O rany, znowu przyszło Boże Narodzenie. Znowu kolejny nudny wieczór w nudnym towarzystwie, z nudnymi gadkami o nudnych sprawach. Na samą myśl dostaję mdłości.

Znowu, zamiast wyskoczyć z kumplami na piwerko do klubu, albo chociaż w spokoju posiedzieć przed komputerem, trzeba będzie pojechać i spotkać się z tą nudną jak flaki z olejem rodziną. Znowu trzeba będzie zasiąść z niewidzianymi od roku ciotkami i wujami, z którymi nie mam totalnie nic wspólnego, oprócz kilku wspólnych genów. I znowu te same, przewałkowane miliony razy tematy. Oni zapytają mnie, jak studia, czy dobrze się mieszka, czy w Toruniu zimno, a ja od nich usłyszę narzekanie na pracę, sąsiadów, Tuska (co z tego, że już nie rządzi). Babcia z dziadkiem jak co roku zapytają, czy mam tam w Toruniu pannę/kawalera. Upierdliwi rodzice znowu się będą czegoś czepiać – że jestem niemiły/a dla cioci, że się źle zachowuję przy jedzeniu barszczu… Znowu złożę te same jak przed rokiem, rutynowe życzenia, i te same, co rok temu życzenia usłyszę. A na dobitkę znowu dostanę w prezencie brzydki, nudny sweter. O rany, mam tego dosyć. Chcę uciec, być sam/sama, na zawsze!

A kto wie, czy w wigilijny wieczór spadająca gdzieś gwiazdka tego życzenia nam nie spełni? Co prawda od dawna święta wyglądają tak samo, ale nie będą tak wyglądały wiecznie. Może już za rok święta bez dziadków? Potem zaczną odpadać z listy nudni wujkowie i ciotki. Przyjdą też święta bez rodziców, to nieuniknione. I spełni się wypowiedziane w duchu marzenie o samotnych świętach w „świętym” spokoju. Będziemy już zawsze sami, w takim swetrze, jaki sami sobie zażyczymy i sami sobie kupimy pod choinkę. Będziemy jedli ugotowany przez siebie barszcz tak, jak tylko będziemy chcieli. Nikt nie będzie nudził, nikt się nie będzie czepiał, nikt nie będzie z nami robił nic. Będzie tylko absolutna nicość. I absolutna samotność, samotność spadającej z nieba gwiazdy. Czy naprawdę tego chcemy?

[fot. Angelika Plich]