Karp kojarzy nam się nieodłącznie z Bożym Narodzeniem. Mamy wrażenie, że w Polsce ta – umówmy się – dość kontrowersyjna smakowo ryba panuje na świątecznych stołach od wieków. Ale prawda o świątecznym karpiu jest zupełnie inna – jego obecność na wieczerzy wigilijnej zawdzięczamy… komunistom!

Na początku lat 50. XX wieku zaopatrzenie w ryby było bardzo mizerne. A wielowiekowa polska tradycja wymaga wszak wigilii postnej i rybnej. Hilary Minc, minister przemysłu w rządzie Józefa Cyrankiewicza rzucił zatem hasło „karp na każdym stole wigilijnym w Polsce”. Pochodzący z żydowskiej rodziny Minc karpie doskonale znał i lubił, ryba ta bowiem do II wojny światowej bardzo silnie się kojarzyła z jadłospisem „starozakonnych”. Nie to jednak zdecydowało o wyborze przez ministra gatunku ryby na polski wigilijny stół. Karp jest rybą tanią i łatwą w hodowli, więc doskonale nadawał się, by zostać podstawowym elementem świątecznego menu – detronizując przy tym znacznie kosztowniejszego śledzia.

Opinii o świątecznym karpiu jest tyle, ile Polaków. Jedni nie wyobrażają sobie bez niego świąt, uwielbiając jego od razu rozpoznawalny smak i zapach. Innych odstręcza jego tłustość, charakterystyczny mulisty smak, i ten od razu „rzucający się na nos” zapach rzeki… Ale czego się nie robi w imię tradycji! Jak się okazuje – wcale nie takiej długiej… Może więc nie warto się tak kurczowo trzymać karpia? Skoro jest tyle innych smacznych ryb w polskich rzekach i morzu.

[fot. 3268zauber/Wikimedia Commons]