Zespołu Enej nie trzeba nikomu przedstawiać. Na scenie są istnym wulkanem energii – po raz kolejny odwiedzili Toruń, by zarazić fanów pozytywnymi wibracjami. Przed koncertem w Od Nowie wokalista, akordeonista oraz jeden z założycieli zespołu, Piotr Sołoducha, znany również jako Lolek, opowiedział o muzycznych planach na przyszłość Eneja oraz zdradził, komu zespół chciałby dać kamień z napisem love.

Gościcie w Toruniu już kolejny raz. Jakie macie wspomnienia związane z tym miastem?

Toruń kojarzy mi się z miastem dla mas, z miastem pełnym studentów. Graliśmy tu na juwenaliach. Już po raz kolejny – nie potrafię powiedzieć, który – jesteśmy w legendarnym klubie Od Nowa. Zawsze odbywają się tu fajne koncerty, między innymi pamiętny koncert z Poparzeni Kawą Trzy. Od Nowa to superklub z przeogromną tradycją. Chociażby ta ściana, tutaj, na backstage’u, jest imponująca, bardzo nas nakręca. Toruń to miasto bliskie Olsztynowi – jeszcze przed „Must be the music” miał miejsce koncert „Bitwa o Kopernika”, w którym brały udział dwa zespoły toruńskie i dwa zespoły olsztyńskie. Jedna część koncertu odbywała się w Toruniu, druga natomiast w Olsztynie. Poza tym zawsze gdy jesteśmy w Toruniu, idziemy do Manekina na naleśniki.

I smakuje Wam?

Zdania w zespole są podzielone. Ale korzystamy z Torunia też jeśli chodzi o kulinaria.

Który moment lubicie bardziej – moment wejścia na scenę czy do studia?

Oj, to są dwa kompletnie różne momenty. Czy to się da do czegoś porównać… Nie, chyba nie będę porównywał. Gdy wychodzimy na scenę, mamy przed sobą ludzi – i to jest zupełnie inna energia. Za każdym razem można spodziewać się czegoś nowego, zarówno jeśli chodzi o artystów, jak i o publiczność. To takie zdarzenie, które ma miejsce tylko raz. Nie ma powtórek, nie ma dubli. Ważną rolę na koncercie odgrywają emocje. Z kolei wizyta w studiu bardzo rozwija i spełnia muzyków, bo można testować i brzmienie, i aranże numerów. Praca w studiu jest bardziej luźna, bez spiny czasowej. Mamy własne studio, więc możemy próbować i nagrywać, kiedy tylko chcemy. A zatem dla mnie te dwa momenty są nie do porównania, ale w obu, jako zespół, czujemy się fantastycznie. Gdy pracujemy nad płytą, marzą nam się koncerty, a kiedy trwa długi sezon koncertowy, to nie możemy się doczekać, aż popracujemy nad nowym materiałem.

Z którego z Waszych dokonań jesteście najbardziej dumni?

Wydaje mi się, że wszystko, co udało nam się osiągnąć, można wrzucić do jednego worka, ponieważ wiele z tych rzeczy się ze sobą łączy. Począwszy od naszych pierwszych juwenaliów w Olsztynie i piosenki „Kortowiada”, poprzez koncerty w Olsztynie, czterokrotny występ na przystanku Woodstock, udział w „Must be the music” – wszystkie te wydarzenia mają związek z tym, co robiliśmy od dawna. Z jeżdżeniem po Polsce, koncertowaniem i zarażaniem ludzi pozytywną energią oraz muzyką zespołu Enej. Dążyliśmy do tego, by być w miejscu, w którym jesteśmy. Aby nasza muzyka była rozpoznawalna, aby na nasze koncerty przychodzili ludzie i aby kojarzono nas od strony muzycznej, a nie od jakiejkolwiek innej. I to jest chyba nasze największe osiągnięcie. Te wszystkie szczeble, które się na to złożyły, czyli festiwale, w tym Opener, koncerty w Polsce, za granicą – w Anglii, w Rosji, na Ukrainie, w Stanach Zjednoczonych, nas motywują i utwierdzają w przekonaniu, że to, co robimy, ma sens. Można to nazwać takim dużym workiem naszego spełnienia.

Wspomniałeś o koncertach zagranicznych. Czy dostrzegasz jakąś różnicę między koncertami w Polsce a w innych krajach?

Myślę, że w Polsce jesteśmy już w jakiś sposób rozpoznawalni, mamy swój status – czy to dzięki występom na juwenaliach, czy koncertom klubowym. Wydaje mi się, że zespoły, które obecnie decydują się na wyjazd za granicę, mają trudne zadanie przed sobą. Weźmy przykład USA – ludzie, którzy wyemigrowali tam 20 czy 30 lat temu wychowywali się na zespole Perfect bądź Maryli Rodowicz. Jednak młodzież pochodzenia polskiego, która tam się rodzi, jest już bardzo zamerykanizowana. Spotkaliśmy w Stanach wielu młodych ludzi mających problem z językiem polskim. Rynek zagraniczny to dla nas pewne wyzwanie – to zupełnie nowy rynek. Jeździmy tam z ciekawości i chęci pokazania, że w Polsce taki zespół jak Enej koncertuje i ma się dobrze. Po każdym koncercie za granicą kilka osób się nami zainteresowało, a to dla nas najważniejsze.

Zdradziliście na fanpage’u, że przygotowaliście nowe aranżacje starych kawałków. Jakie to utwory?

Do tej pory na koncertach klubowych graliśmy głównie piosenki z naszej ostatniej płyty – „Paparanoja”. Z kolei w tym sezonie chcieliśmy zrobić mały miszmasz. Wróciliśmy do utworów z drugiej, trzeciej, a nawet pierwszej płyty, do tych, które nam najbardziej odpowiadały, najlepiej wypadały koncertowo i których fani po prostu się domagali. Niestety wszystkich piosenek nie uda się zagrać, nasze występy trwają zwykle półtorej godziny. Wróciły m.in. „Myla moja”, „Rahela”, „Moja Eneida”. Szykujemy poza tym dwie nowości, żeby nie było, że same starocie gramy (śmiech). Ten sezon będzie odświeżony. Starzejemy się trochę, więc nabraliśmy ochoty na małe urozmaicenie naszego brzmienia.

Czas na trudne pytanie. Gdybyście mogli współpracować z dowolnym artystą, kogo byście wybrali?

To faktycznie trudne pytanie. Naszym guru folkowym od zawsze był i nadal jest Goran Bregović. Dwukrotnie mieliśmy okazję przed nim występować i nigdy publiczność nie dała nam odczuć, że te koncerty były gorsze. Raz graliśmy przed Goranem Bregovicem w Olsztynie, a raz w Zabrzu, gdzie starsza publiczność, która, mogłoby się wydawać, nie będzie zachwycona młodym zespołem, świetnie się bawiła. Uważam, że był to jeden z najlepszych koncertów w naszej karierze. Jeśli chodzi o polskich artystów, z wieloma utrzymujemy kontakt, z wieloma występowaliśmy na jednej scenie, ale gdybyśmy mieli utworzyć duet… Nikt tak na szybko nie przychodzi mi do głowy. Moim zdaniem duety tworzą się naturalnie i spontanicznie, a nie na zasadzie „O, z tym bym chciał!”. Z polskich zespołów na myśl przychodzi mi Happysad. Z zagranicznych artystów od zawsze chcieliśmy zagrać na jednej scenie z Manu Chao. Świat muzyki jest tak piękny i tak ogromny, że czasami te spontaniczne występy wychodzą lepiej niż te dokładnie zaplanowanie.

W Polsce hejt jest na porządku dziennym. Jak sobie z nim radzicie?

Przyznam, że ja w ogóle tego nie czytam i nie śledzę. Prędzej nasi menadżerowie, którzy więcej pracują w biurze, trafiają na różnego rodzaju komentarze. Jak wydajemy nowy singiel czy teledysk, to każdy z nas coś tam czyta, bo jesteśmy ciekawi, jak nasza twórczość zostanie przyjęta. Ale komentarze pod jakimiś artykułami już mniej mnie obchodzą. Hejt był od zawsze i prawdopodobnie zawsze będzie. Jeżeli krytyka jest w jakiś sposób konstruktywna, to w porządku, ale jeśli to gadanie, które nawet nie ma związku z tematem, to stratą czasu jest to czytać i przejmować się.

Zauważyłam, że w wielu Waszych utworach przewija się motyw życia – życia, z którego warto korzystać, którym warto się cieszyć. Czy to jest najważniejsze przesłanie Waszych kompozycji?

Najważniejszym przesłaniem naszych piosenek jest to, by mieć na twarzy uśmiech. Wielu ludzi żyje bardzo pesymistycznie, zamartwia się – czasy są, jakie są. Każdy z nas chciałby żyć jak najlepiej, być zdrowym, mieć rodzinę, spełniać się zawodowo, jednak nie zawsze to wszystko się udaje. Mimo wszystko trzeba żyć dalej, nie poddawać się, dążyć do celu, a do tego potrzeba bardzo dużo optymizmu. Muzyka rozrywkowa, czyli taka, jaką my wykonujemy, powinna z założenia dawać uśmiech, rozrywkę. Dlatego też najczęściej nasze utwory i teksty są tak pozytywne. Pesymizmu w życiu i tak jest w nadmiarze. Nikt nie musi nikogo zarażać pesymizmem – choć czasami to się niestety zdarza. Optymizm tymczasem nie jest tak częsty. A im więcej optymizmu, tym lepiej, zatem my chcemy ludzi tą pozytywną energią zarażać.

Komu chcielibyście, jako zespół, dać kamień z napisem love?

(śmiech) Wszystkim, którzy przychodzą na nasze koncerty. I oby tak się dziś stało w Toruniu.

Jakie są Wasze najbliższe muzyczne plany na przyszłość, co szykujecie?

Oprócz odświeżonych wersji niektórych piosenek, o których rozmawialiśmy, od maja szykują nam się liczne koncerty m.in. juwenaliowe. Poza tym w tym roku, jeśli wszystko się uda, bardzo byśmy chcieli nagrać płytę z kolędami – polskimi i ukraińskimi. Od dawna nam się marzy taki album, klimat świąteczny bardzo nam pasuje. Choć to nie lada wyzwanie, bo nie tworzymy nowych piosenek – są z góry ustalone linie melodyczne i teksty. Niełatwo jest zrobić z tego coś fajnego i jednocześnie niezbyt przekombinowanego, bo ludzie lubią nucić proste kolędy, a nie takie kompletnie odwrócone do góry nogami. Poczyniliśmy już pewne kroki, odbyły się dwie próby, dwie kolędy już nagrane. Powiem Ci, że pierwszego dnia, podczas nagrywania kolęd w studiu, spadł śnieg. Obyśmy tylko tymi kolędami nie wykrakali powrotu zimy.