To nie był jakiś wyśmienity rok. Niemniej jednak parę płyt i wydarzeń zasługują na wzmiankę. 2014 będę wspominał właśnie z tych powodów:

 

Album roku (hip-hop): Run the JewelsRun the Jewels 2

Kontynuacja ubiegłorocznej kolaboracji dwóch weteranów amerykańskiej sceny hip-hopowej. Raperzy na drugiej części Run the Jewels złapali jeszcze większą chemię i stworzyli idealny album, który zmiótł konkurencję całkowicie. Błyskotliwe, mocne liryki w połączeniu z hardkorowymi beatami dały wyraz tego jak czerpać z korzeni, jednocześnie nie nudząc w tym nurcie, który częściej biegnie w odwrotnym kierunku – newschoolu. Oni jednak pokazali jak tworzyć klasyczny rap z klasą, mimo tego, że czasy Public Enemy czy Run-DMC minęły bezpowrotnie.

Album roku (electronika): Leon VynehallMusic for the Uninvited

Co roku trafia się perełka, która pokazuje, że house jednak nie umarł. Kontynuując tradycję deep house, Leon Vynehall stworzył album, który emanuje swoim ciepłem. To własnie w chłodne, zimne wieczory doceniłem ten album najbardziej. Pokazuje on również, że płyta nie musi trwać dwie godziny. Dostajemy tutaj 40 minut muzyki bez żadnych wypełniaczy. To czyni ten krążek spójnym i takim, do którego chce się wracać.

Album roku (czarne klimaty): D’AngeloBlack Messiah

D’Angelo zapowiadał swój trzeci krążek od paru lat. Wielu fanów już zdążyło dawno zapomnieć o tym, że taki album miał wyjść. Nagle 12 grudnia pojawiła się strona, na której pojawiło się zdjęcie płyty CD. Ludzie zaczęli się zastanawiać czy D sprosta oczekiwaniom i zaprezentuje nam taki album, na który czekaliśmy. Bez obaw – dostaliśmy dobrą kontynuację Brown SugarVoodoo. To powrót do klasycznych początków neo-soulu. Do tego dodajmy zaangażowany politycznie koncept tego albumu. Zwycięzca mógł być tylko jeden.

Album roku (indie pop): Ariel PinkPom Pom

Ariel Pink kontynuuje motywy zapoczątkowane na Mature Themes, jednocześnie czyniąc piosenki bardziej szalonymi. To jego pierwszy projekt sygnowany bez Haunted Graffiti, aczkolwiek poziomem nie odstępujący od jego poprzednich dokonań. Szalona wizja popu, melodie genialne w swojej prostocie, no i długość – która mogłaby nużyć, a prosi o więcej.

Album roku (rock): Have a Nice LifeThe Unnatural World

Zerknijcie na tę okładkę. Świetny patent. Nie sposób było o tym nie wspomnieć. No, ale przejdźmy do muzyki. Co my tu mamy? Drone, shoegaze, post-punk, ambientowe wstawki – wszystko gra. Każdy moment na tej płycie jest przepełniony zimnem, do tego momentami dochodzi nawet do zagrywek lo-fi, co idealnie uzupełnia klimat tego albumu. Właściwie, to nie wiem co mogę tutaj dodać, strasznie ciężka płyta do opisania, ale gdy się w nią „wgryziecie” poczujecie to, co czuję ja.

Album roku (folk/world): Innercity EnsembleII

Kuba Ziołek już drugi rok z kolei wyznacza trendy w polskiej muzyce. Byliśmy już świadkami jego wizji psychodelicznego rocka, black metalu, post-hardcore’u, różniastych drone’ów, zaś na tym albumie możemy spotkać się z jego wizją avant-folku. Piękna improwizacja, podzielona na dwie części, które jednak w całości pochłaniają słuchacza.

Album roku (inne klimaty): Robert Schumann / Heinz HolligerAschenmusik

Co roku trafiam na płytę z nurtu nowoczesnej muzyki klasycznej, którą kupuję w 100%. Idealny album na jesień, idealny album do refleksji, idealny album przede wszystkim do słuchania.

Ulubiony utwór roku: Nicky SparklesIt’s Your Life

Właściwie do ostatniej chwili miałem zamiar umieścić tu Ariana GrandeIggy Azalea i ich Problem i właśnie wtedy usłyszałem It’s Your Life. Zamurowało mnie, zapętlałem to cały czas. Nie wiem jakim cudem nie słyszałem o gościu wcześniej, ale to, co zrobił w tym utworze przerosło moje pojęcie. Dostałem tutaj połączenie Michaela Jacksona z czasów Off the Wall, Dam-Funka, Jensen Sportag z EP-ki Pure Wet i Johna K., a wszystko zaśpiewane przez męski odpowiednik Nite Jewel. Żądam więcej! PS to był dobry rok dla popu. Iggy, Ariana, Kiesza i reszta – świetna robota!

Odkrycie roku (Polska): We Will Fail

Aleksandra Grünholz przeszczepiła na polskie podwórko industrialne techno. Dwie części Verstörung, które nie gonią słuchacza w stronę kliknięcia przycisku 'skip’ tylko skupiają uwagę od A do Z. Miałem przyjemność być świadkiem jej występu na żywo i mogę potwierdzić, że jej twórczość śmiało wpisuje się w ramy future music.

Odkrycie roku (reszta świata): Kiesza

Kto z was nie słyszał Hideaway czy Giant in my Heart? Jedno z najlepszych wejść z buta w mainstream ostatnich lat. Chylę czoła i wracam do zapętlania bangerów jej autorstwa. Tak powinien wyglądać pop w 2014 roku.

Producent roku: Flying Lotus

Na początku chciałbym zaznaczyć, że nie było jeszcze albumu, którym FlyLo by nie zawojował. Każda rzecz od tego człowieka to strzał w dziesiątkę. Na nowym krążku przedstawił nowoczesną wizję jazzu, łącząc ją z elektroniką, jakże tak mu bliską od początku jego kariery. W efekcie dostaliśmy płytę-znak naszych czasów, którą trzeba poznać.

Wokalista roku: Ariel Pink

Odsyłam do uzasadnienia powyżej. Tak szalonych piosenek nie słyszałem od dawna.

Wokalistka roku: FKA Twigs

Zauroczyła wszystkich serią EP-ek wydanych w 2012 i 2013. Jej longplay był jednym z najbardziej oczekiwanych albumów tego roku. Nie zawiodła. Dostaliśmy porcję muzyki podtrzymującą poziom z poprzednich wydawnictw, kontynuując wizję r’n’b, która towarzyszy nam od jakiegoś czasu, lecz dopieszczając ją pod swój styl.

Zespół roku: The War on Drugs

Pamiętacie jeszcze Bruce’a Springsteena? To jego spadkobiercy. A przynajmniej w kwestii muzycznej. Pokazują oni również, że klasyczny rock po latach również może brzmieć dobrze. Ciekawym zabiegiem była również odpowiedź na utwór skierowany w ich kierunku przez Marka Kozelka, znanego z takich projektów jak Sun Kil Moon czy Red House Painters. Zespół został doceniony w prasie muzycznej i chcąc nie chcąc, był na ustach fanów i dziennikarzy muzycznych.

Klip roku: Flying LotusReady Err Not

FlyLo na ostatniej płycie zaadoptował jeszcze więcej motywów jazzowych. Nic dziwnego, od zawsze miał ciągoty w tym kierunku. W rezultacie powstały właśnie takie utwory jak ten powyżej. Mistrzowskim pomysłem było wypuszczenie tego klipu w Halloween. Resztę dopowiedzcie sobie sami, tylko się nie przestraszcie ;)

Wydarzenie roku: Reaktywacja Księżyca

Jakkolwiek reedycja ich opus magnum (i w sumie jedynego długogrającego albumu) miała miejsce w poprzednim roku, tak w 2014 mieliśmy okazję zobaczyć ich na żywo na Unsoundzie, zapoznać się z wywiadami z zespołem czy usłyszeć deklarację nowego albumu.

Wytwórnia roku: PC Music

Połączenie purple soundu, k-popu i uk bassu dało efekt bubblegum bassu, którego każdy singiel jest strzałem w dziesiątkę. Ta wytwórnia w tym roku najbardziej dołożyła cegiełkę do wypromowania tego gatunku wypuszczając masę chwytliwych singli.

Największe zaskoczenie: Farben Presents James DIN A4Farben Presents James DIN A4

Jan Jelinek to bardzo płodny artysta. Na przestrzeni poprzedniej dekady wydał masę albumów, które bronią się po dzień dzisiejszy. W tym roku ni stąd ni zowąd postanowił wziąć na warsztat twórczość Jamesa Din A4. W efekcie otrzymaliśmy album potwierdzający klasę tego artysty. 10 tanecznych sztosów, które pomimo tego, że są remixami, to miażdżą 95% wydawnictw z tego roku. Najlepsze przeróbki od lat, choć w tamtym roku DJ Sprinkles odwalił również kawał dobrej roboty.

Najbardziej niedoceniony album: Leon VynehallMusic for the Uninvited

Odsyłam do wcześniejszego uzasadnienia. Niemniej jednak liczę, że za parę lat album doczeka się solidnej rewitalizacji. Szkoda, że będzie to dopiero za parę lat.

Najbardziej irytujący utwór: ZHUFaded

Problemem tego utworu jest to, że gdyby nie był on tak katowany w radiu, to może nie irytowałby tak. Niemniej jednak gdy słyszę Problem czy Hideaway to mam ochotę podkręcić volume, a w przypadku Faded wyłączyć radioodbiornik.

Rozczarowanie: SBTRKTWonder Where We Land

Debiut SBTRKTa to dla mnie jedna z najlepszych płyt 2011 roku. Nasłuchałem się tej płyty i gdybym włączył ją dziś to miałbym te same odczucia. Niestety Aaron padł ofiarą sydromu drugiego albumu. Miałkie wydawnictwo, które nie odkrywa niczego nowego.

Żenada: koncert Morrisseya w Polsce

Osoby trzecie skomentowały już to wydarzenie na mnóstwo sposobów, więc ja postanowiłem zasięgnąć opinii u Macieja, który na tym koncercie miał przyjemność (albo i nieprzyjemność) być:

Fani Morrisseya muszą spodziewać się po nim wszystkiego. To zdanie powtarzam sobie prawie codziennie. A 19 listopada jakoś zapomniałem sobie go przypomnieć. Kto by pomyślał, że akurat mój pierwszy koncert mojego ukochanego artysty, na który czekałem od pięciu lat, będzie okazją do najbardziej żenującej hecy w wykonaniu byłego lidera The Smiths na przestrzeni całej kariery? Jeden głupi okrzyk w wykonaniu naj…nego Angola spowodował, że naszemu artyście pękło serce. Po ludzku można go zrozumieć – chcesz się uzewnętrznić, powiedzieć ludziom, którzy cię słuchają to, co dla ciebie w danym momencie jest najważniejsze – a oni mają to w dupie. Od razu się przypomina kawałek Onyx zespołu Kult. Ale z drugiej strony – po ponad 30 latach na scenie Morrissey mógłby się nauczyć, że na jego koncertach poza jednym czy dwoma debilami-hejterami są zawsze setki ludzi, którzy dla niego i jego słów skoczyliby pod koła piętrowego autobusu. Szkoda, że akurat 19 listopada o tym zapomniał.

 

Najbardziej przehajpowane wydawnictwo: FlirtiniHeartbreaks & Promises

Nie rozumiem fenomenu tego wydawnictwa, które przekazuje wizję prostej, leniwej elektroniki, która zamiast prowadzić do wyluzowania, prowadzi do wynudzenia. Podobnych wydawnictw było setki, lecz na zdecydowanie wyższym poziomie.

Najsmutniejsze informacje: śmierć DJ Rashada, Frankie Knucklesa i Joe Cockera

Myślę, że nie trzeba przedstawiać tych osób. Frankie Knuckles to ojciec chrzestny chicago house, który wydał masę składanek, wypromował masę artystów i do dziś inspirują się nim rzesze artystów. Jak chociażby DJ Rashad, który w tamtym roku wydał debiut Double Cup, na którym przedstawił ciekawą wizję footworku, własnie nawiązując do starej, chicago house’owskiej szkoły. W tym roku ogłoszono go jako jednego z artystów na Tauron Nowa Muzyka Festiwal. No cóż.

Śmierć Joe Cockera to informacja z ostatnich dni. Trudno nie pamiętać o tym mocnym wokalu, który, szczególnie za dzieciaka, towarzyszył mi cały czas. Szkoda, po prostu.

 

Kończąc życzę wam wszystkiego, co najlepsze, a pozostając w temacie muzyki – samych najlepszych płyt, koncertów i wydarzeń. A, no i bawcie się świetnie!