Elfy, magiczne foki, przemienieni w kamień ludzie – świat irlandzkich legend pełen jest magicznych stworzeń. Fascynują one, wprawiają w zdumienie, przede wszystkim jednak opowiadają pewną historię: o stracie, o wolności, o szczęściu. Podobną rolę pełnią Sekrety morza. Za piękną animacją kryje się bowiem mądre i głębokie przesłanie. I cicha rada, że w magię wystarczy jedynie uwierzyć.
Dorośli nie oglądają bajek. Czasem zabiorą dziecko do kina, czasem zerkną co ogląda w telewizji, ale jest to spojrzenie szybkie i przelotne. A animowane produkcje to przecież niewyczerpalna kopalnia mądrości. „Może nie te najnowsze, może nie z ostatnich lat” – tak myślałam jeszcze kilka tygodni temu. Przyznaję: sama zraziłam się filmami powstałymi pod logo Disneya czy innego znanego studia. A potem zobaczyłam Sekrety morza – bajkę tak inną od wszystkich, tak urzekającą w swojej prostocie. I zakochałam się bez pamięci.
Sekrety morza to opowieść o rodzinie. W wznoszącej się na urwisku latarni mieszka Ben i jego bliscy: zapracowany ojciec, milcząca siostra, wielki, włochaty pies. Mimo pozornie szczęśliwych relacji, każde z nich zmaga się z prześladującymi go koszmarami. Ból po stracie najbliższej osoby, złość na otaczający świat, przejmująca samotność i odrzucenie… Sposobem na zaradzenie panującej atmosferze ma być przeprowadzka dzieci do babci. Pomysł ten jednak nie podoba się Benowi i Sirszy, którzy postanawiają samodzielnie wrócić na rodzinną wyspę – do ojca i wszystkiego co im bliskie. Podczas wędrówki odkrywają jednak świat, w którego istnienie nigdy nie wierzyli. Postacie z opowiadanych przez mamę bajek nagle okazują się prawdziwe, a czyhające w ukryciu zagrożenia – śmiertelnie niebezpieczne. Ben będzie musiał wykazać się odwagą i dojrzałością, by zapewnić siostrze bezpieczeństwo, a samemu rozwikłać tajemnice nocy, gdy zniknęła ich matka.
Tomm Moore po raz kolejny udowodnił, że przy stworzeniu wspaniałej animacji niepotrzebne są wymyślne efekty specjalne czy udziwnione postacie. Wystarczy przemyślana fabuła, trochę ciepła i ładna oprawa graficzna – widzowie to docenią. Sekrety morza zostały utrzymane w podobnym stylu co Sekret Księgi z Kells – poprzednia animacja reżysera. Obraz jest płaski, pozbawiony perspektywy i cieni, za to pełen barw i wyrazistych kresek. Do złudzenia przypomina ilustracje z dawnych książek dla dzieci lub widoki malowane na tradycyjnych widokówkach. Wspaniale współgra z nim zastosowana ścieżka dźwiękowa – spokojne, dźwięczne melodie celtyckie. Całość sprawia, że widz na moment zamyka się na świat zewnętrzny. Odpływa, niesiony dźwiękami fletni i głosem opowiadającego. To pierwszy z animowanych filmów, który wywarł na mnie takie wrażenie. Na pochwałę zasługuję także treść bajki. Choć z zamieszczanych w sieci opisów może wydawać się nudna i szablonowa, to z całą pewnością taka nie jest. Baśniowe wątki rodem z ludowych opowieści przeplatają się płynnie z ważnymi kwestiami współczesnego świata. Mimo tego, ze film w założeniu adresowany jest do dzieci, to autorzy nie stronią od kwestii problematycznych. To kolejna różnica między dziełem Tomma Moore’a a popularnymi, płytkimi produkcjami, na siłę próbującymi rozbawić odbiorcę. Wyjątkowość Sekretów morza zdążyli już docenić nie tylko oglądający, ale i krytycy. Kreskówka nominowana została do 6 nagród (w tym Oscarów za „Najlepszy długometrażowy film animowany”), dwie statuetki zdążyła już otrzymać.
Jeśli więc nadal macie wątpliwości, a może po prostu głupio jest Wam zasiąść na widowni wraz z dzieciakami – nie wahajcie się ani chwili dłużej. Sekrety morza porwą was bez dwóch zdań, musicie im tylko na to pozwolić. Zajmijcie miejsca, oprzyjcie się wygodnie i wsłuchajcie w prowadzący was głos.
gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS „Od Nowa”, Gagarina 37a)
kiedy: poniedziałek, 1 czerwca 2015
godzina: 17:00
bilety: 10 zł dzieci,studenci,absolwenci/ 12 zł pozostali
[fot. materiały prasowe]