby wyobrazić sobie, iż są to ludzie, o których przeciętny polski widz wie znacznie więcej niż dla przykładu o „Diablo”, Rafale Bryndalu, czy Titusie, którzy byli z nim, to można by wtedy odbijać się żartując od różnych spraw, można by szukać w większym polu błyskotliwych zaczepek….

SzJ: …. co się nigdy nie wydarzy, ale gdyby np. wystąpiła Edyta Górniak w takim roaście, to wówczas ilość skojarzeń byłaby znacznie większa…

WT: … więc przez to, że u nas jest to trochę zbyt mało rozpowszechnione i gwiazdy większego formatu nie zgadzają się lub nawet nie są proszone. W sumie, to nie bardzo chcę się wypowiadać, bo się na tym nie znam – raz gościnnie wystąpiłem i tyle z mojego stand-upu.

Pod koniec 2016 roku światło dzienne ujrzały nowe odcinki „Spadkobierców”. Powiedz mi Wojtek, jakbyś ocenił ten sezon, z perspektywy tego, który bierze w nim udział, no i jak to wszystko wygląda bez Marii Czubaszek?

WT: Rzeczywiście, mogę tylko mówić z perspektywy aktora, bo nie widziałem tych odcinków. Jakoś nie przepadam za patrzeniem na siebie na ekranie. Było wspaniale, bardzo lubię całą ekipę, z którą się wygłupiamy na scenie. Jest to fajny, niesamowicie intensywny czas. W ciągu jednego dnia wykonujemy mnóstwo pracy. Kiedy kończymy przed północą, człowiek jest mega zmęczony i ta tapeta na twarzy jest jakąś taką skorupą. Są nowe, fajne osoby, szczególnie podoba mi się postać, którą gra Bartosz Gajda. Jest lokajem, który może się wpieprzyć w każdą scenęJ – samograj. Oczywiście jest pustka, której się nie wypełni, po Marii Czubaszek. Reżyser Darek Kamys miał taki pomysł, żebyśmy kiedykolwiek chcemy, wyciągali kartkę, którą dostaliśmy od babci Maggie, bo ona niby jest na takim rejsie dookoła świata ze swoim narzeczonym i przysyła nam kartki. W amoku scenariuszowym i improwizacji nie było to łatwe, ale z tego co pamiętam to Artur Andrus dwa razy taki list zacytował i to było fajne, bo jak tylko nazwisko Czubaszkowej się pojawiło, natychmiast odezwała się owacja na widowni, taka ciepła, sympatyczna i trwała długo. Wzruszający moment. Pozdrawiamy cię Mario, w chmurze dymu.

Teraz mam pytanie do Szymona, czy ty nie masz czasami tak….

SzJ: Tak! (śmiech)

Nie masz tak czasami, że ludzie mówią o tobie jako o „bracie Tomka Jachimka”, a jeśli tak, to czy nie przytłacza cię to?

SzJ: Ostatnio graliśmy z Wojtkiem w Lidzbarku Warmińskim. Wysiedliśmy z samochodu i mówię wtedy: „Ja pierdziele! Dwadzieścia lat temu przyjechałem tutaj jako brat Tomka Jachimka, który miał wtedy swój kabaret „Strzały z Aurory” i wziął mnie, młodszego brata na przegląd”. Tomek tego potem bardzo żałował, bo zgubiłem mu teczkę z dokumentami, z dowodem, miał problemy, był zatrzymany przez ochronę w banku, gdyż mieli wrażenie, że próbował wyłudzić pieniądze z konta…

WT: (śmiech)

SzJ: (śmiech) Także moje pierwsze pojawienie się w tym środowisku już było w tym kontekście. Żyję z tym, ewidentnie dało mi to kilka plusów, choćby to, że jako szczyl mogłem tam wejść, to że jako szesnastolatek doświadczyłem tego, iż na jakimś tam lecie kabaretowym sam Grzegorz Halama napisał dla mnie monolog, specjalnie na Poligon, który wtedy tam się odbywał. Są to rzeczy, które dla szesnastolatka bez braci raczej są niedostępne. Było kilka momentów, kiedy się wkurzyłem, bo zacząłem pracować na własną rękę. Dużo piszę dla teatru, przeczytałem gdzieś recenzję i to było takie „Oh!”, że w recenzji tekst został pochwalony, ale nie ma się co dziwić, bo autorem jest znany kabareciarz Tomasz Jachimek. Wtedy mówię „Nosz faken!”. Tak na ulicy, to wiadomo, że to jest normalne. Taka ciekawostka, każdy wie, że Natalia Kukulska jest córką Anny Jantar…..

WT: CO?!.. Żartowałem.

SzJ: To jest dobrodziejstwo inwentarzu. W ogóle się tym nie przejmuję. Natomiast jeśli faktycznie mam poczucie, iż coś na tym tracę, bo zrobiłem coś fajnego, a to idzie na konto mojego brata, bo jest bardziej znany – to wtedy mam prawo być wkurzony, ale to też nie jest jego wina. Muszę się bardziej promować. Był pomysł, żeby przybrać pseudonim, ale…

WT: A miałeś pomysł jaki? Eryk Flądra dla przykładu! Ty jesteś z Gdyni, więc…

SzJ: (śmiech)

WT: Disco dla wikingów oraz fląder.

SzJ: Tomek kiedyś jeździł jako Jachim Presents i była idea, że jak nam w Limo nie pójdzie, to ja będę występować w jakichś takich kiepskich, namiotach wojskowych jako Jachim Brezent (śmiech)

WT: Ale mieliśmy wtedy formę! (śmiech)

SzJ: (śmiech) A mnie bawi do dziś! Także chyba wyczerpałem temat.

Zdecydowanie. Myślicie, że kiedyś wrócicie jeszcze do kabaretu? Możecie wykorzystać pomidora.

SzJ: Obecnie się jakoś nie zanosi. Gdy rozwiązywaliśmy kabaret LIMO, to nie zarzekaliśmy się, że „Nigdy nie wrócimy!”, natomiast deklarowaliśmy bezpiecznie, że mooooże za 10 lat. Obecnie ta przestrzeń czasowa się nie zmienia. Na chwilę obecną mnie w ogóle nie ciągnie, a każdy z nas oprócz tego odnalazł rzeczy, które go jarają i to jest fajne. Póki co nie ma takiej potrzeby, ale powiedzenie teraz, że „na pewno nie będziemy robić w kabarecie” i potem ktoś nam to wyciągnie, co zaowocuje skandalem jest bez sensu.

WT: Gdybym miał dołączyć do kabaretu lub miał go robić, to musiałbym to zrobić kosztem innych rzeczy, które robię i które dużo bardziej mnie kręcą. Jednakowoż, gdyby w tym samym składzie skrzyknąć się z jakiegoś powodu, kabaretowego czy rozrywkowego, opcja przeżycia przygody z tymi samymi ludzi mogłaby mnie skusić do przyjrzenia się temu, bo to był naprawdę fajny zespół. Może powinniśmy zrobić jakąś komedię…. Zobaczymy.

Czy macie jakieś takie konkretne cele, które sobie założyliście na 2017 rok i KONIECZNIE musicie je spełnić?

SzJ: Ja jadę w góry. Mam taki cel, może w tym roku się uda, że jadę na tydzień sam, wyłączam telefon i łażę, za przeproszeniem popie****** po górach. Jawi mi się to jako cel nr 1.

WT: Ja bym chciał dokręcić sobie śrubkę literacką i napisać coś w końcu. Mam kilka rozgrzebanych pomysłów, ale nie mam kiedy tego zrobić, bo zajmuje się innymi sprawami.

Ode mnie to tyle. Jeżeli macie coś od siebie, to śmiało!

WT: Jeśli czytasz te słowa, to być może nie było cię na naszym występie, choć logicznie nie ma to jakiegokolwiek związku, więc zastanów się nad tym, czy dokonujesz dobrych wyborów, tak jako i my się nad tym zastanowimy (śmiech)

SzJ: A ja z kolei szerzej, jako Paolo Coelho z Gdyni chcę powiedzieć temu człowiekowi, który to czyta  – Gdziekolwiek jesteś, nie musisz tam być!

Rozmawiał Konrad Marzec