Ocena redaktora

6
Fabuła
8
Obsada
6
Reżyseria
6
Muzyka

Pieśń słonia to pięknie wyreżyserowane starcie. Niczym na wyimaginowanym ringu w szranki stają dwaj przeciwnicy, gotowi walczyć do utraty tchu. W ruch idą celne żarty, wymyślne kłamstwa i prywatne przytyki. A reżyser Charles Binamé sprawia, że w pewnym momencie nawet widz traci pewność co jest prawdą.

Rok 1966, Wigilia. Doktor Greene (Toby Greenwood), dyrektor jednego z lokalnych szpitali psychiatrycznych, na siłę próbuje cieszyć się z nadchodzących świąt. Towarzystwo żony, błyszcząca choinka i pachnące w kuchni ciastka nie potrafią jednak poprawić jego nastroju. Gdy okazuje się, że jeden z pracowników szpitala zaginął w tajemniczych okolicznościach, doktor Greene nie waha się ani chwili i rusza zbadać sprawę. Szybko odkrywa, że kluczem do rozwiązania jest Michael Aleen (Xavier Dolan), jeden z pacjentów ośrodka, który jako ostatni widział doktora Lawrence’a. Mężczyzna jednak nie zamierza odpowiadać na zadawane pytania. Zamiast tego wciąga Greene’a w szaleńczą grę na domysły, prawdę i blef.

Charles Binamé to reżyser znany głównie z produkcji seriali. Spod jego ręki wyszły takie działa jak Punkt krytyczny, Koń trojański czy Republika Doyle’ówPieśń słonia to jednak pierwszy z filmów autorstwa tego twórcy jakie miałam okazję oglądać. I naprawdę przypadł mi do gustu, choć nie brakuje w nim wad. Produkcja Binamé to dramat – dramat jednostki, dramat ogółu. Reżyser otwiera przed nami drzwi szpitala i zaprasza, byśmy weszli i zobaczyli to, co kryje się za nimi. W nowoczesnych gabinetach i przestronnych korytarzach rozgrywają się bowiem życiowe problemy pacjentów oraz pracowników.

Na przestrzeni kilkudziesięciu lat powstało jednak mnóstwo produkcji filmowych poświęconych takiej tematyce. Jedne była bardziej udane, drugie trochę słabsze. Pieśń słonia plasuje się gdzieś pośrodku tego zestawienia, nie zachwycając specjalnie oryginalnością. Co więc jest tak fascynującego w tej produkcji?

59767bb6-c84d-4bc4-b317-4a83fca38e71[foto. filmweb.pl]

Film to właściwie starcie dwóch sprzeczności. Naprzeciw siebie stają Toby Greenwood, w roli doktora Greene oraz Xavier Dolan (nie tylko świetny aktor, ale i wybitny reżyser) jako Michael Aleen. Reszta aktorów tworzy blade tło: była żona, obecna żona, śliczna pielęgniarka i znudzony policjant. Na tej scenie nie ma dla nich miejsca, liczą się tylko Greenwood i Dolan. Pierwszy to poważny, niezwykle zadufany w sobie psychiatra. Odcinając się od rodziny i bolesnych wspomnień ucieka w pracę, dbając jedynie o dobro szpitala i pracowników. Pacjentów traktuje szufladkowo: zapiski z karty choroby, utarte nazwy przypadłości, schematyczne rozumowanie. Każdy z nich, to dla niego kolejny obiekt do podpięcia pod medyczną etykietkę. Każdy, aż do spotkania Michaela. Michael Aleen to szaleniec. Spod warstwy hipnotycznego obłędu wyzierają jednak ogromna inteligencja, charyzma i bystrość umysłu. Zamknięty w czterech ścianach szpitalnej celi mężczyzna zdaje się dusić, ucieka więc w świat gier i słownych łamigłówek. I słoni. Słoni pojawiających się w jego wspomnieniach od wielu już lat. Do złudzenia przypomina mi kreację Andrew Scotta z fenomenalnego serialu Sherlock. Podobnie jak Jim Moriarty, Aleen balansuje na granicy obłędu i niespotykanego geniuszu, bardziej fascynując niż budząc strach czy współczucie. W odróżnieniu jednak od Sherlocka, w Pieśni słonia waga jest nierówna. Toby Greenwood nie stanowi równorzędnego partnera dla błyskotliwego geniuszu Dolana. Pozostaje jakby parę stopni niżej: słabszy, mniej wyrazisty, przyćmiony przez rozmówce. Choć jego aktorstwu nie można nic zarzucić tutaj wypadł bardzo niekorzystnie, dodatkowo pogrążając całą produkcję.

Pieśń słonia nie jest filmem, który powinien charakteryzować się wybitną muzyką czy scenografią. Tutaj najważniejsi są bohaterowie i rozgrywająca się na ekranie fabuła. Obsadę ratuje Dolan, przejmując na siebie całą uwagę widza, akcja zaś toczy się wartko sama. Pomysł twórców był naprawdę dobry, na uznanie zasługuje także zakończenie. Mimo to produkcja ma w sobie coś rozczarowującego. Reżyser rzuca luźno kilka wątków, które widzowie chwytają bez wahania, pozwalając się wciągnąć w historię. Film staje się ciekawy, tajemniczy, lecz po zakończeniu seansu pozostaje wrażenie, że zostaliśmy odrobinę oszukani. W zaciśniętej dłoni trzymamy bowiem nitki fabuły, które tak naprawdę w żaden sposób nie łączyły się z resztą i właściwie były zupełnie bezużyteczne. Gdyby Binamé zdołał spleść je w spójną całość, film ogromnie by na tym zyskał. Mimo wszystko jest to produkcja bardzo dobra – z pewnością trafi w gusta wszystkich lubiących trzymające w napięciu filmy, a przy tym pozbawione brutalności. A walka jeden na jednego i przewijające się w tle słonie sprawią, że będzie to naprawdę ciekawy seans.

gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS Od Nowa, Gagarina 37a)
kiedy: wtorek, 3 listopada 2015
godzina: 19:00
bilety: 10 zł studenci/ 12 zł pozostali

[fot. filmweb.pl]