Tak, to znowu oni. Jason, Kimberly, Trini, Zack i Billy wracają, aby ocalić świat przed okrutną Ritą. Najpierw jednak, będą musieli się zmierzyć z własnymi problemami, słabościami i poznać siebie nawzajem. Dean Israelite zaprasza do krainy, którą większość z nas będzie pamiętała z dzieciństwa. Jak wyszła mu nowa odsłona „Power Rangers”?

Lata 90-te. Dzieciaki niekiedy niemające kompletnie pojęcia o tym, jak kiczowate są kolejne odcinki „Power Rangers”, siadają gromadnie przed telewizorami. Kolejna odsłona batalii piątki przyjaciół z Ritą, kitowcami i innymi odrażającymi stworami wywołuje wielkie emocje. Dorośli kręcą przecząco głową, bo jak można nie dostrzegać tych stworów z kartonów i innych dziwactw.
cc_master_black

Reżyser Dean Israelite, który nie może się pochwalić żadnym znaczącym dorobkiem w świecie kina postanawia odświeżyć tę historię. Nie odkryje niczego nowego i wcale się nie stara. Doskonale zdaje sobie sprawę, że rzesza fanów i tak przyjdzie do kina, żeby przeżyć to wszystko ponownie.

Piątka młodych ludzi, Jason (Dacre Montgomery), Zack (Ludi Lin), Billy (RJ Cyller), Kimberly (Naomi Scott) oraz Trini (Becky G.) ma swoje własne problemy. Jason regularnie sprawia zawód swojemu ojcu, Zack próbuje się opiekować chorą matką, Billy jest nieśmiały i zagubiony, Kimberly zrobiła coś, czego bardzo żałuje, a Trini nie potrafi się odnaleźć w kolejnej szkole. Wszystko odmieni się w kopalni złota, gdzie w ich ręce trafią magiczne kamienie mocy. Równolegle – odradza się Rita Repulsa (Elizabeth Banks), która chce zniszczyć ziemię. Oczywiście to nasi bohaterowie muszą ją powstrzymać. Nim doświadczymy spektakularnego pojedynku (naprawdę się udał!), przejdą oni trudny trening i będą musieli pokonać różnice charakterów i stworzyć prawdziwą drużynę.

Trafiłem na wersję z dubbingiem, więc mój uśmiech wywołał już Jason – przemawiający do mnie głosem Marka Molaka z „Barw Szczęścia”. O aktorach amerykańskich nie ma co się tu specjalnie rozpisywać, bo ich gra jest żadna. Śmiesznie prezentuje się Bryan Cranston, legendarny Walter White z „Breaking Bad” jako wypikselowany Zordon.  Zresztą, mam wrażenie, że reżyserowi właśnie o to chodziło. Ten film ma być prosty, trafić do każdego przeciętnego widza. Dialogi są płytkie, a teksty tryskają podstawówką. Ale czy nie właśnie takim zapamiętaliśmy ten serial z młodości? Ma to swoje dobre strony. „Power Rangers” są w swojej kiczowatości bardzo autentyczni.

Twórcom nie udała się na pewno zła część postaci. Rita wygląda bardzo zabawnie w swoim kostiumie, a jej „groźne” wypowiedzi wywołują jeszcze większy uśmiech niż „głębokie rozmowy” członków ekipy Power Rangers.

Reasumując, na ten film powinni się wybrać tylko ci, którzy czują nieokrzesany pociąg do tej historii. Nie jest to wybitne dzieło, nie jest nawet bardzo dobre. Mimo wszystko doceniam pracę Israelite’a, który dołożył wprawdzie sporo efektów specjalnych, nowoczesnej technologii, poprawił wystrój miejsc akcji, ale przy tym – pozostał wierny tej uroczej prostocie. Jeśli macie ochotę na solidną dawkę dobrej zabawy i nie wymagacie jakiejkolwiek głębi, to koniecznie wybierzcie się na „Power Rangers” do Cinema City Toruń.

Ocena 6/10

„Power Rangers” i inne hity w toruńskich kinach Cinema City – zobacz repertuar —> https://www.cinema-city.pl/
Informacje o najnowszych premierach, konkursach i promocjach znajdziecie na stronie kina na Facebooku 

 

Recenzja powstała przy współpracy z siecią kin Cinema City