Kolorowe jarmarki, blaszane zegarki, pierzaste koguciki, baloniki na druciku, motyle drewniane, koniki bujane, cukrowa wata i zapałki z Adolfem Hitlerem.

Jarmark Katarzyński przy ulicy Różanej to jedna z najwspanialszych rzeczy, jaka przytrafia się Toruniowi na początku wakacji. Tyle wspaniałości zebrane na kilkudziesięciu metrach kwadratowych! Urocze rękodzieło niczym z piosenki Janusza Laskowskiego, stare książki i płyty pachnące kurzem i historią, zapraszające w podróż dookoła świata monety z każdego państwa na Ziemi, jakie tylko przyjdzie wam do głowy. Gdy już trafi się na to targowisko różności, pod arkadami na Starówce, można spędzić wręcz długie godziny – wiem, bo sprawdziłem to niejeden raz. Każde stoisko przyciąga cudami, ale jedno zaciekawia szczególnie. Podobnie jak stragany z antykami, tchnie przeszłością, ale w tym przypadku – słusznie minioną.

Chodzi oczywiście o stoisko z gadżetami przywołującymi ducha Adolfa Hitlera. Przykuło uwagę chyba każdego, kto w tym roku odwiedził Jarmark Katarzyński. Zamiast motyli drewnianych i blaszanych zegarków możemy na nim nabyć na przykład hełm Wehrmachtu z II wojny światowej, z hitlerowską flagą ze swastyką. Nie sprawdzałem, ale pewnie oryginalny. Znakomity na każdą okazję. Można przypomnieć sobie, jak w latach dziecięctwa bawiło się z kolegami z podwórka w czterech pancernych, i zaprosić do zabawy własne latorośle. Zabawy o wiele bardziej wypasionej, no bo niestety na podwórku nie było łatwo o prawdziwe niemieckie hełmy. Jedźmy dalej – Krzyże Żelazne i rozmaite inne żelastwo z nazistowskimi insygniami. Szkoda, że nie na magnes – swastyka na lodówce na pewno uczyniłaby naszą kuchnię wyjątkową w skali kraju. Ale Krzyż Żelazny zawsze można przypiąć do galowego stroju i wzbudzić nieodparte zdziwienie sąsiadów podczas niedzielnej sumy. Potrzebujemy lektury do poduszki? Jeśli biegle operujemy językiem niemieckim, to może oryginalny Mein Kampf sprzed 1945 roku? Jeśli nie, zawsze możemy liczyć na polską skróconą wersję. Do tak wymagającej lektury przydałby się papierosek. Ognia dostarczy sam Führer Adolf Hitler, spoglądający dumnie z pudełka zapałek.

Toruńska „Wyborcza” już zdążyła zagrzmieć: „Nazistowskie rekwizyty na jarmarku katarzyńskim w Toruniu”. W artykule zacytowano artykuł 256 Kodeksu Karnego, mówiący: Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Dowiadujemy się, że policja przyjrzy się stoisku, bo być może doszło do przestępstwa.

Autor artykułu zaznacza jednak, że policja i prokuratura uznają takie przypadki za „niegroźne hobby kolekcjonerów”. I ma rację. Nikt na jarmarku przestępstwa nie popełnia. Paragraf 2 cytowanego powyżej artykułu 256 KK stwierdza co prawda: tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w § 1 albo będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej. Ale z kolei paragraf kolejny precyzuje: Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w § 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej. Bez wątpienia sprzedawanie hitlerowskich gadżetów można zaliczyć do działalności kolekcjonerskiej – aby zbierać takie przedmioty, trzeba je od kogoś kupić. Skąd sprzedawcy to mają? Takie przedmioty krążą po różnych jarmarkach tego typu, spora ich część pewnie pochodzi z handlu starzyzną za naszą zachodnią granicą. Tego typu gadżety z pewnością zalegają na wielu niemieckich strychach, i sądzę, że nikt nikogo nie ściga za to, że przechowuje pamiątki po dziadku, nawet w postaci hełmu przywiezionego ze Stalingradu.

Tak więc handel zapałkami z Hitlerem wydaje się być w stu procentach legalny. Czyli wszystko pod arkadami cacy, tak? W sumie tak, ale… Na jarmark przychodzi wiele osób, często całymi rodzinami, aby kupić coś ładnego swoim pociechom. Na Różaną ochoczo zmierzają turyści, którzy starają się na straganie znaleźć jakąś ładną pamiątkę z Torunia. I pewnie wielu jako zabawkę dla najmłodszych albo suwenir z grodu Kopernika wybierze order ze swastyką albo hełm Wehrmachtu. Jest to może zgodne z prawem, ale zwyczajnie niesmaczne. Za tymi przedmiotami stoi naprawdę wielka historia, i każdy z nich dźwiga ogromny ciężar semantyczny. Kupić Mein Kampf, a kupić glinianego kogucika to jest jednak zupełnie inna sprawa, mimo że obu zakupów można dokonać w tym samym miejscu. Dlatego też, choć z ogromną ciekawością obejrzałem stoisko, nie zdecydowałem się na zakup gadżetu ze swastyką, bo dla mnie to ponury żart ze wszystkich, którzy pod tym znakiem doświadczyli niewyobrażalnego cierpienia. Jako swoją tegoroczną pamiątkę z toruńskiego jarmarku wybrałem książkę o średniowiecznej Arabii i starą monetę z Tajwanu. Też pachną historią, ale ten zapach przeszłości nie kojarzy się z dymem Auschwitzu.

[fot. Wojciech Leszczyński]