W marcu tego roku miała miejsce premiera kolejnej, szóstej już płyty zespołu Pustki. W związku z tym, muzycy wybrali się w trasę koncertową promującą tenże album. Jednym z punktów na mapie był Toruń. Dokładnie trzy tygodnie temu Pustki zaszczyciły swoją obecnością klub Lizard King. Po emocjonującym koncercie postanowiliśmy troszkę przepytać zespół. Miłej lektury!

 

Na początek dość nietypowe pytanie: Beatlesi swój „Revolver” z początku mieli nazwać „Safari”. Sam album okazał się przełomowy. Jak to będzie z waszym nowym krążkiem?

Radek Łukasiewicz: Tego nie wiadomo, gdy nagrywa się płytę. Wszystko okaże się po następnych albumach. Można powiedzieć, że tak samo było z Revolverem. Przecież znamy Let It Be, Biały album i kolejne płyty. Z czasem zobaczymy  jak bardzo rewolucyjna będzie nasza płyta.

Fani po raz kolejny przyjęli bardzo dobrze waszą płytę. Jaki jest fenomen Pustek? Jak wy do tego podchodzicie?

Basia Wrońska: My staramy się mieć radość z samego grania. Nie obieraliśmy żadnych planów w związku z płytami i powstawaniem muzyki. To jest z mix naszych momentów życia i ilości godzin spędzonych razem w sali prób. Zawsze dbaliśmy o to, aby to było szczere i wypływało z nas. Kiedy coś planujemy, to staramy się to zrealizować w stu procentach. Gdybyśmy mieli plan na „podbicie świata”, to prawdopodobnie byśmy nie nagrywali tych płyt, bo to jest bardzo trudne. Zależy nam na tym, aby ta muzyka była szczera i żebyśmy kochali to, co robimy. Staramy się robić to jak najlepiej. Tak też było z Safari. Stworzenie tego krążka miało łączyć w sobie wszystkie zmiany, które zaszły w zespole, ale i w każdym z nas z osobna. Rozwijaliśmy się, każdy w inną stronę, lecz album powstawał wspólnie i wszyscy jesteśmy z niego dumni.

Odnośnie płyty nie sposób również nie wspomnieć o crowdfundingu. Jak oceniacie cały proces po czasie?

: Bardzo dobrze. Pierwszy raz w życiu tak dobitnie poczułem istnienie  fanów. Na koncerty, oprócz anonimowych dla nas twarzy, na widowni są nasi znajomi, jednych z nich znamy, niektórzy wysyłają do nas maile, a jeszcze inni piszą na facebooku. Ale tym razem naprawdę dali odczuć, że mają wpływ na to co robimy. Artystyczny zajmujący się sztuką zawodowo jest utrzymywany przez odbiorcę. Czy to malarz czy muzyk – jeśli ktoś nie kupi jego dzieła, to artysta nie może się utrzymać. Nie może się tym zajmować na dłuższą metę. My też zależymy od tego ile osób przyjdzie na nasz koncert i ile osób kupi płytę. Z Safari sprawa była o tyle trudniejsza, że ludzie kupili tą płytę nie znając jej – kupili tak zwanego kota w worku, w przedsprzedaży. Niemniej jednak grubo ponad 200 osób zaryzykowało. Te zestawy nie były tanie, to było minimum 100 zł, a  1/4 osób wpłaciła więcej pieniędzy. Niektórzy wpłacili naprawdę dużo i to nam uratowało skórę. W pewnym sensie to dzięki temu Safari brzmi tak jak brzmi. Nie musieliśmy iść na żadne ustępstwa. Zrobiliśmy płytę tak jak chcieliśmy – niezależnie. Za pracę Eddiego Stevensa (producent Moloko, Róisin Murphy, Zero 7 – przyp. red.) zapłaciliśmy taką stawkę, jaką bierze od wszystkich. Bartek Dziedzic (producent Kult, Pogodno – przyp. red.) także kosztuje odpowiednio do swojego statusu. Z wcześniejszymi budżetami nie byłoby to możliwe – z pieniędzmi, które otrzymywaliśmy od innych wytwórni. Tym razem się to udało i mamy to, czego chcieliśmy. Właśnie dzięki temu, że ludzie nam pomogli, że spora liczba osób czekała na tą płytę.  Niesamowitym uczuciem jest, gdy wiesz ile osób czeka twoją płytę. Z jednej strony jest to obciążające, ale z drugiej bardzo Cię determinuje. Jesteś wtedy świadomy, że tyle osób faktycznie czeka ten album. To jest bardzo wielowymiarowe i naprawdę uważam, że crowdfunding to jeden z lepszych wynalazków w tej całej gmatwaninie, jaka wydarzyła się z całym przemysłem muzycznym. Chodzi mi o to, że teraz płyty prawie się nie sprzedają i muzykę można mieć z każdej chwili za darmo. Crowdfunding jest jedną z lepszych rzeczy jaka może spotkać muzyków w dzisiejszych czasach.

Odnośnie brzmienia – na nowej płycie słychać mniej gitar. Wiele zespołów idzie dziś w elektronikę, porzucając ten instrument. Uważacie ten instrument za martwy? Czy gitary wrócą czy ludzie pójdą całkowicie w muzykę elektroniczną?

: Weźmy pod uwagę zespół Royal Blood, taki garage. Nie wspomnę o Black Keys czy fenomenie Jacka White’a, który jest archetypicznym gitarzystą. Jak sobie wyobrazisz klasycznego gitarzystę rockowego, to właśnie Jack White. Dużo jest zespołów gitarowych, chociażby Bulbwires, zespół Staszka Wróbla (Paula i Karol – przyp. red) – to jest tylko gitarowa muza.

BW: Julia Marcell na przykład nagrała gitarową płytę, a przecież grała już mocne, elektroniczne piosenki.

: Tak, nie spodziewałem się tego po niej.

Prześledziłem karierę zespołu i z biegiem czasu coraz bardziej odchodziliście od gitar.

BW: To bardziej wynikało z tego, że chcieliśmy, aby wybrzmiały inne  rzeczy, które sobie założyliśmy już wcześniej. Na płycie odczuwalne jest mniej gitar, zaś na koncertach jest ich bardzo dużo. To jest cały czas instrument, który nam się podoba i imponuje. Ewidentnie Radkowi sprawia przyjemność granie na gitarze na koncertach. Odnośnie płyty – to był bardzo gitarowy zespół i chcieliśmy coś zmienić.  Postawiliśmy na mniejszą obecność gitary. Zmieniło się też coś innego – chociażby Grzesiek, nasz perkusista, zaczął inaczej grać na bębnach, zaczął jakby bardziej 'groović’. Jest wiele riffów klawiszowych, tak jakby gitara miała zagrać, ale zagrały klawisze. Nie mieliśmy założenia, że jest taka moda, że jak zespoły odchodzą od gitar, to my na Safari też z nich zrezygnujemy. Po prostu poszukiwaliśmy czegoś innego, niemniej jednak na koncercie na pewno słyszałeś gitary.

Tak, podczas improwizacji czułem się niczym na koncercie Ścianki. Stąd może to pojęcie „dream noise”? <śmiech>

: To był żart. Ktoś nas zapytał co gramy, to odpowiedzieliśmy dla żartu „dream noise”. Nie ma tutaj żadnej głębszej filozofii. Dziennikarze uwielbiają szufladkować. Dwoją się i troją. Może to jest taki patent, jeśli wiele osób zwróci uwagę na „dream noise”, to możemy powiedzieć „jesteśmy pierwszymi, którzy grają dream noise”.

BW: Fajnie jest samemu sobie to wymyślić, a nie czekać aż cię gdzieś zaszufladkują.

: Teraz nasza muzyka ze ściany wschodniej nazywa się „dream noise”. Powinniśmy powiedzieć, że jesteśmy pierwszym zespołem w Polsce, który to gra i jesteśmy przez to jeszcze bardziej oryginalni.

Odnośnie koncertów – byłem bardzo pozytywnie zaskoczony gdy usłyszałem cover Krystyny Prońko (Deszcz w cisnej – dodaje red.). Pani Basia wspomniała, że wychowała się na płycie tej wokalistki. A czego tak właściwie słuchają Pustki? Z jakich inspiracji bierze się wasza muzyka?

BW: My słuchamy wszystkiego. Ja już jestem na takim etapie, że dojrzałam do tego, że muzyka jest bardzo szeroka i właściwie do każdej dziury można zajrzeć. Nawet do takiej, do której dwa lata temu bym jeszcze nie zajrzała, bo stwierdziłabym, że to jest jakieś obleśne. W tym momencie słucham wszystkiego, włącznie z muzyką poważną, popową, elektroniczną, a nawet z Jackiem White. Open’er interesuje mnie zarówno tak samo jak OFF Festival. Mamy również takie momenty, że się wymieniamy jakimiś nagraniami, coś sobie puszczamy. Cały czas uważnie śledzimy scenę muzyczną w Polsce. Generalnie jednak każdy słucha czegoś innego. Gdyby patrzeć tylko na nasz gust muzyczny,  to niemożliwym byłoby stworzenie naszej muzyki – każdy słucha czegoś innego, tak bardzo różnego od siebie. Grzesiek jest na przykład tradycjonalistą, który słucha jazzu, bluesa i taki kunszt perkusistów jazzowych jest przez niego bardzo szanowany. Marcin Staniszewski to już jest totalny odłamek muzyki elektronicznej.

: Ja mam na przykład  na Spotify, pomijając płyty, najwięcej playlist z muzyką hip-hopową i klasyczną, bo to są te płyty, których mam najmniej w swojej kolekcji. Mam paru hip-hopowców, których uwielbiam, chociażby Bisz, który miał dziś tu przyjechać, jednak z powodu kręcenia teledysku ostatecznie nie dotarł. Bardzo go cenię, uważam, że jest najlepszym polskim młodym raperem. Odkrywam muzykę klasyczną, nigdy nie uczyłem się w szkole muzycznej, ale od paru lat śpiewam w chórze i jest to dla mnie duże odkrycie zupełnie innego gatunku. Do piątku muszę opanować spory fragment „Mszy koronacyjnej” Mozarta. Wiesz, to brzmi może dziwnie, ale faktycznie tak jest – słuchamy tak wiele różnych rzeczy, że to aż niesamowite.

Myśleliście już o następcy Safari? Wrócicie do regularnego wydawania albumów? Pomijając przerwę pomiędzy Kalamburami, a Safari, to wasze albumy wychodziły regularnie co rok, góra dwa. Jak będzie teraz?

BW: Na razie musimy nacieszyć się Safari. Tyle pracy i poświęcenia kosztowało nas nagranie tej płyty, że mam cały czas niedosyt, że ta płyta jeszcze nie została maksymalnie wyeksploatowana.

: Nie zmęczyliśmy się nią jeszcze, choć mamy za sobą ponad dwadzieścia koncertów.

BW: Cały czas to jest jednak jeszcze początek. Może po drugiej połowie zaplanowanych koncertów nasycimy się tym albumem, ale póki co ogromną radość sprawia nam granie tych numerów. Mieliśmy około dwudziestu numerów na tą płytę i potworny problem z wybraniem piosenek, które wejdą.  Próbowaliśmy stworzyć spójną całość i tym się kierowaliśmy. Myślę, że jeśli miałoby się pojawić jakieś wydawnictwo, niekoniecznie długogrające, ale na przykład jakaś EP-ka, to nie trzeba by było długo czekać, bo te numery już są i dojrzewają. Tyle, że trzeba liczyć siły na zamiary. Mamy potrzebę serca, żeby tworzyć nowe rzeczy, ale jeszcze nie odkleiliśmy się od materiału z Safari i chcemy się „poprzytulać” z tym albumem. Ogromnym zwycięstwem jest, że ta płyta ma takie brzmienie.

: Wydaje mi się również, że ten odstęp pomiędzy Kalamburami, a Safari dał nam czas, aby album mógł zabrzmieć inaczej. Gdybyśmy teraz mieli wydać płytę, to byśmy musieli zastanowić się jaka ona ma być. Oczywiście możemy wydać te utwory, które są, dokończyć je, nagrać, ale to chyba trochę za mało. Safari tak podniosła poprzeczkę, że musimy dużo pracować nad tym, by następny numer był równie dobry, a nawet lepszy.

BW: Tak, jednak, żeby to wypływało z takiego naturalnego cyklu potrzeb, to potrzeba czasu. My nie mamy piętnastu lat i mamy też inne sprawy poza zespołem, którymi musimy się zająć. Bardzo byśmy chcieli, ażeby następna płyta wyszła niedługo i żeby była kontynuacją Safari.

Poniżej galeria zdjęć z koncertu:

[fot. Angelika Plich]