Od wczesnych godzin porannych w środę, aż do nocy sobotnio-niedzielnej. Odwiedziliśmy Kostrzyn nad Odrą, aby przeżyć, przez wielu uważany za najlepszy festiwal świata – Przystanek Woodstock 2017. Jak było? Zapraszamy na krótką (a może nie?) relację.

Podróż z naszego pięknego miasta na Woodstockowe pole przebiegła wyjątkowo sprawnie. Atmosfera w pociągu była jak zwykle kapitalna, a dzięki świetnemu zarządzaniu przez Pokojowy Patrol, wyjście z peronu w Kostrzynie nad Odrą w kierunku autobusu było bezproblemowe.

Przystanek Woodstock 2017 – dzień 0

Środowy poranek upłynął nam przede wszystkim na regeneracji sił oraz przywitaniu się z polem (nadal ma tajemnice!) oraz z sąsiadami. Jedynym punktem typowo festiwalowym, był dla nas tego dnia Kabaret Młodych Panów, który zaprezentował swój program w namiocie głównym Akademii Sztuk Przepięknych. Prowadzący komediową scenę Mariusz Kałamaga pozwolił sobie na polityczne żarty – i co ważne – dotykały one różne obozy, zasiadające obecnie w parlamencie. Sam występ ekipy z Rybnika był bardzo dobry, ale w niektórych momentach zawodził dźwięk. Siedząc w samym środku namiotu, można było nie słyszeć niektórych kwestii.

W kwestii żartów, szczególnie dobrze wypadł Łukasz Kaczmarczyk, który w roli wojskowego po prostu niszczył śmiechem, a zwieńczeniem spektaklu był świetny skecz pt. „Zajezdnia BOR”.

Z powodu m.in. deszczu, nie dotarliśmy na scenę Pokojowej Wioski Kryszny, na koncert Jelonka, ale z relacji osób, które rozbiły namioty koło nas – ulubieniec woodstockowej pubiczności dał wyśmienite show.

Przystanek Woodstock 2017 – dzień 1

Pierwszy dzień, czyli oczywiście wzruszające otwarcie, przy dźwiękach Glory Glory Hallelujah. Mogliśmy się przekonać, jak wygląda kwestia barierek, które po raz pierwszy w historii odgradzały teren pod scenami. Na szczęście przy otwarciu nie było jeszcze armagedonu i mogliśmy spokojnie otwierać festiwal wspólnie z Jerzym Owsiakiem. Tradycyjnie – kluczową formułę wygłosił Roman Polański, ostatni zawiadowca stacji Żary (NIE, NIE TEN REŻYSER), który gwizdkiem dał znać – zaczynamy.

A zaczęło się od koncertu zespołu Łąki Łan. Energetyczna ekipa, łącząca punk z funkiem zaprezentowała się wspaniale. Z ręką na sercu, a przeżyłem już sześć Przystanków Woodstock, to było moje najlepsze otwarcie. Wliczając w to Luxtorpedę, do której mam ogromny sentyment. Niesamowita energia, rozruszała publiczność od pierwszych rzędów, aż po tyły.

Po szybkim obiedzie, udaliśmy się wspólnie z red. Adamem Mroczkiem na koncert Materii – laureata Złotego Bączka Małej Sceny z Polski. Bardzo mocne granie, zespół ze Szczecinka zaprezentował zdecydowanie mniejszej publiczności niż Łąki Łan, ale poziom był nadal zadowalający.

Deszcz oraz przejściowe zmęczenie sprawiły, że kolejne trzy koncerty odbyły się bez naszego udziału. Klasycznie rockowy The Kyle Gass Band oraz trashmetalowy Trivium musiały sobie radzić z przejściowym deszczem, ale spotkali się z bardzo pozytywnym odbiorem ich projektów.  Największa ulewa przywitała Urbanatora i jego gości, w tym posła Liroya.

O 22:20 scenę przejęły Wilki. 25 lat od debiutu to świetny moment, aby zaprezentować się właśnie na Dużej Scenie. Zespół zaprezentował przede wszystkim materiały ze swoich dwóch pierwszych płyt, m.in. hipnotyzująca „Eli Lama Sabachtani” oraz „Son of a Blue Sky” i „Aborygen”. Przyznam się szczerzę – wydawało mi się, że to ma dużą szansę się nie przyjąć, ale byłem w błędzie. Teren pod sceną wypełnił się niemal do „ostatniego wolnego miejsca”. Na bis zespół przygotował znane i lubiane „Urke” oraz „Nie stało się nic”, ale widownia chciała jeszcze jednego – „Baśki”. Widać było, że Robert Gawliński i spółka nie mają na to ochoty, ale po apelu Jerzego Owsiaka i publiczności – w końcu zmiękli. „Baśka” została odśpiewana niemal przez każdego, kto się tam wybrał. Piękny moment.

Czas na kulminacyjne story z pierwszego dnia. Mianowicie o północy na scenie pojawił się rockowy The Dead Daisies wspólnie z Orkiestrą Filharmonii Gorzowskiej. Różne są gusta, ale większość spotkanych ludzi twierdziło zgodnie – ten koncert należał do najlepszych w tym roku. Pojawiła się piękna polska flaga, która wyglądała jeszcze efektowniej niż sektorówki z meczów piłkarskich. Niesamowite dźwięki, wspaniałe teksty wolnościowe i gościnny udział Titusa z Acid Drinkers przy piosence „What a wonderful world” dały niesamowity efekt. Ten kto nie był – powinien żałować.

Na koniec pierwszego dnia, pojawił się zespół Mando Diao ze Szwecji. Niestety – skończył prawie tak szybko jak zaczął. Doszło do sporego konfliktu między Owsiakiem a ekipą, w wyniku czego, koncert został przerwany po ok. 30 minutach. Obie strony mają do siebie o to pretensje, szkoda tylko fanów.

Przystanek Woodstock 2017 – dzień 2

Dla nas, ten dzień rozpoczął się w namiocie głównym ASP. Dotarliśmy do niego podczas spotkania z Adamem Bodnarem. Mieliśmy tam do czynienia z ożywioną dyskusją na temat łamania konstytucji, uczestnicy dostali od organizatorów specjalne kartki z napisem „konsTYtucJA”. Spotkanie było bardzo upolitycznione. Nie inaczej było na rozmowie Piotra Kraśki z Maciejem Orłosiem. Sporo było rozmów na temat wolności mediów. Nie da się przy tym nie wspomnieć, że red. Kraśko nieco „skradł show” swojemu koledze.

O 13:30, na scenę wkroczył Robert Biedroń. Było to jedno z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń całego festiwalu. Prezydent Słupska mówił o  swoim życiu, o trudnych i szczęśliwych momentach. Podkreślał, iż Słupsk jest obecnie najszczęśliwszym miejscem w Polsce. Prowadzący rozmowę Piotr Kraśko mógł nieco irytować tym, że na siłę próbował „rozpocząć kampanię” prezydencką Biedronia, choć z drugiej strony wywoływało to aplauz. Biedroń potwierdził swoje atuty, czyli tzw. „gadane”. Spore poczucie humoru i umiejętność rozmawiania z ludźmi to jego bezsprzeczne zalety.

Jeśli chodzi o koncerty – od 15:00 na Dużej Scenie rozpoczęły występem Projektu Parabelum, zwycięzcy eliminacji z Czech. Zespół nie zgromadził może największej publiczności na świecie, ale swoje zrobił, podobnie jak grający po nim Orange Goblin z Anglii, grający stoner metal. Amerykański House of Pain przyjechał z Ameryki, by zaserwować nieco rapu. Szczególnie pod wrażeniem był Jerzy Owsiak, który bardzo chwalił ten występ.

O 19:20 ruszyliśmy na show w wykonaniu New Model Army. Dlaczego tak późno? Ano dlatego, że czekał nas maraton czterech koncertów z rzędu, a to niesamowity sprawdzian dla kondycji.

Sami artyści mieli zastąpić The Exploited, którzy niestety nie mogli przyjechać z powodu choroby wokalisty. To był wyjątkowy moment, gdyż zdecydowaliśmy się dołączyć do pogujących pod sceną woodstockowiczów. Mimo niezbyt dobrej frekwencji, pokusimy się o stwierdzenie, że był to ważny, potrzebny koncert. New Model Army są w dobrej formie, tak jakby upływające lata w ogóle na nich nie wpływały negatywnie.

Zaraz po Brytyjczykach, pojawił się laureat Złotego Bączka Dużej Sceny z Polski – Hey. Niestety mieliśmy tutaj incydent nieprzyjemny – otóż ludzie zaczęli się tratować przy barierkach. Ochroniarze nie chcieli wpuszczać więcej osób, gdyż nie było już gdzie igły wsadzić. Ludzie krzyczeli „wpuście nas, wpuście nas!”. Pod naporem, barierki musiały w końcu ustąpić.

Sam występ? Powiedzieć, że był piękny, to nic nie powiedzieć. Kasia Nosowska i jej ekipa pasują na Woodstock jak Quentin Tarantino do wielkiego kina. Niesamowity klimat, wspólne odśpiewanie przebojów, w tym „Arahja”, ktora w wykonaniu Hey nabiera jeszcze więcej wyrazistości – niemożliwe, a jednak. W każdej minucie, zespół ze Szczecina udowadniał, że na Bączka zasłużył jak nikt inny. Nosowska w swoim stylu dziękowała za każdą chwilę, nie ukrywając wzruszenia, a następnie apelując o zniesienie barierek, co oczywiście spotkało się z gigantyczną owacją. Chciałoby się, żeby ten zespół grał co rok, Przystanek Woodstock 2017 był niezwykły także dzięki nim.

Teraz będzie trochę prywaty, ale trudno. O 22:20 zjawili się wikingowie z Amon Amarth. Szwedzki heavy metal może nie każdemu podchodzi, ale trzeba tutaj napisać szczerze – to był najlepszy albo co najmniej jeden z najlepszych spektakli w moim 6-letnim, woodstockowym życiu. Podest perkusisty, wyglądający jak hełm wikinga, pojawiający się na scenie bogowie nordyccy, m.in. Loki i wreszcie wokalista Johan Hegg, walczący młotem Thora z gigantycznym smokiem. Wszystko połączone ze strzałami z ognia i niesamowitą grą światłem. Dodatkowo kultowe już po tym występie „Raise your horns!” i picie ze wspomnianego rogu. Kupili publiczność, w tym nas. Oj o tym koncercie będzie się mówiło.

Tuż przed północą pojawił niezwykle popularny w Polsce zespół z Anglii – Archive. Słynne „Again” zajmuje od lat czołowe miejsce w TOP-ie Wszech Czasów Programu Trzeciego Polskiego Radia i wielu woodstockowiczów marzyło o tym, aby Przystanek Woodstock 2017 okrasić zaśpiewaniem tego utworu. Sam występ – mnie osobiście nie porwał, choć wiem, że jestem raczej w mniejszości. Bardzo dobra frekwencja i pozytywny odbiór wskazuje, że Archive ze swojej pracy wywiązali się wzorowo, nawet mimo skróconej wersji wyżej wspominanego „Again”.

Na sam koniec grania na Dużej Scenie drugiego dnia wystąpił DJ The Bloody Betroots. Jego koncert zgromadził ogromną widownię, ale dla nas było już po prostu za dużo. Trzeba było się zregenerować i tym samym opuściliśmy również teatr nocny na ASP.

Przystanek Woodstock 2017 – dzień 3

Finałowy dzień, czyli trochę smutno, bo zbliżamy się nieuchronnie do końca. Na początek dnia – wspaniała wiadomość: barierki znikają! Jerzy Owsiak dogadał się z burmistrzem Kostrzyna nad Odrą i po uzyskania słownej obietnicy od przybyłych na Woodstock, że będą się zachowywać godnie – ogrodzenie przeszło do historii, oby na zawsze.

Sobota, godzina 15:00, na scenę wkracza Nocny Kochanek – zwycięzca eliminacji z warszawskiej Progresji. Jestem pewien tego, a i sami muzycy potwierdzili to w wywiadzie dla Kręcioła TV, był to największy ich koncert w historii. Nie widziałem tego jeszcze nigdy, za wyjątkiem koncertów otwarcia. Taki tłum o godzinie 15:00? Taki tłum śpiewający KAŻDY utwór od początku do końca z zespołem? Wreszcie Jerzy Owsiak proszący o dodatkowy bis mimo łamania czasu? Coś niezwykłego. Nieprzypadkowo organizator wspomniał akurat wtedy, żeby pamiętać o Złotym Bączku. Ekipa ze Skarżyska-Kamiennej ma spore szanse.

O ile koncert Dub INC. przeszedł bez większego echa, o tyle chińsko-mongolska grupa Nine Treasuers nie mogła się nie podobać. Laureat Złotego Bączka Małej Sceny zespołów zagranicznych dał kapitalne show, łączące w sobie tradycyjne brzmienia z ostrym, punkowym graniem. Jak podkreślał wokalista – cała jego wioska skupiła się wokół jedynego telewizora, żeby oglądać ich występ. Cóż, na Woodstocku oglądały tysiące i podobało się nawet tym, którzy tak jak my, słuchali ich występu z okolic punktów gastronomicznych.

O 19:10 przyszedł czas na mocniejsze granie w wykonaniu Slaves, grający ostrego, brytyjskiego punk rocka. Prawdziwe show nastało jednak półtorej godziny później, za sprawą The Qemists. Kolejni już Brytyjczycy powrócili po 5 latach przerwy na Dużą Scenę. W 2012 roku zyskali wielkie uznanie Jerzego Owsiaka, który już wtedy wysyłał sygnały, że The Qemists wrócą. Wrócili, kto wie, czy nie w jeszcze lepszej formie. Genialne, energetyczne połączenie hard rocka z drum’n’base i elementami dubstepu spowodowały, że pod sceną rozpoczęła się gigantyczna, skakana impreza.

Kolejny koncert i kolejni Anglicy. Nothing But Thieves pogubili po drodze instrumenty, struli się jajkami w Niemczech, a i tak wystąpili i dali spore show. My jednak wyczekiwaliśmy już na jeden z najbardziej intrygujących projektów – Domowe Melodie. Wyjątkowe trio, mówiące STOP komercji, dało 2 lata temu genialny show na Małej Scenie podczas 21. Przystanku Woodstock. Jak poradzą sobie na Dużej? Zastanawiało się wielu, a oni sami nie ukrywali stresu. Niesamowicie urocza Justyna Chowaniak i towarzyszący jej Staszek Czyżewski oraz Kuba Dykiert szybko przekonali się, że nie było żadnych powodów do obaw. „Grażka”, „Techno” oraz „Brzydala” zostało odśpiewane przez rzeszę osób, niemal tyle, co na Nocnym Kochanku. Wyjątkowe przeżycie, cudowne przeżycie.

Na koniec wystąpił Frank Turner, który przygotował m.in. piosenkę po Polsku, ale dla nas to już był moment na złożenie namiotu i szykowanie się do najsmutniejszego momentu – wyprowadzki z pola, bo Przystanek Woodstock 2017 się kończy.

Przystanek Woodstock 2017 – koniec

Co dobre, zawsze szybko się kończy. Nie wiemy kiedy upłynęły nam te 4 dni. Czy wszytko było takie cudowne i kolorowe? Na pewno nie. Irytował tłum, krzyczący „Jebać PiS”. Jerzy Owsiak podkreśla regularnie – poglądy możemy mieć różne i każdy może znaleźć miejsce, nawet wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, Kukiza, PO oraz Nowoczesnej. Takie skandowanie w tym przeszkadza, choć trzeba też oczywiście zrozumieć, że obostrzenia były niekiedy niezrozumiałe i niektórzy dawali w ten sposób upust frustracji. Barierki wokół ASP, Dużej Sceny i wszystkich pozostałych były „popierdolone” cytując Jerzego Owsiaka dosłownie. Na szczęście – udało się je znieść i życzymy wszystkim, niech one nigdy nie wracają. Irytowało zachowanie ludzi, którzy w drodze powrotnej niemal tratowali się by tylko zająć siedzące miejsce w pociągu. Niestety, na dworcu w Kostrzynie kończy się miłość, przyjaźń, a rozpoczyna rywalizacja. Tutaj jest sporo do poprawy.

To jednak tylko skrawek tego, co było złe. Przede wszystkim po raz kolejny przekonaliśmy się, że Woodstock wbrew stereotypom jest czymś, z czego Polska tak po prostu powinna być dumna. Z tego, że nieznajomi dla siebie ludzie potrafią sobie ot tak przybić piątkę, przytulić się, wypić razem piwo. O koncertach takich jak Amon Amarth, The Dead Daisies z Orkiestrą Filharmonii Gorzowskiej, Domowych Melodii, The Qemists, Nocnym Kochanku i wielu innych nie zapomnimy do końca życia. Strefa PLAY, Lidl i inne miejsca festiwalowe tętniły życiem, przyjaźnią i otwartością. Chcemy tam wrócić już za rok. Jeżeli nam zabiorą ten festiwal, to tak po prostu będzie to powód do płaczu. A jeśli zabiorą, to ludzie sami go sobie zorganizują, co już deklarują na grupie „Woodstock – Cały Rok :D”. Bo to jest ich miejsce, ich czas, ich najpiękniejszy festiwal świata, co Przystanek Woodstock 2017 jedynie potwierdził.

Niestety nie jesteśmy w stanie wam napisać jak było na Małej Scenie i Pokojowej Wiosce Kryszny itd. Po prostu kondycja nie pozwalała na więcej. Kto wie, może za rok?