Wokalista, kompozytor i aktor musicalowy, Janek Traczyk, zachwyca ciepłym głosem i jeszcze cieplejszym uśmiechem. Po koncercie w Toruniu udało nam się porozmawiać z Jankiem.

Janek Traczyk opowiedział nam o udziale w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”, nadchodzącej płycie i dlaczego podczas koncertów pije sok z czarnej porzeczki.

Zanim przejdę do poważnych pytań… Muszę zapytać, dlaczego pijesz sok z czarnej porzeczki podczas koncertów. Gdy zobaczyłam Twoją szklankę, myślałam, że to herbata. Z kolei artyści najczęściej podczas koncertów sięgają po wodę.

Herbata podobno bardzo wysusza śluzówkę. Natomiast co do soku z czarnej porzeczki – zawsze mi mama powtarzała, że zawiera on dużo witaminy C, a witamina C dobrze działa na naczynia krwionośne i cały organizm. Kiedyś popijałem wodę podczas występu i skończyło się to tak, że w trakcie śpiewania zacząłem odczuwać drapanie w gardle. Trudno mi było śpiewać niskie dźwięki.W pewnym momencie tak mnie zatkało, że przestałem wydobywać z siebie jakikolwiek głos. Wypraktykowałem więc sobie, że muszę popijać sok. Najlepiej właśnie z czarnej porzeczki.

Tajemnica rozwiązana. Przejdźmy do trudniejszych pytań. O piosence „Chciałbym to być ja” napisałeś kiedyś, że „wryła się głęboko w twoje emocje”. Zastanawiałam się, czy zdarza Ci się wzruszać podczas śpiewania.

Tak, zdarza mi się. Zarówno przy tej piosence, jak i przy innych. Nie wiem, od czego to zależy. Być może od układu gwiazd na niebie albo ciśnienia w pomieszczeniu, a może pory roku? (śmiech). Czasami jest tak, że nic mnie nie rusza, a bywa też tak, że odpływam gdzieś myślami i wówczas przypominam sobie, o czym pisałem i dlaczego o tym pisałem, i wtedy mi się zdarza wzruszyć. Nie jest co prawda tak, że płaczę rzewnymi łzami i nie jestem w stanie śpiewać. Zwykle to wzruszenie ma miejsce już po zejściu ze sceny. Gdy w głowie otworzy się jakieś wspomnienie, wtedy dopadają mnie łzy. Jednak na scenie nigdy mi się nie zdarzyło, by tak mnie zatkało. Musiałaby to być całkiem świeża sprawa, a zazwyczaj jest tak, że piosenki, które wykonuję, zostały napisane jakiś czas temu i siłą rzeczy te rany po tak długim czasie są już zabliźnione, a ja podchodzę do tego wszystkiego z dystansem. Poza tym zwykle nie wzruszam się przy innych osobach.

W jaki sposób dobierasz repertuar koncertowy? Oprócz swoich autorskich piosenek wykonujesz też covery. Czy to są utwory bliskie Ci tekstowo, czy może po prostu dobrze Ci się je śpiewa?

Zwykle i to, i to. Podczas koncertów covery stanowią może 10%. Śpiewam „Lemon Tree”, piosenkę, którą wykonywałem w „The Voice of Poland”. Stała się ona takim moim sztandarowym utworem, wiele osób mnie z niej kojarzy. „All of Me” i „Summertime Sadness” wykonywałem w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. Czasami podczas koncertu śpiewam też utwór z musicalu „Notre-Dame de Paris” – „Czas Katedr”. Tylko zwykle wykonuję go po francusku, a nie po polsku, jak w spektaklu. Na bis zdarza się też „Can You Feel The Love Tonight”. Lubię wykonywać tę piosenkę. Dzięki niej mogę przekazać widowni to, co do niej czuję. Ale nie ukrywam, że staram się śpiewać jak najmniej coverów, chociaż wiem, że ludzie lubią słuchać tych piosenek, które znają.

Nawiążę teraz do tego, co podczas koncertu w toruńskim Dworze Artusa nazwałeś „wstydliwym epizodem w Twoim życiu”, czyli do udziału w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. Które wcielenie było dla Ciebie najtrudniejsze?

Zdecydowanie pierwsze, czyli Ania Wyszkoni. Pierwsze, ponieważ był to mój pierwszy występ w tym show, nie wiedziałem, czego się spodziewać, jak ocenią mnie jurorzy. Poza tym Ania Wyszkoni nie ma żadnej charakterystycznej maniery w głosie, którą można naśladować. Co więcej, jest kobietą, więc myślałem sobie: „Ale jak ja mam to zrobić, przecież nie zrobię sobie operacji krtani”. Pierwszy raz w życiu chodziłem na szpilkach, co było dla mnie totalną abstrakcją. To był straszny stres. Ale podczas kolejnych występów denerwowałem się nieco mniej, bo już wiedziałem, z czym to się je.

A czy odniosłeś wrażenie, że ten program pchnął Twoją karierę do przodu, że stałeś się dzięki niemu bardziej rozpoznawalny?

Tak, zdecydowanie. Kolejne drzwi się przede mną otworzyły. Gram więcej koncertów, co też zawdzięczam Kasi, mojej menadżerce.

Działasz na wielu polach – grasz w spektaklach, występowałeś w programach telewizyjnych, pracujesz nad płytą. Która z tych aktywności jest obecnie dla Ciebie najważniejsza?

Dla mnie zawsze najistotniejsze było to, co jest moje własne, czyli to, co tworzę. Koncerty, na których gram swoje autorskie utwory, są dla mnie najważniejsze. To jest mój cel – by żyć ze swojej muzyki i dawać ludziom siebie w czystej postaci. W teatrze jednak jestem kimś innym, a na koncertach jestem w 100% sobą i to jest dla mnie najlepsza forma spełnienia. Ale teatr także uwielbiam. Choć gdy pewna pani zapytała mnie (jeszcze zanim poszedłem do szkoły muzycznej), czy wybieram się na jakiś casting do teatru, to ja odpowiedziałem, że nie, nie, musicali to ja nie lubię. Tymczasem później okazało się, że to jest coś, co bardzo lubię. To, że mogę wcielać się w kogoś innego, jest na swój sposób super, bo z jednej strony daję tej postaci swoją wrażliwość, ale z drugiej zamieniam się w inną osobę. A telewizja? Jeśli mam być szczery, to nie przepadam za nią. W telewizji zawsze jest jakaś sztuczność. Akurat w „Twoja twarz brzmi znajomo” czułem się wyjątkowo fajnie, była świetna atmosfera, a ja nauczyłem się dzięki temu programowi być sobą w telewizji. Wcześniej, gdy występowałem w różnych programach, to chyba próbowałem być kimś innym. Niby dobrze się bawiłem, ale coś mi tam nie grało, nie działałem w pełnej zgodzie ze sobą. Nie twierdzę, że kreowałem się na kogoś zupełnie innego, ale byłem nieco sztywny. A w „Twoja twarz brzmi znajomo” już czułem, że jestem sobą…

…mimo że byłeś w tym programie ciągle kimś innym!

Tak i muszę przyznać, że zdarzały się takie odcinki, w których przez dosłownie cały czas byłem kimś innym. Na przykład gdy wylosowałem Andrzeja Zauchę albo Eminema, to byłem nimi przez cały dzień. Jak już panie charakteryzatorki mnie ulepiły, to stawałem się tą postacią. Na przykład non stop mówiłem po angielsku albo, w przypadku Andrzeja Zauchy, cały czas podrywałem kobiety. To była naprawdę świetna zabawa. I to też jest ciekawa lekcja – nie być sobą, ale jednocześnie wiedzieć, jak wrócić do siebie.

Janek Traczyk o zawodzie aktora musicalowego

Wróćmy na chwilę do spektakli. Jakie umiejętności musi posiadać aktor musicalowy? Czy musi umieć śpiewać, tańczyć i najlepiej być jeszcze po szkole aktorskiej?

Gdybym ja skończył szkołę baletową i aktorską, to cieszyłbym się bardzo, bo właściwie nie byłoby wtedy dla mnie ról nie do zagrania, miałbym naprawdę duży wybór. Tymczasem ja tancerzem nie jestem, więc z zagraniem Freda Astaire’a czy Michaela Jacksona mógłby być problem. Jeśli ktoś pokładałby we mnie nadzieję, mówił: „Zrobisz to, my cię wyszkolimy”, a ja miałbym pół roku, to harowałbym jak wół, tańczył po kilka godzin dziennie. Nie wiem, czy wyćwiczyłbym dane partie, ale byłbym na pewno bardzo zdeterminowany. Jednak w teatrach zwykle szukają kogoś, kto już jest przygotowany. Wiem, że brak jakichś wielkich umiejętności tanecznych mógłby mi utrudnić zagranie wielu ról. Chociaż w „Pilotach” tańczę, w „Notre-Dame de Paris” powiedzmy, że… macham rękami. Więc stopniowo uczę się tańca.

A czy zauważyłeś jakąś prawidłowość wśród osób, które grają w musicalach? Czy większość jest po szkołach aktorskich, a może baletowych?

Różnie. Czasami są to ludzie z ulicy. Nie ukończyli żadnej szkoły aktorskiej. Ja też nie jestem po szkole aktorskiej, niewiele miałem z aktorstwem wspólnego. Tak naprawdę fachu aktora uczyłem się w Studio Buffo. To naprawdę dobre miejsce do rozwoju.

Janek Traczyk: Chciałem, by nadchodzący album był autentyczny

Fani z niecierpliwością czekają na Twoją autorską płytę. Czego możemy się po niej spodziewać i przede wszystkim kiedy możemy się jej spodziewać?

Płyta ukaże się wiosną 2019 roku. Będzie bardzo moja – moje teksty, moja muzyka, moje przeżycia. Chciałem, by nadchodzący album był autentyczny, niestylizowany na jakiś konkretny gatunek. Nie zależało mi na tym, by ta płyta się jakoś wpasowała w to, co obecnie jest grane w radiu. Jest tam cała masa nostalgicznych i nastrojowych nut, ale są też nieco bardziej żwawe piosenki. Część z nich śpiewam po angielsku, część wykonywana jest w języku polskim. Jeśli chodzi o inspiracje, trochę nieświadome właściwie, to gdy słucham tej płyty, na myśl przychodzą mi Beatlesi, Coldplay, a z polskich artystów może Lemon czy Dawid Podsiadło.

W styczniu ponownie zaśpiewasz w Toruniu, tym razem w CKK Jordanki, podczas koncertu „Filmowe przeboje symfonicznie”. Czy masz taki swój ulubiony film, który mógłbyś oglądać bez końca?

Mam taką zasadę, że staram się nie oglądać tego samego filmu wiele razy, ale zdarzyło mi się kilkakrotnie obejrzeć „Forresta Gumpa” i za każdym razem porusza mnie on tak samo. Zawsze miałem też fioła na punkcie fantastyki, więc ze 2-3 razy widziałem „Władcę Pierścieni”. Jak byłem mały, uwielbiałem „Gwiezdne Wojny” i w sumie zostało mi to dzisiaj.

A co z musicalami?

(Śmiech) „Nędznicy” są genialni. Fenomenalny jest według mnie „The Greatest Showman”, widziałem go już dwa razy. Oglądając film za drugim razem, chciałem sobie odświeżyć trochę piosenki i sam klimat tego filmu, bo grałem później mały zamknięty koncert z utworami właśnie z tego musicalu.

Jakie są Twoje najbliższe zawodowe plany na przyszłość?

Występuję w „Pilotach”, w „Notre-Dame de Paris”, gram dużo koncertów – naprawdę dużo, jak na mnie. Mam nadzieję, że to „dużo” zamieni się w jeszcze więcej. Chciałbym wrócić kiedyś do Torunia ze swoim koncertem, chciałbym ponownie zaśpiewać i zagrać w Dworze Artusa, najlepiej z zespołem.