Człowiek od zarania dziejów usiłuje się dowiedzieć, co kryje się za horyzontem. Podróże kształcą i dają bezcenny bagaż różnorodnych doświadczeń. Jaka siła pcha nas ku poznawaniu nowych miejsc? Czy mamy w sobie pierwiastek nomady?

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że tekst będzie osobisty, ale za to realistyczny. Dlaczego? Piszę, będąc w drodze, a to właśnie podróżom chciałabym poświęcić kilka kolejnych akapitów. Przypadków komunikacyjnych mogłabym naliczyć co nie miara, tym razem jednak nie o tym będę mówić, choć tekst jest pośrednim wyjaśnieniem mojego zamiłowania do prowadzenia tego typu obserwacji, dzięki którym zrodził się pomysł na cykl komunikacyjny.

Chciałam Wam opowiedzieć o przyjemności czerpanej z podróży. Sam etap przemieszczania się z miejsca na miejsce jest bardzo osobliwy. Nie ma mnie w punkcie A, z którego wyjechałam, ani nie ma mnie w punkcie B, do którego zmierzam. Tak naprawdę właśnie to zawieszenie w próżni daje dużą frajdę. Nikt nie wie, gdzie aktualnie się znajduję! Ponadto sama podróż to świetna okazja na oddawanie się własnym przemyśleniom, które ciągną się w nieskończoność, powodując zazwyczaj zatracanie odczucia czasowo-przestrzennego. Myśli, na które nie ma zwykle czasu w ciągu standardowego dnia, w końcu znajdują swoje ujście. Niezależnie, czy jadę kilkaset kilometrów, czy kilka przystanków, te chwile wyłączenia są dla mnie błogim stanem dotarcia do własnego Ja. Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy z obecności takiej kategorii przyjemności. Na myśl przyszła mi jednak przeczytana kilka lat temu książka autorstwa Olgi Tokarczuk pt. „Bieguni”. To ciąg przeplatających się ludzkich historii dotyczących życia w nieustannym przemieszczaniu się oraz egzystencjalnych rozważań. Opowieści nie traktują tematu wąsko, wręcz przeciwnie. Owszem, autorka opisuje ludzi w drodze i ich rozmaite doświadczenia, ale wielokrotnie podróż traktowana jest przez nią symbolicznie – jako wędrówka w głąb siebie, a także jako potrzeba ciągłych zmian w życiu. Nomadowie nie mogą wysiedzieć w jednym miejscu, wciąż coś gna ich dalej i dalej, do przodu. Tytułowi bieguni, inaczej bieżeńcy, należeli do odłamu rosyjskich starowierców. Wierzyli, że od zła, którym przepełniony jest świat, można jedynie uciec poprzez ruch.

Zaryzykuję stwierdzenie, że w części z nas istnieje i tkwi głęboko zakorzeniony pierwiastek nomady, który nie pozwala na stanie w miejscu. Abstrahuję tu od rdzennych, koczowniczych plemion, które nadal tak funkcjonują, prowadząc tułaczy tryb życia. Przy okazji zadaję sobie pytanie, czy naprawdę poszukiwanie nowego terenu zasobnego w konieczne do życia środki (takie jak np. jedzenie), jest jedyną przyczyną ciągłego opuszczania wyeksploatowanych już miejsc? Przecież u zarania dziejów większości prymitywnych plemion mimo wszystko udało się osiedlić i stać się już na zawsze samowystarczalnymi. Dlaczego jedni ludzie poszukują stabilizacji i spokoju, a inni zmian, które zawsze wiążą się z jakimś ryzykiem?

Podróż wiąże się też z pewnego rodzaju oczyszczeniem. Stare polskie przysłowie mówi „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Wyjeżdżając, tęsknimy za naszymi bliskimi, rodzimą kuchnią, czy własnym łóżkiem, w którym najlepiej się śpi. To wszystko kwestia emocjonalnego przywiązania – zarówno do ludzi, jak i do rzeczy, do których współcześnie przywiązujemy się coraz bardziej. Na przeciwległym biegunie postawiłabym natomiast sentyment do nowo poznanych miejsc. Oba te czynniki występują u nas z różnym natężeniem. Jedni wyjeżdżają i już na drugi dzień czują się „homesick” (wdzięczne, angielskie słówko oznaczające tęsknotę za domem), a inni wyjeżdżają i nie chcą wracać. Oczywiście można by się zastanawiać, dlaczego nie chcą i doszukiwać się drugiego dna. Czy nikt na nich nie czeka, czy mają złe wspomnienia związane z daną okolicą? A może mają jednak w sobie pierwiastek nomady? To nasza kultura determinuje osiadły tryb życia. Polacy rzadko zmieniają pracę, czy miejsce zamieszkania. Według szacunków Lion’s Bank (na podstawie danych Instytutu Rozwoju Miast, GUS i Eurostat) przeciętny Polak przeprowadza się raz na 15 lat. Oczywiście z prowadzonych statystyk coraz bardziej wyłamuje się młode pokolenie, emigrujące za granicę w nadziei na lepszy byt. Nie mniej jednak dość znacznie różnimy się od tendencji zachodniej, gdzie np. Amerykanie zmieniają miejsce zamieszkania raz na 5 lat. Ciężko ocenić, która postawa jest lepsza, a która gorsza. Każdy uzna coś innego za stosowne, mając na względzie swoje własne potrzeby.

Z niektórymi miejscami, które zwiedzałam, choć to chyba złe słowo, czuję trudną do wyjaśnienia emocjonalną więź. Raz na jakiś czas odzywa się w głowie imperatyw, by jeszcze kiedyś wrócić do pięknych, choć zupełnie obcych okolic. Dlaczego określenie „zwiedzanie” nieszczególnie mi odpowiada? Kojarzy mi się raczej z dreptaniem po utartych szlakach, obleganych przez tłumy turystów, a stare miasta są przecież pełne niesamowitych zakamarków i ludzi, które często wychodzą poza łamy sztampowo napisanych przewodników. Miasto szczególnie mocno oddziałuje nocą, funkcjonując o tej porze w zupełnie innym, ale za to bardzo pociągającym trybie. Nocne wojaże przyciągają swą tajemniczością, choć oczywiście bywają czasami dość ryzykowne. Po zmroku wszystko staje się inne, nawet rozmowy z ludźmi. Oświetlone budynki, najlepiej odbijające się w tafli przecinającej serce miasta rzeki, są wdzięcznym tematem do fotografii, jak i cieszenia własnego oka bez towarzystwa obiektywów. Kiedyś fotografowałam wszystko, co się da, każdy detal, dziś próbuję świadomie doświadczać tego, co tu i teraz, starając się robić bardziej przemyślane zdjęcia, by nie mieć poczucia, że przez ciągłe wciskanie spustu aparatu umyka mi namacalne poznawanie nowego miejsca. Wtopić się w klimat i nie negować odmiennej kultury, stać się częścią miasta, popłynąć wraz z jego nurtem – to chyba recepta na wojaże pełne emocji i autorefleksji.

Człowiek od początków swojego świadomego istnienia usiłuje wypatrzeć, co kryje się za horyzontem. Zdobywaliśmy kolejne kontynenty, a przyszłość prawdopodobnie postawi przed nami konieczność zdecydowania się na kosmiczne podboje. Jak mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Podróże, zarówno małe i duże, to szansa na poznanie innych kultur i zdobycie kolejnego doświadczenia. Nomadowie tego świata, łączmy się!